Przejdź do treści
Przejdź do stopki

"Zbycho" do Senatu

Treść

Jeden z bohaterów afery hazardowej, Zbigniew Chlebowski, który zaledwie przed tygodniem ogłosił wystąpienie z Platformy Obywatelskiej, wystartuje w wyborach do Senatu jako kandydat niezrzeszony. "Zbycho" kandydować będzie w okręgu świdnicko-wałbrzyskim. Niedawni partyjni koledzy Chlebowskiego z PO w tym samym okręgu wystawiają do Senatu swój nowy nabytek - Wiesława Kiliana, który do Sejmu dostał się z list Prawa i Sprawiedliwości, a następnie wstąpił do PJN. Jeśli wyborcy nie zaakceptują nowego człowieka w PO, to szansę powrotu do łask może uzyskać ten stary, "oczyszczony" przez sąd.
Zbigniew Chlebowski, ogłaszając wczoraj swoją decyzję o starcie w wyborach do Senatu, podkreślał, że do stanięcia w wyborcze szranki skłoniły go jednomandatowe okręgi wyborcze do Senatu. - Cztery lata temu zaufało mi prawie 60 tys. wyborców. Mają oni prawo wypowiedzieć się, co sądzą o mnie, o tym, co mnie spotkało. Mają oni prawo dokonać wyboru i każdą ich decyzję przyjmę z pokorą - stwierdził Chlebowski.
Bohater afery hazardowej przyznał podczas konferencji prasowej, że ostatnie dwa lata były dla niego bardzo trudne. - Oczyszczono mnie z zarzutów i poczułem się lepszym człowiekiem, ale nie macie, państwo, pojęcia, co czuje człowiek, który nagle zostaje fałszywie oskarżony. Nie tylko oskarżony, ale i skazany, zanim rozpocznie się proces - dodał były poseł Platformy. Wybory w okręgach jednomandatowych oznaczają, że do Senatu dostanie się kandydat, który otrzyma w swoim okręgu największą liczbę głosów. Niedawni koledzy z Platformy w okręgu wybranym przez Chlebowskiego nie wystawiają jednak żadnego wielce zasłużonego dla tej partii kandydata, lecz swój nowy nabytek - posła Wiesława Kiliana. Do Sejmu dostał się on z listy Prawa i Sprawiedliwości, obejmując mandat po Aleksandrze Natalli-Świat, która zginęła w katastrofie smoleńskiej; później natomiast zasilił klub PJN, skąd został przetransferowany na listę Platformy Obywatelskiej. Jeśli nowy nabytek, np. ze względu na swoją polityczną przeszłość, nie znajdzie uznania w oczach wyborców Platformy, którzy będą woleli dobrze znanego Chlebowskiego, to być może do łask w Platformie wróci "oczyszczony" przez sąd "Zbycho", który z biznesmenem Ryszardem Sobiesiakiem załatwiał "nie wiadomo jakie sprawy" na cmentarzu. Politycznie skompromitowany po aferze hazardowej Chlebowski nie pozostaje bez szans. Zwłaszcza że - biorąc pod uwagę aferę w Wałbrzychu związaną z kupowaniem głosów przez kandydata Platformy w wyborach na prezydenta tego miasta - widać, iż wałbrzyska demokracja lubi chadzać własnymi ścieżkami.
Jak Karnowski do Sopotu
To nie byłby pierwszy raz, gdy człowiek, którego nazwisko padało w kontekście poważnej afery, mógłby powrócić do łask szefostwa Platformy, jeśli uzyskałby odpowiednie poparcie wyborców. Podobną drogę przeszedł już prezydent Sopotu Jacek Karnowski. Gdy jego nazwisko powtarzane było w kontekście afery sopockiej, w której miał brać udział, premier Donald Tusk - jak pokazała przyszłość, ze względów propagandowych - odciął się od swojego kolegi. Im jednak było bliżej wyborów i powtarzały się prognozy co do wysokiego poparcia społecznego dla Karnowskiego, tym niechęć szefa PO do dotychczasowego człowieka kojarzonego z aferą wyraźnie malała.
Pożegnanie z polityką ogłosił natomiast inny parlamentarzysta, którego nazwisko łączy się z aferą. Senator Henryk Stokłosa w październikowych wyborach już nie wystartuje. Ten wieloletni parlamentarzysta dostał się do Senatu w wyniku wyborów uzupełniających na początku lutego br. Wybory musiały się odbyć, gdyż dotychczasowy senator z okręgu Stokłosy, Piotr Głowski z PO, został wybrany w wyborach samorządowych na prezydenta Piły. W wyborach przeprowadzonych na zasadach jednomandatowych okręgów wyborczych uzyskał największą liczbę głosów, jednak stało się to przy jedynie 6-procentowej frekwencji. Na Stokłosie ciążą poważne zarzuty korumpowania urzędników Ministerstwa Finansów w zamian za korzystne dla niego decyzje umorzenia podatków na miliony złotych, a także m.in. zarzuty bicia i więzienia swoich pracowników.
Artur Kowalski
Nasz Dziennik 2011-08-24

Autor: jc