Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Wolny handel ofiarami

Treść

Agenci błyskawicznie kontaktują się z poszkodowanymi i proponują pomoc w uzyskaniu dużego odszkodowania. Oczywiście za bardzo solidne wynagrodzenie. Skąd znają nazwiska, telefony, adresy? Z Internetu, ale przede wszystkim od policjantów i pielęgniarek. Wioletta Ł. uległa wypadkowi samochodowemu w czerwcu. Kiedy wróciła do domu ze szpitala, zadzwonili do niej przedstawiciele Europejskiego Centrum Odszkodowań z Legnicy. Namówili ją do podpisania pełnomocnictw oraz umowy o dochodzenie roszczeń. - Miało być szybko i dużo, bez wysiłku z mojej strony i bez żadnych wcześniejszych opłat - mówi pani Wioletta. - Byłam mocno poturbowana, unieruchomiona, wiedziałam, że długo będę musiała się rehabilitować, więc podpisałam, licząc, że ktoś się tym zajmie. Zgodziłam się na wynagrodzenie dla firmy w wysokości 25 procent od uzyskanego odszkodowania plus 22 procent VAT. Jak dotąd nie dostałam ani grosza, choć sprawca przyznał się do winy i nie uchyla się od konsekwencji. Nie udało mi się dowiedzieć, skąd firma wzięła moje dane. Na umowie z panią Wiolettą podpisana jest Renata Kuchta z Krakowa, która razem z mężem prowadzi działalność agencyjną na rzecz centrum. - Ludzie sami do nas dzwonią. Mamy dużą reklamę na samochodzie, stąd znają numer - zapewnia. - Jeśli idziemy do kogoś, kto nas nie zawiadamiał, to znaczy, że dostaliśmy informację od sąsiadów albo rodziny. W innych wypadkach adresy poszkodowanych zdobywamy sami, korzystając z Internetu. Jeśli wypadek zdarzył się w małej miejscowości, dzwonimy do sołtysów. Sołtys wszystko wie. Renata Kuchta nie ma poczucia, że w jakikolwiek sposób narusza tajemnicę danych osobowych. - Chcemy pomóc. Najlepiej dla poszkodowanego byłoby, żebyśmy podpisali z nim umowę zaraz po wypadku - dla jego dobra - zapewnia. - Ludzie nie wiedzą, że trzeba brać rachunki za lekarstwa, bandaże, przejazdy i w konsekwencji tracą dużo pieniędzy. Czasem musimy osobiście jechać do szpitala. Zdarzył się wypadek, w którym poszkodowanych było 14 osób. Lekarz odmówił informacji. Sami musieliśmy się pofatygować do rannych. Renata Kuchta twierdzi, że najwygodniej byłoby mieć umowę z pielęgniarką albo policjantem. Żałuje, że tak nie jest. Opowiada pielęgniarka Anna K., zatrudniona w jednym z większych szpitali w Krakowie: - Dwa tygodnie temu zwrócił się do mnie przedstawiciel Europejskiego Centrum Odszkodowań z propozycją, bym zorganizowała grupę pielęgniarek. Miałyby za odpowiednie wynagrodzenie dostarczać informacji o ludziach po wypadkach, którzy mogą się domagać odszkodowań. - Poważna rozmowa, poważnie brzmiąca nazwa firmy... - kontynuuje Anna K. - Postanowiłam popytać koleżanki po fachu. Okazało się, że wiele z nich już robi coś takiego. Nie wiem, ile za to dostają, ale nie są to oczywiście formalne umowy o pracę. - Jeśli jest prawdą, że pielęgniarki dostarczają danych osobowych osób poszkodowanych w wypadkach albo w jakiejkolwiek innej formie współpracują z firmami zajmującymi się odszkodowaniami, jest to niedopuszczalne - mówi Tadeusz Wadas, przewodniczący Małopolskiej Okręgowej Izby Pielęgniarek i Położnych. - To niezgodne z kodeksem etyki i z prawem - jeśli ktoś za pieniądze zdradza cudze dane osobowe. Taka sprawa, jeśli zostanie ujawniona, powinna trafić do rzecznika odpowiedzialności zawodowej. Tadeusz Wadas przypomina przypadek sprzed kilku lat. Pielęgniarka pracująca w punkcie szczepień była dodatkowo zatrudniona w firmie ubezpieczeniowej i zachęcała pacjentów do podpisywania umów. Wszczęto wobec niej postępowanie i została ukarana. * * * Sławomira W. z Bochni, która w październiku straciła matkę w wypadku drogowym, mówi, że firmy ubezpieczeniowe zaczęły dzwonić do jej domu wkrótce po pogrzebie. - Wystarczy otworzyć stronę internetową, żeby zobaczyć, jak wiele jest takich firm. Już nie wiem, kto i z ilu firm do nas dzwonił. W końcu któregoś dnia do domu siostry, która wcześniej mieszkała z mamą, przyszło dwóch panów z gotowym formularzem umowy - mówi pani Sławomira. - Powiedzieli nam, że o wypadku wiedzą z Internetu. To możliwe, wypadek był głośny, dwie kobiety zostały potrącone na pasach. Jedna z nich mieszkała w Muchówce. To mała miejscowość, tam łatwo mogli dostać nasze nazwisko i adres. Ale bardzo nam się nie spodobała forma załatwiania sprawy. Jeszcze zwłoki dobrze nie ostygły, rodzina w rozpaczy, a tu próbują na nas żerować. Różne firmy żądały różnej opłaty: od 20 do 60 procent od wysokości odszkodowania. Dlatego w końcu niczego nie podpisałyśmy. Adwokat pomógł nam spisać nasze roszczenia. Marta P. została poszkodowana w lutym. Pierwszy telefon odebrała jeszcze na szpitalnym łóżku. Ktoś zdobył numer jej komórki. Następne telefony od agentów firm zajmujących się odszkodowaniami powypadkowymi odbierała już w domu. - Wypadek zdarzył się w czasie mojej przeprowadzki i nikt postronny nie mógł wiedzieć, że zmieniłam adres - mówi pani Marta. - To były namolne telefony, agenci - niezrażeni moją odmową - próbowali mnie przekonać do podpisania umowy. Czułam się nękana. Pytałam nawet znajomych, czy ktoś z dobrego serca nie podał mojego telefonu jakiejś firmie, ale nikt się nie przyznał. Władysław K. z podkrakowskiej wsi stracił syna w wypadku drogowym. Przedstawiciele Europejskiego Centrum Odszkodowań zjawili się w jego domu w listopadzie ubiegłego roku. Zrozpaczony mężczyzna podpisał umowę, zgadzając się na wynagrodzenie dla firmy w wysokości 40 proc. (plus 22 proc. VAT) "od wszystkich świadczeń przyznanych zleceniodawcy wraz z należnymi odsetkami". Zdaniem adwokata Zbigniewa Cichonia, członka Okręgowej Rady Adwokackiej w Krakowie, cały proceder przypomina informowanie przez policjantów zakładów blacharskich o wypadkach samochodowych. - Dziś przeciw policjantom prowadzone jest postępowanie karne. Pobieranie pieniędzy przez funkcjonariuszy publicznych za informacje, gdy na dodatek wiąże się to z udostępnianiem danych osobowych, jest przestępstwem - mówi mec. Cichoń. - Tam chodziło o auta, tu o ludzi. Jestem zaskoczony tą sytuacją, lecz jeśli rzeczywiście dochodzi do ujawniania danych i w związku z tym do narzucania się ludziom będącym w ciężkich tarapatach, jest to postępowanie prymitywne. * * * Z prezesem Europejskiego Centrum Odszkodowań usiłowałam porozmawiać od ubiegłego czwartku. Za każdym razem dowiadywałam się, że jest nieobecny - podobnie jak prokurent - a tylko oni mogą udzielać informacji prasie. Rozmowa z jednym z pracowników skończyła się niczym - stwierdził, że nie jest do niej upoważniony. W końcu połączono mnie z biurem prawnym, gdzie usłyszałam, że przez telefon firma nie udziela żadnych informacji. - To duża firma, nie ma żadnej pewności, kto do nas dzwoni, a konkurencja stosuje różne podchody. Nasza działalność objęta jest tajemnicą i nie ma mowy o rozmowie przez telefon - powiedziała Monika Marsz. Moja rozmówczyni zapisała numery telefonów redakcji "Dziennika Polskiego", obiecując je przekazać prezesowi. Nikt nie oddzwonił. Na stronach internetowych Europejskiego Centrum Odszkodowań znalazłam zapewnienie, że kładzie ono duży nacisk na "konieczność utrzymania zaufania (...) klientów, pracowników i partnerów biznesowych poprzez przestrzeganie zasad profesjonalizmu i biznesowej uczciwości". Jak mają się te zapewnienia do metod zdobywania nazwisk i adresów poszkodowanych osób? ELŻBIETA BOREK "Dziennik Polski" 2007-08-30

Autor: wa