Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Żonglowanie danymi GUS poprawia wizerunek gospodarki

Treść

Po słynnej konferencji premiera Tuska, na której przedstawił dane o 1,7-
-procentowym wzroście gospodarczym, stojąc na tle mapy, na której Polska zaznaczona była jako zielona wyspa wzrostu na tle czerwonej plamy recesji w Europie, ekonomiści z niedowierzaniem kręcą głowami. Z uważnej analizy danych Głównego Urzędu Statystycznego jednoznacznie wynika, że sukces jest, ale wizerunkowy.

Z raportu GUS do wiadomości publicznej trafiła w rzeczywistości tylko jedna informacja: PKB w III kwartale br. wzrósł o 1,7 proc. w porównaniu z analogicznym okresem roku poprzedniego.
Tymczasem zupełnie niezauważona została informacja podana przez GUS na pierwszym miejscu, a mianowicie, że wzrost PKB w porównaniu z drugim kwartałem wyniósł realnie tylko 0,5 procent. To w ujęciu rocznym wynosi 2 proc. PKB.
Efekciarstwo statystyczne
- Wyższy wzrost kwartał do kwartału w ujęciu rocznym odnotowały m.in. Austria - 2,8 proc., Niemcy - 2,9 proc., Czechy - 3,2 proc., a w całej strefie euro PKB wzrósł o niewiele mniej, bo o 1,5 procent. W Stanach Zjednoczonych w trzecim kwartale odnotowano wzrost na poziomie 2,8 proc. w ujęciu rocznym, a w Japonii o 4,8 proc., nie mówiąc o wzroście na poziomie 12,3 proc. w Korei Południowej - podaje twarde dane dr Cezary Mech, były wiceminister finansów.
To oznacza, że nie jesteśmy zieloną wyspą. Inne kraje rosną znacznie szybciej niż Polska. Co ciekawe - z danych GUS wynika, że wzrost PKB przyspiesza z kwartału na kwartał w tempie 1 proc. PKB za pierwszy kwartał rok do roku, 1,3 proc. PKB za drugi, i 1,7 proc. PKB za trzeci. Tymczasem według badań Eurostatu tempo wzrostu PKB spadło z 1,3 proc. w drugim kwartale do 1 proc. w trzecim. Rozbieżność danych wynika z przyjęcia innej metodologii oczyszczania danych z czynników sezonowych, takich jak ilość dni wolnych od pracy w badanym okresie.
- Świadczy to o tym, że wzrost jest tak niski, w porównaniu np. z 8,9 proc. w Chinach, iż może znacząco się wahać w zależności od przyjętej metodologii - zauważa dr Mech.
Dzięki złotówce
GUS podał, że głównym czynnikiem wzrostu PKB był popyt zagraniczny. Eksport netto wpłynął na wzrost PKB aż o 3 punkty procentowe. Eksport netto jest miernikiem zmian eksportu w relacji do zmian importu. Obecna tendencja polega na tym, że wprawdzie eksport spada, ale wolniej niż import. W trzecim kwartale spadł on o 14,9 proc. rok do roku, podczas gdy eksport skurczył się o 9,5 proc. rok do roku.
- Oznacza to, że gdyby nie pozytywny wpływ eksportu netto na PKB, mielibyśmy recesję na poziomie minus 1,3 proc. - wyjaśnia dr Cezary Mech.
Nie wiadomo, jak długo eksport pozostanie kołem napędowym naszej gospodarki. Zdaniem prezesa NBP Sławomira Skrzypka, wkład eksportu w PKB może okazać się od przyszłego roku mniejszy. Import spadał w ostatnim kwartale nieco wolniej, niż się spodziewano, co według niego może zapowiadać tendencję do jego odbudowania.
Dane GUS potwierdzają zatem opinię wyrażoną kilka tygodni temu przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy, iż Polska uniknęła recesji dzięki osłabieniu złotego. To uruchomiło automatyczne regulatory w postaci zmiany relacji import - eksport. Towary sprowadzane do kraju stały się po prostu zbyt drogie i niekonkurencyjne na naszym rynku, eksport zaś - mimo kryzysu na Zachodzie - lepiej przebijał się w międzynarodowej konkurencji.
- Uniknięcie recesji byłoby niemożliwe, gdyby rząd zrealizował własne plany dotyczące przyjęcia przez Polskę euro - zauważa Jerzy Bielewicz, finansista, szef Stowarzyszenia "Przejrzysty Rynek". Według niego, fakt, że Polska nie weszła w techniczną recesję, nie jest zasługą obecnego rządu, lecz "szczęśliwym zbiegiem okoliczności". - Uratowała nas dewaluacja złotego, obniżka stawek podatkowych i stawki ZUS z początkiem 2009 r. (przeprowadzona przez poprzedni rząd) oraz transfery funduszy unijnych, które zadziałały jak pakiet stymulacyjny - twierdzi Bielewicz.
Brak recesji, czyli spadku PKB, to wyższy próg wyjściowy do obliczania wzrostu PKB w kolejnych kwartałach. Sposób prezentowania danych - w ujęciu rocznym, a nie kwartalnym - pozwala dzisiaj rządowi chwalić się wyjątkowym wzrostem na tle innych krajów. Tymczasem tempo wzrostu w Polsce jest porównywalne lub nawet niższe niż gdzie indziej, co nie wystawia rządowi najlepszego świadectwa.
Godzina prawdy
- Efekty decyzji strategicznych w gospodarce odczuwalne są dopiero po około 1,5 roku. Dopiero teraz zaczniemy odczuwać skutki bierności rządu Donalda Tuska - twierdzi Bielewicz. Zaniechania ze strony rządu to, jego zdaniem, brak skutecznych działań antykryzysowych, nierozwiązany problem opcji walutowych, drenaż spółek Skarbu Państwa przez pobór wysokich dywidend czy nieudolna prywatyzacja stoczni.
Już nikt nie ukrywa, że największym problemem w nadchodzących miesiącach i latach będzie lawinowo narastający dług publiczny. W latach 2007-2010, a więc w okresie dwuletnich rządów PO, wzrośnie on o prawie 200 mld zł (z ok. 500 mld zł do ok. 700 mld zł). Na obsługę tak gigantycznego zadłużenia trzeba z budżetu wyłożyć blisko 30 mld zł rocznie.
O ile w 2007 r., roku jesiennych przyspieszonych wyborów, deficyt budżetowy wynosił 16 mld zł, to w 2008 r. sięgnął już 27 mld zł, a w przyszłym roku wyniesie 57,2 mld złotych. Nie omieszkano go przy tym nieco skorygować w dół za pomocą sztuczki księgowej - wyłączając od przyszłego roku z budżetu środki na współfinansowanie projektów europejskich. Gdyby nie ten zabieg, przyszłoroczny deficyt sięgnąłby 66 mld złotych. A przecież deficyt budżetowy jest tylko cząstką długu publicznego. Aby ogarnąć całość, należy do niego doliczyć rosnące długi samorządów, ZUS, służby zdrowia, funduszu drogowego i innych funduszów publicznych, nie mówiąc już o pozabilansowych składnikach zadłużenia w postaci przyszłych zobowiązań emerytalnych i zdrowotnych. Do spłaty tego monstrualnego zadłużenia, które wkrótce przekroczy nie tylko 55, ale i konstytucyjne 60 proc. PKB, konieczna jest prężnie rozwijająca się gospodarka. "Statystyczny sukces wizerunkowy" nie wystarczy.
Małgorzata Goss
"Nasz Dziennik" 2009-12-04

Autor: wa