Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Wotum nieufności dla Edmunda Klicha

Treść

Pułkownik Edmund Klich, przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, jest w poważnym konflikcie z pozostałymi członkami komisji. W liście skierowanym do ministra Cezarego Grabarczyka żądają jego odwołania. Po publicznym nazwaniu ich "nierobami, którzy tylko piją kawę", sprawę upublicznili na posiedzeniu sejmowej Komisji Infrastruktury. Domagają się od Klicha przeprosin.
List, w którym trzynastu z piętnastu członków komisji poddaje druzgocącej krytyce przewodniczącego, został skierowany do ministra po serii medialnych oskarżeń Klicha pod adresem komisji. Wcześniej, gdy Cezary Grabarczyk 14 stycznia przedłużył Klichowi sprawowanie funkcji na drugą pięcioletnią kadencję, sama komisja przegłosowała wniosek o jego odwołanie. Aby zdymisjonować dowolnego członka komisji (w tym przewodniczącego), potrzebna jest decyzja ministra na wniosek bezwzględnej większości składu tego gremium. Tym razem większość została łatwo osiągnięta, ale Grabarczyk nie przychylił się do wniosku. Wtedy to niezadowoleni członkowie komisji przygotowali obszerne stanowisko, które przekazali nie tylko ministrowi infrastruktury, ale również ministrowi Tomaszowi Arabskiemu, szefowi kancelarii premiera, oraz przewodniczącym sejmowych komisji: Infrastruktury i Obrony Narodowej. Klich jednak wciąż cieszy się zaufaniem ministra.
Członkowie komisji zarzucają przewodniczącemu nieudolność i nieskuteczność, a także błędną politykę informacyjną. Oskarżają swojego szefa o niekompetencję. Jako były pilot i instruktor wojskowy miał się nie znać na dużych cywilnych samolotach pasażerskich. Klich podobno zarządza zespołem w sposób nie zawsze zgodny z regulaminem. - Wydaje polecenia jak w wojsku, krzyczy, obraża - twierdzi w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" osoba związana z komisją. - Po prostu wymagam odpowiedniego poziomu jakości i dyscypliny pracy. Dzięki mnie kilkakrotnie wzrosła efektywność pracy komisji. Kiedyś badano 20 incydentów rocznie, teraz 150 - odpowiada Klich. Jednak zdaniem wielu naszych rozmówców, to dzięki personalnym intrygom i układom udało się Klichowi wkupić w łaski kolejnych ministrów.
Niepokój członków komisji budzi upolitycznienie przez Klicha badania wypadków lotniczych. "Pan Edmund Klich skrajnie nieodpowiedzialnie wprowadził do sfery badań zdarzeń lotniczych element polityki" - oceniają jego współpracownicy. Miał im mówić, że posiada gwarancje polityczne utrzymania stanowiska. Według rzecznika ministerstwa Mikołaja Karpińskiego, nie należy się spodziewać zmiany decyzji Cezarego Grabarczyka. - Analizujemy stanowisko członków komisji. Wiele wskazuje na to, że minister nie przychyli się do ich opinii - powiedział Karpiński Polskiej Agencji Prasowej.
Komisja - zdaniem większości jej członków - zbyt wiele uwagi poświęca badaniu stosunkowo drobnych incydentów, na przykład złamania nogi podczas skoku spadochronowego; działa nieefektywnie, gdyż każdą sprawę musi badać zespół złożony przynajmniej z trzech jej członków. W podobnych organach innych państw nie jest to wymagane.
Rażący brak zdecydowania
Wiele zarzutów zapisanych w stanowisku przekazanym ministrowi dotyczy wykonywania przez Edmunda Klicha funkcji akredytowanego przedstawiciela Polski do badania przez MAK katastrofy smoleńskiej. "Nagły i nieuzgodniony zarówno z zespołem doradców, jak również ze stroną rosyjską wyjazd Edmunda Klicha ze Smoleńska w trakcie prac polskich specjalistów na miejscu zdarzenia uniemożliwił stronie polskiej dokończenie tych prac, w tym badanie wraku Tu-154M" - czytamy w tekście dokumentu. Jako reprezentujący Polskę pełnomocnik Klich miał się wykazać rażącym brakiem zdecydowania w kontaktach z Rosjanami. "Jednym z przykładów niewypełniania przez Pana Edmunda Klicha upoważnień zawartych w Załączniku 13 była jego bierna postawa w trakcie niedopuszczenia obserwatorów ze strony polskiej do udziału w oblocie środków radiotechnicznej kontroli lotów lotniska Smoleńsk Północny" - piszą członkowie komisji. Pięciu z nich oraz czterech stałych ekspertów należy jednocześnie do kierowanej przez ministra Jerzego Millera polskiej komisji badającej katastrofę, część z nich należała do zespołu polskich przedstawicieli przy MAK. Klich miał ulegać sugestiom Rosjan i utrudniać pracę swoim kolegom. O bierności, niekompetencji i uleganiu sugestiom Rosjan przez swojego kierownika informowali przełożonych z ministerstwa już wcześniej, jednak okazało się to nieskuteczne. - To kłamstwa - kontruje płk Klich, przekonując, że podczas pracy w Rosji robił wszystko, co możliwe, aby jak najlepiej zbadać katastrofę.
Oprócz samego Klicha jedynie jeden z jego zastępców, również były wojskowy Andrzej Pussak, były pilot i instruktor wojskowy, nie poparł wspólnego stanowiska pozostałych członków komisji. Jego kolegów skłoniła zaś do tego nie tylko ocena pracy przewodniczącego, ale też publiczna krytyka ze strony ich szefa. Mówił, że są "nierobami", którzy nic nie robią poza piciem kawy. Przed sejmową Komisją Infrastruktury powiedział zaś, że nie ma sobie nic do zarzucenia i tylko dzięki niemu panuje w komisji dyscyplina. - Teraz wszyscy przychodzą do pracy na ósmą i robią, co trzeba - zaznaczył. Na żądanie przeprosin odpowiedział, że zrobi to tylko wtedy, gdy nakaże mu to sąd. - Nie przypominam sobie, żebym takie słowa mówił, nie pamiętam wszystkiego, co było w telewizji, więc nie widzę powodu, żeby przepraszać w mediach. Jeśli były jakieś niezręczności, to przepraszam tu, na komisji - stwierdził, dodając, że podtrzymuje słowa, iż "przez dwie godziny piją kawę". - Są na to zdjęcia - zapewniał.
Poza przewodniczącym w skład komisji wchodzi dwóch zastępców, sekretarz (jedyna kobieta w składzie) i jedenastu członków. Są nimi doświadczeni piloci-instruktorzy, kontrolerzy lotów, część wywodzi się z instytucji naukowych, przemysłu lub lotniczej służby zdrowia. Większość stara się podtrzymywać swoje uprawnienia lotnicze, latając jako instruktorzy, wielu wykłada. - Pracujemy nie tylko osiem godzin, ale i dwanaście albo czasem szesnaście, do czego zresztą obligują nas przepisy, chociaż nam nikt za to nie płaci - mówi "Naszemu Dziennikowi" Maciej Lasek, zastępca przewodniczącego komisji, wieloletni pilot i instruktor, doktor nauk technicznych. Zapewnia, że praca w komisji nie jest wcale atrakcyjna. - Ostatnio musieliśmy dwa lata chodzić wokół człowieka zatrudnionego w jednej z linii lotniczych, żeby go ściągnąć. Dla instruktora z uprawnieniami kapitana na samolotach liniowych przejście do komisji oznacza cztery, pięć razy mniejsze wynagrodzenie - wyjaśnia.
Wszyscy członkowie komisji, z którymi rozmawialiśmy, żałują, że sprawa listu wyszła na jaw. - Tego typu sprawy powinny pozostać pomiędzy komisją a ministrem. Podważają autorytet komisji jako całości. Dlatego zrobiliśmy dużo, żeby to nie wyszło na jaw - mówi jeden z nich. Do wycieku dokumentu jednak doszło. W Sejmie zarzut o spowodowanie tego przecieku padł pod adresem Stanisława Żurkowskiego, poprzedniego przewodniczącego. Ten jednak zdecydowanie zaprzeczył. Członkowie komisji podkreślają, że nie chcąc szkodzić interesowi publicznemu, z krytyką przewodniczącego wystąpili dopiero po opublikowaniu raportu MAK, gdy Edmund Klich przestał już być akredytowanym przedstawicielem Polski.
Edmund Klich ma 65 lat. W 1967 r. ukończył lotniczą szkołę oficerską w Dęblinie i został pilotem, a następnie instruktorem i inspektorem ds. szkolenia oraz ds. bezpieczeństwa lotów. Na macierzystej uczelni pełnił funkcje zastępcy dowódcy pułku szkolnego oraz wicekomendanta Wydziału Lotnictwa. Ukończył również studia specjalistyczne na Akademii Sztabu Generalnego i we francuskim Instytucie Bezpieczeństwa Lotów oraz obronił doktorat na Akademii Obrony Narodowej. W 2000 r. przeszedł do Ministerstwa Obrony Narodowej, gdzie kierował inspektoratem ds. bezpieczeństwa lotów, odpowiedzialnym między innymi za badanie wypadków lotniczych. Dopiero w 2003 r., już jako cywil, przeszedł do analogicznej komisji działającej przy Ministerstwie Infrastruktury, w której od razu objął funkcję zastępcy przewodniczącego, a od 2006 r. - przewodniczącego. Po katastrofie smoleńskiej został polskim akredytowanym przedstawicielem przy MAK.
Piotr Falkowski
Nasz Dziennik 2011-03-07

Autor: jc