Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Zespół bogatszy mentalnie

Treść

Rozmowa z Krzysztofem Koziorowiczem, trenerem reprezentacji Polski koszykarek Przed rozpoczęciem eliminacji do mistrzostw Europy optymistą był Pan na pewno, ale czy spodziewał się Pan, że mogą one wyglądać aż tak efektownie? - Oczywiście, ma pan rację, byłem optymistą i wierzyłem, że awansujemy. Przyznam jednak szczerze, że nie sądziłem, iż sukces zapewnimy sobie tak szybko, już po szóstym spotkaniu. Krótko mówiąc, zawodniczki wykonały normę ponad plan i jestem z tego bardzo zadowolony. Eliminacje rozpoczynała praktycznie nowa drużyna, gruntownie przemeblowana w porównaniu z poprzednim sezonem. Jak odnalazły się w niej młode zawodniczki? - Zespół stał się taką mieszanką rutyny i młodości. Liderką pozostała Agnieszka Bibrzycka, ale tym razem otrzymała dużo większe niż dotychczas wsparcie od koleżanek. Faktycznie to był nowy zespół, trafiło do niego sporo młodych koszykarek lub bardziej doświadczonych - jak Ania Wielebnowska - ale mających za sobą dłuższy rozbrat z reprezentacją. Powiało młodością, świeża krew w dużej mierze odmieniła drużynę w sensie mentalnym. Pod tym względem została ona znacznie wzbogacona. Proces budowy nie mógł był oczywiście łatwy. Zaczęliśmy podczas turnieju w Chinach, gdzie mogłem przyjrzeć się dokładniej zawodniczkom i ocenić ich przydatność do kadry. Prawdziwa praca rozpoczęła się w lipcu, kiedy rozegraliśmy sporo spotkań sparingowych. Z każdym dniem moja wiedza na temat podopiecznych wzrastała, krystalizował się trzon zespołu, optymalny skład zdolny sięgać po sukcesy. W ostatnich latach gra naszej narodowej drużyny opierała się w dużej mierze na liderkach: Krystynie Szymańskiej-Larze, Małgorzacie Dydek czy Bibrzyckiej. Gdy one spisywały się słabiej - od razu przekładało się to na jakość gry całego zespołu. Teraz jest inaczej. - To prawda. Agnieszka nadal jest gwiazdą drużyny, jej motorem, ale wystarczy spojrzeć na statystyki, by przekonać się, że odpowiedzialność została rozłożona na więcej zawodniczek. Dawniej grywała po trzydzieści kilka, a nawet czterdzieści minut w jednym meczu, teraz nieco ponad dwadzieścia. Koleżanki ją odciążają, dzięki temu może złapać więcej oddechu. Agnieszka im ufa, punkty rozkładają się proporcjonalnie. Zespół staje się dzięki temu jeszcze ciekawszy. W dzisiejszym sporcie zespołowym samemu nic się nie osiągnie, choć zdarzają się oczywiście mecze, w których decyduje geniusz jednego zawodnika czy zawodniczki. Podczas eliminacji do ME właśnie indywidualne akcje Agnieszki przesądziły o wyniku pierwszego starcia z Włoszkami, wzięła ona na siebie ciężar gry, gdy wymagała tego sytuacja, zdobywając prawie połowę punktów całego zespołu. Zresztą mogę o niej mówić w samych superlatywach - to nie tylko fantastyczna koszykarka, ale i mądra osoba, która bardzo chce grać dla reprezentacji, a występy w narodowych barwach wyzwalają w niej najlepsze instynkty. Kiedy, patrząc na grę swych podopiecznych, powiedział Pan sobie: tak, to jest to, ten kierunek, w którym musimy zmierzać? - Podczas wyjazdowego spotkania z Włoszkami. Drużyna kształtuje się bowiem w najtrudniejszych, ekstremalnych sytuacjach, wymagających największego wysiłku i poświęcenia. To był szalenie trudny pojedynek, szczególnie od strony mentalnej, stresujący, nerwowy. Dziewczyny wiedziały, że może zdecydować o awansie, ale z presją poradziły sobie znakomicie. Zagrały swoje, a taka umiejętność radzenia sobie ze stresem cechuje dobre zawodniczki. Nie spaliły się, tylko wyszły na parkiet, by wygrać. To dobrze rokuje na przyszłość. Co było największym atutem drużyny w eliminacjach? - Gra obronna poprawiająca się z każdym spotkaniem. To był klucz do sukcesów, a wiadomo, że mądra, skuteczna defensywa przekłada się na jakość ofensywy. Od razu dodam, że w tej materii widzę nadal sporo rezerw, mamy co poprawiać, i mnie to cieszy - bo znaczy, że może być jeszcze lepiej. Awans, choć cieszy, to jednak - i tu się Pan pewnie zgodzi - absolutne minimum, o sukcesie będzie można mówić dopiero wtedy, gdy zespół zaprezentuje się dobrze na mistrzostwach. Co zrobić, by tak było? - Zgadzam się z panem. Na pewno drużyna dzięki dobrym eliminacjom zdobyła duże doświadczenie. Cieszył mnie progres, z każdym meczem grała lepiej, młode zawodniczki nie ustępowały poziomem starszym koleżankom. Co jednak zrobić, by iść do przodu? Oprócz spraw czysto merytorycznych musimy grać jak najwięcej meczów z mocnymi rywalkami, sprawdzać się na ich tle. W styczniu spotkamy się na dwutygodniowych konsultacjach, to ważne. Kręgosłup zespołu już jest, co nie znaczy, że drzwi doń są zamknięte. Przeciwnie. Każda z wyróżniających się zawodniczek ligi prędzej czy później dostanie swoją szansę. Nie zapominajmy, że my dopiero zaczynamy budować silną drużynę, a ten proces musi potrwać. Dopiero mecze z najlepszymi pokażą, na co tak naprawdę nas stać. A Pana zdaniem - na co? Kibice wciąż mają w pamięci niesamowite mistrzostwa Europy w Katowicach zakończone historycznym sukcesem... - (śmiech) I ja marzę o powtórce. Zabawa w sport polega przecież na stawianiu przed sobą wysokich celów, nie można myśleć minimalistycznie, bo nic się nie osiągnie. Mam jednak świadomość, że przed nami długa droga. Drużyna ma potencjał i myślę, że koło 2011 r. [kiedy Polska będzie gospodarzem mistrzostw Europy - przyp. red.] jej możliwości powinny osiągnąć apogeum. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-09-18

Autor: wa