Wystarczyła ustna zgoda
Treść
Rozmowa z dr. Filipem Musiałem, historykiem z krakowskiego oddziału IPN - Czy z materiałów SB, z jakimi Pan się zetknął w czasie pracy naukowej, wynika, iż często zdarzała się rejestracja kogoś jako współpracownika tej służby, o ile ta osoba de facto nie przekazywała donosów? - To zależy, o którym z pionów mówimy. Jeśli chodzi o Departament IV SB, który zajmował się działaniami przeciwko Kościołowi, obowiązywały tam nieco inne reguły pozyskiwania tajnych współpracowników niż w pozostałych wydziałach. Raczej nie powinna tu zdarzyć się rejestracja osoby, która nie wyraziła w formie pisemnej lub ustnej zgody na współpracę z bezpieką lub zgody na systematyczny kontakt z funkcjonariuszem SB czy też na przekazywanie mu informacji. - W przypadku wywiadu, czyli w Wydziale I SB, wyglądało to inaczej? - Wywiad obowiązywały inne instrukcje. Ważne były nie tyle formalności związane z rejestracją, co zdobycie samej informacji. Tylko tu zdarzały się werbunki "pod obcą flagą". Funkcjonariusz nie informował w takim wypadku, że reprezentuje SB, ale podawał się na przykład za przedstawiciela któregoś z wywiadów państw kapitalistycznych. - Czy funkcjonariusz SB, który chwaliłby się werbunkiem duchownego, choć rzekomy agent nie przekazywałby mu żadnych informacji, mógłby ten fakt na dłuższą metę ukryć przed przełożonymi? Praca agentów podlegała chyba kontroli? - Tajny współpracownik nie funkcjonował w próżni. Werbunek zawsze miał służyć konkretnemu celowi operacyjnemu - dokonywano tego werbunku w związku z jakąś sprawą. Należało wykazać przełożonemu, że konkretny współpracownik jest niezbędny, bo każdy werbunek wiązał się przecież z dekonspiracją metod działania SB przed potencjalnym agentem. Z drugiej strony należało przełożonemu, który zatwierdzał plany pozyskania i potem sam werbunek wykazać, że konkretny TW będzie mógł dostarczyć nowych informacji dotyczących konkretnej sprawy lub wpływać na poglądy i postawy innych osób. - To oznacza, że gdyby - jak twierdzą przeciwnicy lustracji - jakiś esbek miał w swym "spisie" martwe dusze, prędzej czy później taka mistyfikacja by się wydała? - Jeśli w ogóle takie martwe dusze by się tam znalazły, powinny zostać wykryte podczas wewnętrznych kontroli prowadzonych na trzech poziomach. Po pierwsze - w obrębie wydziału, po drugie - w ramach danej struktury, na przykład komendy wojewódzkiej; po trzecie - w czasie kontroli prowadzonej przez GIM, czyli Główny Inspektorat Ministra Spraw Wewnętrznych. - Czy brak w archiwach pisemnego zobowiązania do przyjęcia roli TW automatycznie świadczy o tym, że ktoś nie przekazywał żadnych donosów do SB? - Nie. Od 1970 r. praktyką było uznawanie, że decydujące jest pozyskanie źródła, a nie dopełnienie formalności. Zobowiązanie do współpracy mogło być wyrażone ustnie. W latach 70. i 80. często na tej formie poprzestawano. Regułą było natomiast, iż zobowiązanie pisemne było wymagane, jeśli werbunku dokonywano na skutek szantażu. - Wbrew temu, co czasem twierdzą przeciwnicy lustracji, z badań historyków nie wynika, by można mówić o masowym fałszowaniu przez funkcjonariuszy SB zeznań i wpisywania nieświadomych tego osób na listy agentów. Tak było chyba także w przypadku osób duchownych? - Jeśli takie przypadki się zdarzały, były z pewnością incydentalne. Czym innym jest natomiast kwestia tego, że tajni współpracownicy mogli przekazywać nieprawdziwe informacje - albo celowo dezinformując funkcjonariuszy SB, albo przekazując plotki, niesprawdzone dane w dobrej wierze, czyli sądząc, że to prawda. - Duchowni nawet w myśl nowej ustawy nie podlegają lustracji, nie mogą się także zwracać o autolustrację. Czy zatem kościelna komisja zdoła jednoznacznie wyjaśnić te oskarżenia, które padły ostatnio publicznie w stosunku do kilku hierarchów? - To decyzja Episkopatu, której nie chcę komentować. Nie jest moją rolą ocenianie, czy to przyniesie pożytek Kościołowi. - A czy osoba duchowna może dziś zajrzeć do swej teczki w IPN, gdyby chciała oczyścić się z ewentualnych zarzutów? - Może, o ile złoży do IPN - tak jak każdy inny obywatel - wniosek o status pokrzywdzonego. Rozmawiała EWA ŁOSIŃSKA, "Dziennik Polski" 2007-01-16
Autor: ea