Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Z prezydenta robi się "stonkę"

Treść

Z prof. Zdzisławem Krasnodębskim, socjologiem i filozofem społecznym, wykładowcą Uniwersytetu w Bremie i UKSW w Warszawie, rozmawia Izabela Borańska
Jak ocenia Pan jakość polskiej debaty publicznej? Czy spory, którymi zajmują się politycy, są warte uwagi? Weźmy sprawę "małpek" zakupionych przez Kancelarię Prezydenta - politycy kazali nam żyć tym cały dzień...
- Jest pewna warstwa ludyczna w tych sporach. Znaczna część rzeczy, którymi codziennie politycy się emocjonują, za kilka dni zostaje zapomniana, znika. To niewątpliwie jest tak, że część tych sporów ma na celu dostarczenie rozrywki i odwrócenie uwagi od tematów najistotniejszych.
W konfliktach tych jest też jednak warstwa poważna. Na przykład w sporach premier - prezydent jednak chodzi o rolę tych dwóch organów państwa i wzajemną relację. Poza tym mamy wyjątkową sytuację od czasu ostatnich wyborów, ponieważ urzędujący premier chce być prezydentem. Tak naprawdę trwa teraz nieustanna kampania wyborcza, niektóre sprawy odbywają się, niestety, kosztem naszego państwa. Uważam, że niewątpliwie stroną atakującą jest ośrodek premiera.
Konflikty kompetencyjne rozniecane przez otoczenie premiera mają na celu ograniczenie kompetencji prezydenta, ale szef rządu - mając aspiracje do fotela prezydenckiego - działa przecież na swoją niekorzyść.
- Jeśli zdobędzie fotel prezydenta, to przepisy "się przeformułuje", inaczej zinterpretuje. To bardzo proste. Takie postępowanie obecnego rządu widoczne jest na każdym kroku. Jak chodzi o to, żeby kryzysu nie było, to się mówi, że go nie ma, jak jest, to mówi się, że jednak jest... Niedawno słyszeliśmy, że to Polska pożycza Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu pieniądze, potem się okazało, że to jednak my pożyczamy. I jedno, i drugie było przekute na sukces przez rządzących. Oczywiście jest tak, że wszystkie działania rządu zmierzają do tego, żeby ograniczyć rolę prezydenta, jego kompetencje, jeśli chodzi o politykę zagraniczną. Cała awantura po szczycie NATO miała jedynie taki właśnie cel, chciano pokazać, że prezydent sobie nie radzi, chciano zarysować ogólny obraz człowieka, który jest kłótliwy i nic - tylko przeszkadza. To jest zrozumiałe, że rząd się chwali, ale sukcesów nie ma i trzeba to jakoś wytłumaczyć przed opinią publiczną. Kiedyś, w latach 50., tłumaczono społeczeństwu, że stonka spada na polskie uprawy i to jest przyczyna wszystkich niepowodzeń. Dzisiaj w propagandzie rządowej z prezydenta robi się taką właśnie "stonkę"...
Mieszka Pan w Niemczech. Czy rzeczywiście jest tak, że w opinii Zachodu to prezydent Lech Kaczyński jest przyczyną wszystkich niepowodzeń rządu i kompromituje Polskę w polityce międzynarodowej?
- Ależ nie, jest zupełnie odwrotnie. Uważam, że skuteczność tej propagandy, którą nazywa się dziś modnie pijarem, wynika z niedoinformowania polskiego społeczeństwa, z tego, że niewielu ludzi w Polsce śledzi dokładnie prasę światową. Na przykład polski odbiorca mógłby uznać, że sprawa posady szefa NATO dla Radosława Sikorskiego była kluczową kwestią, którą się wszyscy przejmowali, tymczasem to się oczywiście gdzieś tam pojawiało, ale w trakcie szczytu NATO nikt tej kandydatury nie rozważał poważnie. Ale w mediach polskich nie mówiło się o tym, o co naprawdę chodziło. Tak na marginesie, to w prasie zachodniej pojawiały się pochwały dla naszego prezydenta, gdyby było odwrotnie, czyli gdyby rzeczywiście prezydent Kaczyński hamował nominację nowego sekretarza NATO, byłby ostro krytykowany.
O Polsce obecnie pisze się w prasie zagranicznej niezwykle mało. W latach 2005-2007 było wręcz przeciwnie. Teraz bardzo niewiele, niestety prawie nic... pomija się skrupulatnie te wszystkie wątki, które byłyby kompromitujące dla polskiego rządu. Nie dowie się pani z prasy niemieckiej nic na temat obecnych sporów wokół Lecha Wałęsy, IPN, żadna z wielkich gazet niemieckich o tym nie wspominała. Nie dowie się pani nic o sytuacji w mediach publicznych, nic na temat projektu prywatyzacji służby zdrowia. Tak to wygląda, pojawiają się tylko krótkie relacje, dlatego że zbudowano tutaj, w Niemczech, mit, że po złych rządach premiera Jarosława Kaczyńskiego przyszedł bardzo dobry Donald Tusk i zniknęły wszystkie problemy. I zniknęła Polska z kręgu zainteresowania Zachodu.
Wmawianie Polakom, że odbywa się jakieś "kompromitowanie Polski", to tylko granie na polskich prowincjonalnych kompleksach. Jeśli zaś chodzi o prezydenta, to jego wizerunek za granicą bardzo się poprawił. Nikt go nie atakuje, nikt go nie obraża, jak w pierwszej fazie urzędowania. Natomiast premier Donald Tusk jest tu postrzegany jako sympatyczny polityk, ale wagi lekkiej.
Może właśnie dlatego również w kraju, jeśli już ważne kwestie zostaną poruszone, jak np. kwestie bioetyczne, to szybko zostają wyciszone, bo są niewygodne i zbyt złożone.
- To jest proces opakowywania wszystkich problemów w Polsce w "miękką watę". W momencie, kiedy problem zapłodnienia metodą in vitro stał się kontrowersyjny, kiedy uwidoczniły się rozbieżności w postrzeganiu tej kwestii między Platformą a Kościołem, kiedy okazało się, że również w szeregach PO jest podział - wtedy ekipa Tuska doszła do wniosku, że lepiej te kwestie zawiesić, odroczyć. To jest ogólna strategia tego rządu, że nie rozwiązuje problemów, nie podejmuje trudnych decyzji, które najczęściej muszą być kontrowersyjne, lecz szuka popularności, a problemy albo się próbuje ukrywać, albo zawiesza się ich rozwiązanie na nieograniczony czas. Kwestia zapłodnienia pozaustrojowego posłużyła - moim zdaniem - do zmarginalizowania i osłabienia pozycji Jarosława Gowina w Platformie. Dziś jest on już tylko samotną pozostałością skrzydła konserwatywnego.
Bardzo mało jest w Polsce dyskusji na temat problemów w polityce międzynarodowej. Jesteśmy krajem trochę wyizolowanym, skoncentrowanym na sobie. Dotyczy to również polskich intelektualistów, którzy są kosmopolitami tylko nad Wisłą, a tak naprawdę nie interesują się tym, co dzieje się na świecie. Media skupiają się na awanturach personalnych, które są łatwe do przedstawienia. Potem szybko przechodzi się do nowych. Na przykład jakiś czas temu pojawił się temat PSL i interesów wicepremiera Pawlaka, a dziś nic się już na ten temat nie mówi. Dziś mamy temat pożaru, tragedii, która pokazuje słabość administracji i nadzoru technicznego w Polsce. I też sprowadza się to do aspektów mało istotnych, czyli kto kogo zawiadomił, a kto kogo nie... Takie działanie służy walce politycznej - chodzi o to, żeby opinia publiczna miała pogląd na tym przykładzie taki, że rząd "biega i gasi", a prezydent "stoi i tylko przeszkadza". A tak naprawdę pytanie powinno być skierowane do ministra spraw wewnętrznych o jakość podporządkowanych mu służb.
Jak długo Polacy będą skazani na taki styl uprawiania polityki?
- Niestety, ta tendencja się pogłębi, bo przecież wybory są coraz bliżej. Realne problemy są bardzo trudne do rozwiązania. Zbliżają się wybory do Parlamentu Europejskiego, zaraz potem zacznie się kampania wyborcza. Myślę, że pytanie najtrudniejsze jest takie: co potem? Co będzie, jeśli PO skonsoliduje całą władzę - zbuduje szeroką partię, może zmieści się tam pani Hübner, pan Cimoszewicz, a może też Aleksander Kwaśniewski? Donald Tusk zostanie prezydentem, obejmie pełnię władzy. Pozytywny scenariusz jest taki, że PO weźmie się do pracy, do naprawy państwa. Negatywny - że pogrążymy się w marazmie i będziemy mieli rodzaj dużej hegemonii, będzie to okres całkowitej stagnacji. Niestety, myślę, że ten drugi scenariusz jest bardziej prawdopodobny. Rządy PO stają się coraz większym zagrożeniem dla samej demokracji. Trzeba zadać premierowi Tuskowi pytanie - po co chce być prezydentem? Kiedyś mówił Polakom - "by żyło się lepiej", i to wszystkim. Mówił też, że chodzi o to, byśmy mogli być dumni z Polski. Polakom powinno się więc zadać pytanie, które kiedyś zadał Ronald Reagan Amerykanom po rządach Jimmy'ego Cartera: czy po półtora roku rządu Platformy Polakom żyje się lepiej? Każdy powinien sobie na nie szczerze odpowiedzieć.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-04-21

Autor: wa