Urzędy pracy pod lupą
Treść
Rozmowa z prof. Grażyną Prawelską-Skrzypek, dyrektorem Instytutu Spraw Publicznych UJ
- Zespół badawczy pod Pani kierownictwem zajmował się ostatnio instytucjami działającymi na rynku pracy. Jaki był cel tych badań?
- Chodzi o to, aby tego typu instytucje, działające na poziomie lokalnym, sprawniej funkcjonowały. Jesteśmy obecnie na etapie opracowywania wyników badań. Przeprowadziliśmy je w dwóch powiatach: myślenickim i namysłowskim (Opolszczyzna). Pieniądze na badania uzyskaliśmy z Europejskiego Funduszu Społecznego. Program, który realizujemy, nosi tytuł "Zmiany organizacyjne w instytucjach rynku pracy".
- Co dla badaczy było największym zaskoczeniem jeśli chodzi o funkcjonowanie instytucji obecnych na rynku pracy?
- Jeśli chodzi o rynek pracy, to tak dynamicznych zmian, jakie występują na tym rynku, nie ma nigdzie. Tymczasem właśnie tutaj obserwujemy bezwład systemu, który powoduje, że instytucjom działającym na rynku pracy brakuje narzędzi. Dla przykładu, od dwóch lat jest nowa ustawa dotycząca tego rynku, a do tej pory nie ma rozporządzeń związanych ze standardami działania. W ciągu tych dwóch lat wiele się zmieniło, żyjemy jakby w innym świecie jeśli chodzi o rynek pracy. Tymczasem ta machina prawna w ogóle jeszcze nie ruszyła.
- A jak, w Waszej ocenie, w tej sytuacji radzą sobie osoby zatrudnione w urzędach pracy?
- Z naszych obserwacji wynika, że jednym z głównych problemów związanych z działalnością urzędów pracy jest ich zbyt mała samodzielność. Dyrektor urzędu pracy pytany, dlaczego nie wprowadził tego czy innego rozwiązania organizacyjnego, odpowiada, że wątpliwości miał starosta, a to on o wszystkim decyduje. Nawet o motywacyjnych instrumentach płac dla pracowników. Kolejna sprawa to zbyt formalistyczne podejście do wyników pracy danego urzędu. Pracownicy urzędów rozliczani są z ilości pieniędzy, liczby obsłużonych itp. Wydaje się jednak, że te kryteria ilościowe nie są w tym przypadku właściwe. Tu przecież potrzeba tego indywidualnego kontaktu z ludźmi. Tymczasem w urzędach pracy brakuje ludzi. Problem tkwi też w tym, że obowiązujące w Polsce formularze, na podstawie których przeprowadza się rozmowy z bezrobotnymi, są za bardzo wystandaryzowane. To powoduje, że często umykają jakieś dodatkowe kwalifikacje danego człowieka. Gdyby odnotowano je w formularzu, być może nie musiałby długo czekać na znalezienie odpowiadającej mu oferty.
- A jak praca z bezrobotnymi wygląda za granicą?
- Zdecydowanie lepiej niż u nas. W tamtejszych urzędach pracy bardziej indywidualnie podchodzi się do każdego przypadku. I w większości nie wynika to wcale z tego, że tam jest mniejsze bezrobocie. Byliśmy np. w Norymberdze, gdzie bezrobocie sięga 14 proc. Jest ono wywołane utrzymywanym przez lata systemem świadczeń socjalnych. Zasiłki długoterminowe dla bezrobotnych, przechodzenie po takim zasiłku na zasiłek socjalny, sprawiały, że ludzie niezbyt byli zainteresowani poszukiwaniem pracy. Od 2005 r. system ten został zmieniony. Po pierwsze - wprowadzono inną organizację pracy, indywidualne, jak już wspomniałam, podejście do każdego petenta, a także przymus pracy dla osób długotrwale przebywających na zasiłkach. Muszą oni świadczyć pracę za 1 euro za godzinę. Powoduje to duże protesty, gdyż historycznie źle się kojarzy. Jednak z rozmów z pracownikami biur pracy i tzw. ekonomii socjalnej wynika, że ok. 40 proc. długotrwale bezrobotnych chce podjąć pracę, nawet za 1 euro na godzinę.
- Jakie rozwiązanie stosowane za granicą można przenieść na nasz grunt?
- Myślę, że ważny jest system kompleksowego i indywidualnego podejścia do bezrobotnego. W Niemczech z bezrobotnym, który pojawia się w urzędzie pracy, zaraz na początku przeprowadza się bardzo dokładny wywiad. Przydziela się mu opiekuna, który kieruje go do właściwych specjalistów. W niemieckich instytucjach rynku pracy bardzo dobrze funkcjonują systemy informatyczne. Są to tzw. call center, gdzie można zarejestrować się, umówić z doradcą, dowiedzieć wiele o różnych sprawach od specjalistów w danej dziedzinie. Jest pełna dostępność do informacji w Internecie nie tylko dla urzędników, lecz także dla klientów. Podobna sytuacja jest w Norwegii, gdzie 75 proc. osób, które kontaktują się z lokalnymi urzędami pracy, to klienci internetowi. Do urzędu przychodzi tylko nieliczna grupa. U nas, w powiecie myślenickim, są tzw. infokioski. Tam jest aktualizowana informacja o ofertach pracy. Ale tylko 7 proc. badanych przez nas osób miało styczność z takim kioskiem. Nie ma powodu, aby takich zachodnich rozwiązań nie powielić.
- Czy sądzi Pani, że Wasze badania będą impulsem do zmian funkcjonowania instytucji związanych z rynkiem pracy?
- Myślę, że tak. Wszystkie raporty z badań przekażemy do resortu pracy. Spotykamy się też z posłami, przekazując im konkretne wnioski, mające charakter legislacyjny. Okazuje się bowiem, że wiele dobrych, lokalnych pomysłów nie może być zrealizowanych, bo istnieją ograniczenia zewnętrzne w postaci takich a nie innych regulacji prawnych.
Rozmawiała: GRAŻYNA STARZAK, "Dziennik Polski" 2007-03-21
FOT. PIOTR KĘDZIERSKI
Autor: ea