Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Z czego chciał się wycofać Komorowski

Treść

Nierzadko przez kilka pierwszych minut w głównych serwisach widzimy na ekranach telewizorów właśnie Bronisława Komorowskiego, co może budzić zazdrość wielu kontrkandydatów w walce o prezydenturę. Sam marszałek Sejmu i zarazem p.o. prezydent nie jest jednak łatwym kandydatem do sprzedania opinii publicznej, nawet dla zaprzyjaźnionych mediów. A niemal podczas każdego jego wystąpienia można odnieść wrażenie, iż nie może się już doczekać, kiedy zasiądzie w prezydenckim fotelu.
Marszałkowi Bronisławowi Komorowskiemu w czasie żałoby narodowej wielokrotnie zarzucano brak empatii, współczucia czy też przesadny pośpiech przy dzieleniu stanowisk zwolnionych przez tych, którzy tragicznie zginęli w wyniku katastrofy. Zarzuty płynęły zwykle ze strony opozycji. Odnosząc się do nich, Komorowski tłumaczył, iż nie ma w zwyczaju okazywać emocji przed kamerami. Sam jednak chociażby ogłaszając, że już czas, by skończyć z żałobą, daje powód do stwierdzenia, że "z tym Komorowskim jest coś nie tak". Czy jest jeszcze jakaś szansa pokazania ludzkiej twarzy marszałka i udowodnienia, że jest on zdolny do współczucia? Komercyjne telewizje obwieściły, że Komorowski chciał zrezygnować z kandydowania w wyborach prezydenckich tuż po katastrofie samolotu z prezydentem na pokładzie. Na pytanie, czy myślał, aby zrezygnować ze startu, odpowiedział w TVN 24 w ten sposób, iż nawet zwolennicy kandydata Platformy Obywatelskiej zapewne nie uwierzyli, iż mówi poważnie, a jedynie udziela kurtuazyjnej odpowiedzi. Marszałek Komorowski stwierdził, iż "myślał o tym pierwszego dnia, bo rzeczywiście niesamowicie trudno jest mieć na plecach ciężar dwóch najważniejszych funkcji w państwie i jednocześnie kandydować w wyborach prezydenckich, a z takimi ciężarami nie da się tańczyć oberka wyborczego". Dalej jednak tłumaczył, że jego rezygnacja oznaczałaby zawód dla wielu osób, które były przekonane, że będzie kandydował, a nadziei własnego środowiska zawieść nie chciał.
Poruszenie marszałka Sejmu katastrofą prezydenckiego samolotu rzeczywiście musiało być "olbrzymie", skoro jeszcze zanim pochowaliśmy tragicznie zmarłego prezydenta RP, Bronisław Komorowski zainicjował polityczną dyskusję w sprawie przyspieszonych wyborów prezydenckich. A tego nawet napięte terminy związane z ich organizacją nie wymagały. Tylko interwencja parlamentarnych klubów opozycji sprawiła, iż dyskusja o wyborach została odłożona do czasu zakończenia żałoby narodowej.
Można się też domyślać, że to "niechęć do zawiedzenia własnego środowiska" sprawiła, iż poczuł się w obowiązku obsadzenia funkcji szefa Kancelarii Prezydenta człowiekiem z zewnątrz kancelarii, choć praktycznie nie było to niezbędne już w pierwszych dniach po katastrofie. W dodatku doszło do tego w momencie, gdy jeszcze nie zidentyfikowano ciała tragicznie zmarłego szefa Kancelarii Prezydenta Władysława Stasiaka. Trudno oprzeć się wrażeniu, że marszałek Bronisław Komorowski, już przed kilkoma miesiącami namaszczony przez premiera Donalda Tuska na stanowisko prezydenta, cały czas widzi przed sobą tylko jeden cel - prezydencki fotel pod prezydenckim żyrandolem, który marszałkowi wydaje się jedynie na wyciągnięcie ręki, niezależnie od tego, co zrobi.
Artur Kowalski
Nasz Dziennik 2010-05-05

Autor: jc