Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Zamek śmierci Hartheim

Treść

W zabytkowych wnętrzach renesansowego zamku Hartheim zabito co najmniej 30 tysięcy ludzi w ramach niemieckiej akcji eutanazji o kryptonimie "T4". Na terenie III Rzeszy eksperci "T4" starali się znaleźć jak najwięcej chorych do zagazowania. Swoje ofiary określali jako "istnienia niewarte życia", a dokonywane na nich morderstwa jako "śmierć z łaski".
Renesansowy zamek Hartheim położony w miejscowości Alkoven (obok Linzu) w Górnej Austrii służył Niemcom w latach 1940-1944 jako ośrodek zagłady osób niepełnosprawnych i umysłowo chorych z terenu III Rzeszy oraz więźniów z obozów koncentracyjnych w Dachau i Mauthausen, wśród których było wielu Polaków. Wcześniej mieścił się tutaj zakład opiekuńczy, w którym pracowały pielęgniarki ze Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia, otwarty z okazji pięćdziesiątej rocznicy wstąpienia Franciszka Józefa na tron cesarski 24 maja 1898 roku.
Sprzeciwiając się zbrodni w zamku Hartheim, bohaterską postawę wykazało duchowieństwo katolickie. Przykładowo, aby zapobiec skierowaniu podopiecznych do Hartheim, katolicka zakonnica Anna Bertha Königsegg, przełożona Sióstr Miłosierdzia w Salzburgu, wysyłała pisma protestacyjne do funkcjonariuszy nazistowskich, co stało się powodem osadzenia jej na kilka miesięcy w areszcie. Z kolei biskup Michael Memelauer z Dolnej Austrii i młodzi kapłani z jego otoczenia, wśród których był późniejszy metropolita Wiednia kardynał Franz König, w głoszonych przez siebie kazaniach odważnie występowali przeciwko temu barbarzyństwu Niemców. Podobnie wypowiadał się w swoich kazaniach Clemens Galen, katolicki biskup Münster.
Mordercy w białych kitlach
W Hartheim od maja 1940 r. do grudnia 1944 r. śmierć poniosło co najmniej trzydzieści tysięcy ludzi, których zamordowano tlenkiem węgla. Ciała spalano w krematorium specjalnie zbudowanym do tego celu na terenie zamku, utylizując złote zęby wyrywane ofiarom i w ten sposób wprawiając się do późniejszego eksploatowania ofiar żydowskich w obozach zagłady III Rzeszy.
"Pacjentów" przyjmowano, inscenizując badania, podczas których nawet obsługa krematorium występowała w kitlach lekarskich. Prowadzona w zamku Hartheim eksterminacja przebiegała w podobny sposób jak w KL Auschwitz-Birkenau i innych obozach zagłady. Różnica polegała jedynie na tym, że prowadzono ją w zabytkowych wnętrzach renesansowego zamku. Był on jednym z sześciu "zakładów śmierci", w których funkcjonowały pierwsze komory gazowe III Rzeszy. Zabijano w nich ludzi w ramach niemieckiej akcji eutanazji, określanej kryptonimem "T4". Zamek w Hartheim działał jednak najdłużej i był największym z nich. Przywożonych do niego ludzi mordowano również poprzez wstrzykiwanie śmiertelnych dawek luminalu, veronalu, evipanu, morfiny-skopolaminy i innych farmaceutycznych trucizn. W sumie na zamku Hartheim zbrodniczą działalnością zajmowało się ponad sześćdziesiąt osób wyszukanych przez centralę "T4" w Berlinie i przez najwyższe władze NSDAP w Górnej Austrii.
Kierownictwo programu eutanazji od kwietnia 1940 r. mieściło się w willi położonej w Berlinie-Charlottenburgu, przy ulicy Tiergarten. Stąd też akcja ta otrzymała kryptonim "T4". Lekarze realizujący ją w zakładach eksterminacji należeli do młodego pokolenia Niemców i Austriaków. Obersturmführer Rudolf Lonauer, komendant Hartheim, miał trzydzieści dwa lata.
Zabijanie gazem więźniów obozów koncentracyjnych w tych ośrodkach ukrywano z kolei pod kryptonimem "14f13". 14f - to skrót oznaczający śmierć więźniów, 13 - uśmiercenie gazem w ośrodku zagłady "T4".
Wprowadzając eutanazję, Niemcy uśmiercali z premedytacją ludzi nieświadomych tego, jaki ma ich spotkać los. Ukrywali w ten sposób swoje prawdziwe zamiary, planując i realizując mord na skalę przemysłową, prowadzony przez SS za wiedzą kancelarii Adolfa Hitlera. Część lekarzy i esesmanów mających doświadczenie w prowadzonym przez nich ludobójstwie w zamku śmierci Hartheim, będącego "szkołą morderców" w III Rzeszy, kontynuowało swój zbrodniczy proceder w Bełżcu, Sobiborze i Treblince. Należał do nich Franz Stangl, późniejszy komendant Treblinki i Sobiboru.
Niewarci, by żyć
W zamku Hartheim zabijano ludzi z Niemiec i całej Europy: z zakładów leczniczych w Austrii, południowych Niemczech i Słowenii, z obozów koncentracyjnych Mauthausen i Dachau, z podbitych terenów na Bałkanach, z Polski, Czech, Rosji, Francji i Belgii, więźniów politycznych i robotników przymusowych. Najnowsze odkrycia potwierdzają, że mordowano tu nawet sowieckich jeńców wojennych.
Eksperci "T4" starali się znaleźć jak najwięcej chorych do zagazowania na terenie III Rzeszy. Swoje ofiary określali jako "istnienia niewarte życia" (lebensunwertes Leben), a dokonywane na nich morderstwa jako "śmierć z łaski" stanowiącą pomoc w umieraniu ludziom najbardziej upośledzonym. Później do zamku Hartheim przywożono na śmierć także okaleczonych żołnierzy Wehrmachtu. Byli to nie tylko kalecy, ale również ludzie, którzy na froncie odnieśli trwałe urazy psychiczne.
W wyniku zdobytych doświadczeń komendant Hartheim Rudolf Lonauer uważał, że środkami najbardziej przydatnymi do realizacji "ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej" będą zastrzyki z trucizną i gaz. Akcja "T4", w której uczestniczył, stała się wzorcem dla holokaustu. Było to bowiem zabijanie przy użyciu gazu zastosowane po raz pierwszy na skalę przemysłową. W 1942 r. Christian Wirth, podobnie jak Franz Stangl i dziewięćdziesięciu innych morderców z "T4", został wysłany na Wschód. Najpierw objął funkcję komendanta Bełżca, a następnie inspektora trzech obozów zagłady: Sobiboru, Bełżca i Treblinki. Wiedza ekspertów od zagłady bardzo przydała się w prowadzonej tutaj eksterminacji Żydów, a dotychczasowa ich działalność w Hartheim była udaną próbą przed holokaustem. Już w sierpniu 1941 r. zabito gazem także pierwszych żydowskich więźniów obozów koncentracyjnych, na kilkanaście miesięcy przedtem zanim obozy zagłady na Wschodzie zapoczątkowały ten straszliwy rozdział historii. W ten sposób morderców z Hartheim "T4", organizatorka eutanazji, wkrótce zaangażowała w ludobójstwo Żydów i Cyganów.
Zacieranie śladów
W połowie grudnia 1944 r., kiedy wstrzymano akcję zabijania w zamku Hartheim, jego komendant Rudolf Lonauer rozpoczął skrupulatne niszczenie dokumentów stanowiących dowody popełnionej zbrodni. Z tego powodu nie zachował się prawie żaden z nich. W krótkim czasie doprowadzono również do stanu pierwotnego przebudowane na potrzeby akcji "T4" wnętrza zabytkowego zamku Hartheim. Do tej pracy kierowano więźniów z Mauthausen, którzy ukończyli ją 23 stycznia 1945 roku.
Po jej wykonaniu Lonauer wyjechał do Linzu, aby później wraz z rodziną przenieść się z końcem kwietnia 1945 r. do pobliskiego Gaschwendt, gdzie zaczął się zastanawiać nad skutkami swojego postępowania. Efektem tych rozmyślań było podjęcie decyzji o samobójstwie, które popełnił, wstrzykując sobie śmiertelną dawkę trucizny. Nim to uczynił, wcześniej zabójczy zastrzyk zdążył zaaplikować swojej żonie i dwom córkom: sześcioletniej Rosemarie i dwuletniej Petrze.
Zastępcą Lonauera był Alzatczyk dr Georg Renno, lekarz specjalista od zabijania gazem, który zasłynął z tego, że podczas uśmiercania ofiar w komorach gazowych i palenia ich ciał w krematorium ćwiczył na flecie klasyczne utwory Bacha, Beethovena, Mozarta i Telemanna. Po wojnie osiadł koło Ludwigshafen na terenie Niemiec. Nigdy nie został ukarany. Zmarł w 1997 roku.
5 maja 1945 r. żołnierze amerykańscy zajęli Linz. Zebrane przez nich materiały dowodowe jeszcze bardziej uświadomiły organom ścigania i opinii publicznej, że masowe mordy popełniane w zamku Hartheim były wstępem do ludobójstwa Żydów i Cyganów.
Polskie ofiary
Historykom polskim od dawna znany jest dokładny wykaz nazwisk tysiąca stu dwudziestu pięciu Polaków wraz z ich miejscami urodzenia i zamieszkania oraz datami urodzenia i śmierci, którzy zostali wywiezieni z Dachau w 1942 r. w transportach inwalidów i zabici gazem w zamku Hartheim. Spory procent uwięzionych w Dachau stanowili polscy księża, spośród których wielu uśmiercono w tym zamku. Nazwisko chociaż jednego z nich warto przypomnieć.
Ksiądz doktor Antoni Ludwiczak, ur. 16 maja 1878 r. w Kostrzynie Wielkopolskim, w okresie międzywojennym był posłem na Sejm Ustawodawczy, dyrektorem Towarzystwa Czytelni Ludowych i twórcą Uniwersytetu Ludowego w Dalkach koło Gniezna. Więziono go m.in. w Stutthof, Sachsenhausen i Dachau, skąd wywieziony 18 maja 1942 r. w transporcie inwalidów zginął w komorze gazowej w zamku Hartheim. Żegnając się ze współwięźniami w Dachau przed swoją ostatnią podróżą, powiedział: "Z Bogiem, chłopaki! A nie zapominajcie, że Polska musi być do Odry. No, nie beczcie, nie beczcie. Czas na mnie starego. Wy trwajcie. Nie załamujcie się". Za wybitne osiągnięcia ks. Ludwiczak był odznaczony: Krzyżem Niepodległości, Krzyżem Oficerskim Polonia Restituta, Złotym Krzyżem Zasługi i dwukrotnie Brązowym.
Ostatnio niemiecki teolog rzymskokatolicki Manfred Wendel-Gilliar zaprezentował wyniki swoich badań naukowych, które świadczą o tym, że Niemcy w komorze gazowej w zamku Hartheim zamordowali ponad pięciuset dwudziestu księży, w większości Polaków.
Dr Adam Cyra
Autor jest kustoszem Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau.
"Nasz Dziennik" 2009-03-24

Autor: wa