Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Wałęsa broni Kociołka

Treść

Wałęsa, pytany przez przewodniczącego składu sędziowskiego, sędziego sądu okręgowego Wojciecha Małka o informacje na temat wydarzeń grudnia 1970 r., odpowiedział w charakterystyczny dla siebie sposób, że może o tym mówić "bardzo dużo, a jednocześnie niewiele". Odnosząc się do obecności na sali oskarżonych - Stanisława Kociołka oraz Bolesława Fałdasza, jednego z dowódców wojska, tłumiących protest, przyznał, że stał wtedy po przeciwnej stronie barykady. Jednak po chwili stwierdził, że ma "sprzeczne uczucia" dotyczące ich rozliczenia. Wyraził opinię, że cała ta sprawa składa się z trzech rozdziałów: pierwszego - głowy, czyli Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich i komunizmu, drugiego - ramienia i ręki, czyli tych ludzi, którzy wykonywali rozkazy głowy, oraz trzeciego - pistoletu i ręki, która strzelała. - Chciałbym, żeby jeżeli mamy rozliczać, to całość - oświadczył były prezydent.

Jego przyjazny stosunek do oskarżonych ujawnił się zresztą jeszcze przed rozprawą, w trakcie kordialnego powitania. Słowa Wałęsy o Moskwie - jako głowie, skąd wychodziły polecenia dla władz komunistycznych w Polsce, wywołały jednak niezadowolenie Kociołka, który chciał się do nich odnieść. Podczas procesu powoływał się na swoje doświadczenie uzyskane m.in. dzięki temu, że był w bliskich stosunkach z Władysławem Gomułką, I sekretarzem Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w latach 1956-1970. Jednak sędzia nie dopuścił do jego dalszych wynurzeń jako niemających związku ze sprawą.
Zasadniczo narrację Wałęsy o wydarzeniach na Wybrzeżu można streścić słowami: to było 40 lat temu, więc niewiele z tego pamiętam, w środowisku buntujących się stoczniowców Stoczni Gdańskiej panował chaos, brakowało planu, nie brakowało przy tym prowokatorów itd. - Kiedy zorientowałem się, że nie mamy żadnych szans na zwycięstwo, hamowałem te działania - stwierdził z rozbrajającą szczerością Wałęsa. Zeznał, że pierwszego dnia grudniowych wydarzeń [14 grudnia - przyp. red.] udał się w tym celu na komendę Milicji Obywatelskiej, by negocjować wypuszczenie aresztowanych. Jednak, jego zdaniem, porozumienie zawarto zbyt późno, by rozkazy doszły do służb porządkowych, które zaczęły stoczniowców "zachodzić od tyłu". Wtedy też - jak powiedział Wałęsa - miał wyjrzeć przez okno komendy i usłyszał skierowane do niego okrzyki: "Zdrajca, agent". Były prezydent przyznał, że kiedy był internowany w 1980 r., również starał się pełnić rolę hamulcowego, by "ograniczyć straty" ludności.
Były prezydent wykazywał zrozumienie dla działań wojska i milicji. - Jako laureat Nagrody Nobla i robotnik powiem, że było to fatalnie niedobrze, ale jako strateg zastanawiam się, gdybyśmy wyszli całą Stocznią Gdańską, co by się wtedy działo? Jako strateg muszę przewidzieć, co ten tłum zrobi, jak się zachowa. W związku z tym nie odpowiem uczciwie, co by było lepsze - stwierdził odnośnie do użycia siły w 1970 roku. - Apeluję z tego miejsca, aby być mądrym i dobrze postępować. Potrzebna jest amnestia, bo sprawy są skomplikowane i nie do rozliczenia. I o to wnioskuję też do sądu - zakończył.
Proces o sprawstwo kierownicze masakry na Wybrzeżu został odroczony do 2 grudnia. Sprawa toczy się od 16 lat. Poza Kociołkiem i Fałdaszem na ławie oskarżonych zasiadają inni dowódcy wojsk tłumiący protesty: Mirosław Wiekiera i Wiesław G. Proces prowadzony jest bez głównego oskarżonego, byłego szefa MON Wojciecha Jaruzelskiego, którego sprawę zawieszono z powodu złego stanu zdrowia.

Jacek Dytkowski

Nasz Dziennik Czwartek, 1 grudnia 2011, Nr 279 (4210)

Autor: au