Przejdź do treści
Przejdź do stopki

W Sandomierzu chcieli pogonić Komorowskiego

Treść

Rozżaleni powodzianie z Sandomierza twierdzą, że gdyby premier przyjechał pod hutę na wały, wrzuciliby go do wody

W swoim rekonesansie po terenach powodziowych marszałek Sejmu, kandydat na prezydenta Bronisław Komorowski miał wczoraj odwiedzić Sandomierz, który najbardziej ucierpiał w wyniku powodzi. Niestety, marszałek nie dojechał. Mieszkańcy miasta nie rozrywają z tego powodu szat. Mają już dość wizyt polityków, którzy kosztem ich tragedii próbują zbić kapitał wyborczy. Priorytetem dla nich jest jak najszybszy powrót do zalanych domów i usuwanie skutków kataklizmu, który pozbawił ich dorobku życia.

W Sandomierzu trwa wielkie sprzątanie, ludzie są zajęci pracą przy przywracaniu porządku w domach, które zalała woda. Mają nadzieję, że za kilka miesięcy uda się im powrócić do normalnego życia. W takiej sytuacji jest około tysiąca rodzin.
Niezbyt dobrze wspominają wizytę premiera Donalda Tuska, który podczas powodzi na krótko odwiedził Sandomierz. Z założonymi rękami, w ustach guma do żucia, otoczony chmarą dziennikarzy. Premier, który wysłuchał skargi jednej z rozżalonych mieszkanek Sandomierza na nie najlepiej zorganizowaną akcję ratowniczą, miał się jeszcze spotkać ze sztabem kryzysowym w siedzibie Powiatowej Straży Pożarnej, ale tam nie przybył. Ludzie byli wściekli, bo brakowało rzetelnych informacji, m.in. o nadejściu fali kulminacyjnej, która pojawiła się 12-13 godzin wcześniej, niż zapowiadano. Twierdzą, że gdyby premier przyjechał pod hutę na wały, wrzuciliby go do wody. W ich ocenie, polityk, który przyjeżdża tylko po to, żeby pokazać się na wałach, nie jest potrzebny. Jeżeli już się zjawia, to z konkretną pomocą. Taka gospodarska wizyta, żeby zobaczyć, wziąć kogoś za rękę i pokiwać głową, zaprezentować się odpowiednio w mediach, to - według powodzian - stanowczo za mało.
Krzysztof Cieślak, pracownik Huty Szkła w Sandomierzu, który wraz z innymi walczył o jej uratowanie przed zalaniem, uważa, że wizyty polityków na wałach, jeśli tak naprawdę nic z nich nie wynika, są niewskazane. - To jest denerwujące dla ludzi, którzy pracują przy umacnianiu wałów, przy napełnianiu worków czy wreszcie przy usuwaniu skutków powodzi. Tymczasem ni stąd, ni zowąd pokazuje się polityk, od którego wiele zależało wcześniej, a tak naprawdę nic nie zrobił. Nic nie zabezpieczyli, co więcej - doprowadzili do tego, że ludzie odpowiadali sami za siebie. Dlatego nie chcemy, by ktokolwiek się teraz u nas pokazywał - podkreśla Krzysztof Cieślak. Dodaje, że ludzie potrafią być wdzięczni, ale za rzeczywistą pomoc. Tymczasem wypowiedzi niektórych polityków drażnią powodzian. - Teraz żadne gadanie nic nam nie pomoże, trzeba było brać się do roboty wcześniej. Teraz ludzie nie chcą z nimi nawet rozmawiać - komentuje Krzysztof Cieślak.

Kampania na wałach nie podoba się powodzianom
W podobnym tonie wypowiadają się inni mieszkańcy Sandomierza. Krzysztof Kandefer, wiceprzewodniczący Rady Miasta, uważa, że gdyby takie wizyty nie odbywały się w czasie kampanii wyborczej, to być może miałyby sens, teraz są natomiast bardzo negatywnie odbierane przez społeczeństwo. - Ludzie nie mają wątpliwości, że politycy na wałach czy terenach zalewowych kosztem ludzkiej tragedii robią sobie kampanię wyborczą - mówi Krzysztof Kandefer. Przypomina niedawny pobyt premiera Tuska w Sandomierzu. - Prawdę mówiąc, po tej wizycie nie zauważyliśmy jakiejś specjalnej poprawy, np. związanej z ochroną przed zalaniem huty w Sandomierzu. Dalej brakowało choćby worków. Owszem, latał wojskowy helikopter, który zrzucał piasek, ale cały ciężar ochrony huty spoczywał na zdeterminowanych pracownikach zakładu i mieszkańcach miasta, którzy sami się organizowali, używając nawet własnego transportu do przewożenia piasku - komentuje samorządowiec.
Podczas powodzi problemem dla mieszkańców zalanych terenów był brak żywności. Dostarczały ją Caritas czy miasto. Pomoc dociera z całej Polski. Powodzianom wciąż potrzebne jest wymierne wsparcie. - Nie podejrzewam, żeby wizyta, np. marszałka Komorowskiego, wiązała się z jakąś konkretną pomocą dla poszkodowanych. Dlatego nie rozpaczamy z powodu nieprzybycia pana Komorowskiego - dodaje Krzysztof Kandefer.
Mieszkańcy Sandomierza narzekają, że pomoc w formie wypłaty poszkodowanym 6 tys. zł wiąże się z bardzo skomplikowanymi procedurami. - Mowa jest o sześciu tysiącach, natomiast faktycznie jest to pomoc do sześciu tysięcy. Żeby takie wsparcie uzyskać, trzeba dostarczyć stos dokumentów, a zapowiadane uproszczenia wcale nie zmniejszają formalności. Tymczasem ludzie chcą porządkować swoje obejścia i nie mają czasu na taką biurokrację - zauważa wiceprzewodniczący Kandefer.
Mariusz Kamieniecki

Nasz Dziennik
29-30 maja 2010, Nr 124

Autor: bj