Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Z treningów pilotów zrezygnował Klich

Treść

Ostateczną decyzję o przerwaniu szkoleń w kabinie treningowej Tu-154M podjął w 2008 r. ówczesny minister obrony - wynika z raportu NIK. Bogdan Klich, dziś senator Platformy Obywatelskiej zasiadający w komisji obrony, uczynił to wbrew opinii dowódcy Sił Powietrznych gen. Andrzeja Błasika. Na tle lawiny naruszeń przepisów, nadużyć i zaniechań wszystkich skontrolowanych instytucji błędy samych pilotów wypadają bladziutko. Izba doliczyła się zaledwie sześciu przypadków ćwiczeń wykonanych "nierzetelnie" w ciągu 10 lat.


Zaprezentowaną w piątek "Informację o wynikach kontroli" NIK dotyczącą transportu lotniczego VIP-ów można traktować jako trzecie podejście do wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej. Dwa pierwsze to oczywiście raporty MAK i komisji Jerzego Millera. Rosjanie zajęli się głównie kwestiami technicznymi, traktując je przy tym bardzo wybiórczo i tendencyjnie. Polska komisja tak naprawdę podążyła za nimi. Sprostowano najbardziej ewidentne nieprawidłowości raportu rosyjskiego, potraktowano materiał źródłowy w sposób bardziej obiektywny. Ale zasadniczy obraz przebiegu lotu i przyczyn katastrofy pozostał taki sam. W ujęciu komisji Millera dochodzi jeszcze element bardzo obszernej i objętościowo przytłaczającej analizy systemu szkolenia lotniczego w specpułku, jego organizacji i problemów.

W poszukiwaniu błędów
Gdyby MAK miał dostęp do tych samych źródeł, co komisja Jerzego Millera, zapewne nie odmówiłby sobie przyjemności wytknięcia różnych kłopotów polskiego lotnictwa wojskowego. Już w rosyjskim raporcie widać było dążenie do poszukiwania błędów w pilotażu. Tylko że MAK postawił na bardziej widowiskową teorię nacisków na załogę, pijanego generała i nerwowego prezydenta. Zespół pod kierunkiem byłego ministra spraw wewnętrznych pomógł Morozowowi i Anodinie dołożyć jeszcze jedną kostkę do tej układanki - źle wyszkoloną załogę. Skąd ta usłużność? Już w lipcu pojawiły się przypuszczenia, że celem było odwrócenie uwagi od zaniedbań innych organów państwa, bliższych politycznie ministrowi z Platformy Obywatelskiej. Dokument NIK w pełni to potwierdza.

Ogólnie niestarannie
Najwyższa Izba Kontroli nie zajmowała się techniczno-lotniczą stroną katastrofy ani działaniami organów rosyjskich przed tragedią, w jej trakcie i po niej. Zbadała natomiast organizację transportu lotniczego najważniejszych osób w państwie. I okazuje się, że na tle lawiny naruszeń przepisów, nadużyć i zaniechań wszystkich skontrolowanych instytucji błędy samych pilotów wypadają całkiem blado. Wynikały one przy tym głównie z przyczyn od wojskowych niezależnych. Trudno oczekiwać, żeby dowództwo pułku czy Sił Powietrznych odpowiadało na przykład za poruszone przez NIK problemy systemu zatrudnienia, rozwoju zawodowego i zabezpieczenia emerytalnego żołnierzy jednostki. Albo cóż to za zarzut, że dowódca Sił Powietrznych "nie wyznaczył typów statków powietrznych przeznaczonych do realizowania lotów o statusie HEAD". Zapewne formalność nie została dopełniona, ale przecież lista samolotów i śmigłowców dla VIP jest oczywista i nikt nie zamierzał latać z prezydentem na F-16.
Raport NIK liczy tylko 70 stron. A mógłby jeszcze mniej, gdyż wielokrotnie powtarzają się w nim te same sformułowania: "brak odpowiednich uregulowań", "brak koordynacji", "niedopełnienie obowiązków", "brak nadzoru". Dokument jest napisany bardzo nierówno pod względem poziomu wnikliwości i obiektywizmu kontroli. I niestety ogólnie bardzo niestarannie.
Kontrolerzy NIK ujawnili jednak wiele zaniedbań, których dotąd można się było tylko domyślać. Jedyny pracownik kancelarii premiera zajmujący się sprawami organizacji lotów VIP ograniczał się do przesyłania kopii dokumentów do innych instytucji, a jego szef minister Tomasz Arabski przypomniał sobie o funkcji koordynatora wojskowego specjalnego transportu lotniczego dopiero wtedy, gdy chciał uniemożliwić prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu wyjazd do Brukseli. Ministerstwo Spraw Zagranicznych i sieć placówek dyplomatycznych uzgadniają warunki lotu prezydenta i premiera telefonicznie z przedstawicielami obcego państwa; nikomu nie zależy, by wizytę należycie przygotować, pojechać na rekonesans, choćby spotkać się w gronie zajmujących się tematem urzędników różnych resortów. NIK nie poddała szczegółowej ocenie działań BOR ze względu - jak twierdzi - na brak danych i problemy ochrony tajemnicy państwowej. Tu na szczęście wyręczyła ją już prokuratura - spuśćmy lepiej zasłonę milczenia na działania tej służby podczas wizyty prezydenta w Smoleńsku i Katyniu 10 kwietnia 2010 roku.

Niemożność lądowania
Media skupiły się na rzekomej sensacji, czyli niemożliwości lądowania w Smoleńsku, gdyż tego lotniska nie ma w "znajdującym się w 36. SPLT rejestrze". Jak ujawnił "Nasz Dziennik", takiego rejestru w ogóle nie ma, a rzecz polega raczej na nieporozumieniu. Tymczasem NIK wytyka MON, Departamentowi Kontroli MON i Inspektoratowi MON ds. Bezpieczeństwa Lotów, że albo w ogóle nie nadzorowali pułku, albo nie interesowali się, czy zalecenia pokontrolne zostały wprowadzone. Tymczasem grupa oficerów Inspektoratu z jego szefem płk. Mirosławem Grochowskim weszła w skład komisji Millera. Sam Grochowski został zastępcą jej szefa, a jego najbliższy współpracownik ppłk Robert Benedict - przewodniczącym podkomisji lotniczej. Wytykali potem w swoim raporcie nadużycia, którym sami mieli obowiązek zapobiegać. A według raportu NIK - nie zapobiegli.
NIK wniosła bardzo fragmentaryczny wkład w wyjaśnienie okoliczności katastrofy, przede wszystkim tych bardziej odległych - systemowych. Praca kontrolerów odsłania kolejne sfery słabości i niewydolności państwa polskiego w najbardziej czułych miejscach.
Oczekujemy jeszcze na przynajmniej trzy materiały podejmujące kompleksowo przyczyny katastrofy: to wyniki dochodzenia prokuratury rozłożone na kilka wątków, rezultaty prowadzonego w tej samej sprawie na gruncie rosyjskim śledztwa Komitetu Śledczego Federacji Rosyjskiej i ostateczny raport zespołu parlamentarnego zajmującego się katastrofą. Można przypuszczać, że i one nie odpowiedzą na wszystkie pytania. Sprzeczność wniosków poszczególnych organów (na przykład komisji Millera i prokuratury) domaga się korekty. Od dawna funkcjonuje postulat powołania niezależnej komisji międzynarodowej. Chyba jednak najważniejsza jest wola przełomu w myśleniu o państwie w umysłach decydentów. Żeby nabrało ono w ich oczach wartości, godności, prestiżu. Wtedy nieprawidłowości będzie można nie tylko odsłonić, ale i naprawić. W sferze służb specjalnych, ochrony najważniejszych osobistości, zapewnienia sprawności działania władzy każde państwo, każdy polityk dba o porządek i sprawność. Dlaczego nie w Polsce?

Piotr Falkowski

Nasz Dziennik Poniedziałek, 12 marca 2012, Nr 60 (4295)

Autor: au