Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Wstrzymać euro i prywatyzację

Treść

Z dr. Markiem Dietlem, ekspertem gospodarczym Instytutu Sobieskiego, rozmawia Grzegorz Lipka Według założeń rządu wzrost gospodarczy w przyszłym roku wyniesie 3,7 procent. Czy jest to możliwe? - Na pewno jest bardziej możliwe niż poprzednia ocena zakładająca wzrost PKB na poziomie 4,8 procent. Rząd przez wielu ekonomistów, również przeze mnie, był wzywany już od jakiegoś czasu do dokonania korekty założeń budżetowych. Na korzyść planów przedstawionych przez Ministerstwo Finansów przemawia to, że w przyszłym roku w naszych kieszeniach z powodu obniżki podatku przyjętej przez poprzedni rząd zostanie około 6 mld złotych. Te pieniądze pozwolą na utrzymanie konsumpcji, która jest głównym składnikiem wzrostu gospodarczego. Oprócz konsumpcji na PKB składają się inwestycje, eksport netto, czyli różnica między eksportem a importem, oraz wydatki rządu. Niestety, ze względu na sytuację międzynarodową czeka nas spadek eksportu. Inwestycje, niestety, też będą mniejsze, ponieważ przedsiębiorstwa mają pewne kłopoty z pozyskaniem finansowania nawet na bieżącą działalność, a co dopiero na inwestycje. Częściowo sytuację uratują inwestycje ze środków europejskich. W tej sytuacji wzrostowi gospodarczemu może zagrozić chęć ograniczenia deficytu budżetowego. Według planów rządu, wydatki państwa mają spaść. Dlaczego rząd chce utrzymać niższy deficyt? - Niski deficyt jest potrzebny, aby sprostać wymaganym kryteriom do wprowadzenia euro. Chociaż wprowadzenie euro ma duże znaczenie geopolityczne, to gospodarcze korzyści nie są już oczywiste. Dodatkowo ograniczanie deficytu właśnie teraz może być bardzo kosztowne. Niski deficyt budżetowy ogólnie jest rzeczą dobrą, niestety rząd wybrał zły czas do jego obniżania. Jaki byłby cel utrzymania większego deficytu budżetowego niż planuje rząd? - Należałoby utrzymać deficyt na podobnym do tego, jaki był w tym roku i wykorzystać go głównie na inwestycje infrastrukturalne - w szerokim znaczeniu tego słowa. Według oceny analityków jednego z międzynarodowych banków, wzrost PKB w Polsce w przyszłym roku wyniesie tylko 0,4 procent. To bardzo pesymistyczna ocena... - Prognozy nawet renomowanych instytucji finansowych powinny być traktowane z pewną ostrożnością. Chociaż wiele analiz jest rzetelnych, ja zawsze zadaję sobie pytanie: jaką dany bank ma "pozycję na złotówce". Możliwe, że przy pesymistycznych ocenach polskiej gospodarki może ktoś dużo zarobić. Według rządowego planu przeciwdziałania kryzysowi, kluczową kwestią ma być przyspieszenie inwestycji z funduszy unijnych. To dobra strategia? - Przyspieszenie inwestycji jest dobrym pomysłem, bo jak do tej pory z inwestycjami z funduszy unijnych było fatalnie nawet w stosunku do zakładanych planów. Aby utrzymać inwestycje na wyższym poziomie, musimy posiłkować się pieniędzmi z Unii i inwestycje prywatne uzupełnić państwowymi. Czy w sytuacji kryzysu międzynarodowego ambitne plany prywatyzacji ogłaszane wcześniej przez rząd nie zostaną poważnie zagrożone? Jak może się to przełożyć na gospodarkę? - Kiedy ogłaszane były plany prywatyzacyjne obecnego rządu, wiele osób zwracało uwagę, że procesy prywatyzacyjne charakteryzują się dużą bezwładnością. Przekonanie lub retoryka obecnego kierownictwa ministerstwa skarbu, że prywatyzację można z dnia na dzień przyspieszyć, była dość naiwna. Do tego zupełnie niezależnie od poczynań rządu koniunktura na światowych rynkach finansowych jest najgorsza od 30 lat. Minister Aleksander Grad jest w bardzo trudnej sytuacji - z jednej strony obiecał szybką prywatyzację, a z drugiej sprzedawanie obecnie spółek Skarbu Państwa oznacza uzyskiwanie niskich wycen za aktywa należące do państwa. Można zrealizować dowolny plan prywatyzacji, ale musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy jesteśmy w stanie się zgodzić na sprzedaż po cenie poniżej wartości. Jako obywatel nie zgadzam się na prywatyzację po niskich cenach. Obecnie sprzedawać firmy powinien tylko ktoś, kto jest do tego zmuszony. Jeśli ktoś ma prywatną firmę i miałby ją sprzedać, to czekałby na poprawę koniunktury. Nie widzę więc powodu, dlaczego państwo miałoby teraz na siłę sprzedawać. Prywatyzacja ENEI pokazała, że rząd nie może uzyskać dobrych wycen nawet za bardzo atrakcyjne firmy. Również prywatyzacja taka jak Zakładów Azotowych w Tarnowie nie ma sensu - Skarb Państwa sprzedał akcje innym firmom państwowym i mamy do czynienia z przelewaniem z pustego w próżne. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-12-03

Autor: wa