Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Urok dawnej techniki

Treść

Zdjęcie: Ewa Sądej/ Nasz Dziennik

Z inż. Jerzym Jasiukiem, byłym dyrektorem Muzeum Techniki, rozmawia Beata Falkowska

Wielu naukowców-pasjonatów poznał Pan na swojej zawodowej drodze?

– Mnóstwo. Nie ma uprawiania nauki bez pasji.

A pamięta Pan takich, których pasja przełożyła się na sukces komercyjny?

– Także. Miałem w swoim czasie przyjemność organizowania w Muzeum Techniki wystaw polskich osiągnięć technicznych, które zostały nagrodzone na międzynarodowych wystawach. To nie były odosobnione przypadki. Były i sukcesy ekonomiczne. Pamiętam choćby doktora Wojciecha Nawrota, który pracował nad metodą walki z wilgocią murów. Jego koncepcję wykorzystali m.in. Włosi. Jeżeli naukowcy są uparci i stanowczy, to czasem osiągają sukces.

Nie żal Panu polskiego przemysłu, którego właściwie już nie ma? Wraz z nim upada polska myśl techniczna.

– Z ubolewaniem patrzę na ten upadek, rezygnację z własnej produkcji. Gdy restrukturyzowano zakłady po 1989 roku, likwidowano biura konstrukcyjne, wyzbywano się bazy naukowej. Wykorzystanie techniki krajowej zostało wygaszone na korzyść nabytej technologii. A przecież potrzebujemy własnej myśli technicznej, to jest czynnik nieodzowny dla rozwoju gospodarczego. To uderza w młode pokolenie, które ma potencjał i nie może niestety znaleźć zastosowania swoich umiejętności w Polsce, bo nie ma odpowiednich przedsiębiorstw.

Dawna polska technika, którą przez lata ocalał Pan od zapomnienia, ma także taki pragmatyczny skutek rozbudzania naukowej żyłki?

– Stara technika ma nie tylko określoną wartość historyczną, ale także swój urok, który zawsze chyba będzie znajdował wielbicieli. Można powiedzieć, że stara maszyna jest brzydka, bo jest pordzewiała, ale są tacy, dla których ze względu na swą formę, kształt jest ona piękna. Poza tym dawniej wyroby tworzono na wiele lat użytkowania, a dziś raczej z przyczyn komercyjnych buduje się na krótki okres. Wiele ze starych przedmiotów nadal dziś działa. To pociąga. Tych miłośników starej techniki widać wokół nas, najbardziej chyba miłośników starych samochodów, którzy mogą cały rok pracować nad maszyną, by na wiosnę z satysfakcją wyjechać nią na ulicę. Możemy mówić o pewnej modzie na stare urządzenia. Niektóre fabryki właśnie z powodu tych hobbystycznych pasji wracają w swej produkcji do starych kształtów, oczywiście z nowoczesnym wyposażeniem technicznym. Widziałem takie serie telefonów czy radioodbiorników. Dziś radio to czarna skrzynka z odpowiednią ilością pokręteł i przycisków. To jest strasznie nudne. Dawniej radioodbiorniki, szczególnie okresu międzywojennego, były właściwie cenionym meblem w mieszkaniu i w takim charakterze były produkowane. Teraz też się pojawiają próby, by takie modele budować.

Mamy w historii polskiej myśli technicznej nazwiska, które mogą stać się symbolami?

– Stowarzyszenie Elektryków Polskich ustanowiło rok 2014 Rokiem Kazimierza Szpotańskiego. To był wybitny polski inżynier, który stworzył przed wojną fabrykę aparatów elektrycznych. Zaczęło się od małego warsztaciku, gdzie od 1918 roku pracował inż. Szpotański i trzy osoby. W sierpniu 1939 roku ten zakład liczył już 1500 pracowników, w tym ponad 100 inżynierów. Produkował bardzo wiele nowoczesnych urządzeń. W czasie okupacji Niemcy przekazali zakład pod zarząd swojej fabryce, która przegrywała w konkurencji ze Szpotańskim przed wojną. To smutny symbol losów polskiej techniki. Po wojnie fabrykę upaństwowiono, a nowy ustrój szczególnie nie sprzyjał inż. Szpotańskiemu. Dziś na miejscu jego ostatnich zakładów w Międzylesiu ma powstać jakiś super- czy minimarket.

Imponująca postać i historia, ale niezbyt znana.

– A która postać z techniki jest znana? Może premier Eugeniusz Kwiatkowski, i to dlatego, że był premierem. A polska myśl techniczna okresu międzywojennego to wspaniała karta. Powstały wówczas dziedziny techniki, których przedtem w ogóle nie było – technika lotnicza, samochodowa, radiowa. I mieliśmy w tych obszarach swoje osiągnięcia. Pamiętam, jak robiliśmy pewien eksperyment: porównywaliśmy jakość polskich radioodbiorników międzywojennych z odbiornikami z lat 70. Okazało się, że po kilkudziesięciu latach wszystkie parametry starego, używanego odbiornika były lepsze niż tych współcześnie produkowanych. To świadczyło o poziomie tych urządzeń. Jeśli chodzi o samoloty, najlepszym dowodem ich klasy były nagrody, które na międzynarodowych przedwojennych wystawach uzyskiwali nasi konstruktorzy.

W międzywojniu wyprodukowano także pierwszy polski samochód.

– Tak, słynny CWS – nazwa pochodzi od Centralnych Warsztatów Samochodowych. To był o tyle ciekawy samochód, że dał się rozkręcić przy użyciu jednego klucza. Twórca chyba zakładał, że w Polsce jest słaby poziom kultury technicznej, w związku z tym należy maksymalnie konstrukcję uprościć. Z CWS związany był wybitny konstruktor inż. Tadeusz Tański, wsławiony tym, że w czasie wojny 1920 roku skonstruował na bazie podwozia popularnego wówczas forda T samochód pancerny, który brał udział w działaniach wojennych.

Na wypadek jakiegokolwiek konfliktu brak infrastruktury technicznej stawia nas od razu na gorszej pozycji.

– Na sukces w obszarze techniki składają się wizja: plan, kontynuacja, ciągłość, nakłady. Dla przykładu, taki Electrolux, szwedzka firma, funkcjonuje od 1920 roku. Pamiętam, jak na spotkaniu w Muzeum Techniki, na którym byli przedstawiciele Electroluksa, obecny także syn inż.Szpotańskiego mówił, że jego firma również powinna istnieć od 1918. To było zresztą spotkanie z okazji ciekawej inicjatywy – konkursu zorganizowanego przez Muzeum Techniki i Electrolux, który polegał na przyniesieniu jak najstarszego urządzenia tej firmy, które miało być w nagrodę wymienione na nowe. Pamiętam, jak pewna starsza dama gwałtowanie odmawiała oddania przedwojennego robota kuchennego, bo tak dobrze działał. Taka akcja Electroluksa to przykład rozsądnej i ciekawej w formie reklamy, którą ciężko u nas znaleźć.

Co było jeszcze radością pracy w Muzeum Techniki oprócz obcowania z pięknem zabytkowych zbiorów?

– Na pewno dotarcie do danego eksponatu. Podejmowało się specjalne kroki, by znaleźć dany model, dawaliśmy ogłoszenia etc. Raz zależało nam bardzo na modelu motocykla przedwojennej produkcji, to był Sokół 200. Te motocykle zaczęto produkować wiosną 1939 roku. Wyprodukowano zaledwie kilkadziesiąt egzemplarzy. Trzeba powiedzieć, że była cała seria sokołów produkowanych w Polsce, od ciężkich wojskowych, po lekkie turystyczne motocykle. Zgłosił się w końcu pan ze Śląska, który powiedział, że wie, gdzie jest ten model, i jest gotów go kupić, zresztą za niewielkie pieniądze, i przekazać muzeum. Mieliśmy wcześniej Sokoła 1000, 600, 500 i takie uzupełnienie kolekcji było szczególnie sympatyczne. Nie był to jedyny przypadek tego rodzaju, ale dość charakterystyczny.

Udało się pozyskiwać inne grupy pasjonatów dla muzeum?

– Wspomnę o specjalnym zespole miłośników polskiej techniki lotniczej, który skonsolidował się dzięki działaniom pana dr. Andrzeja Glassa, który od kilku lat co miesiąc organizuje na terenie muzeum spotkania merytoryczne poświęcone określonym modelom polskich samolotów, a także różnym problemom, jak np. katastrofy lotnicze. O tyle jest to wartościowe, że są to spotkania wielopokoleniowe, które gromadzą dawnych projektantów konstrukcji lotniczych i obecnych studentów Politechniki Warszawskiej. Inny przykład to modelarstwo. Tego typu grup jest sporo – są miłośnicy radiotechniki, zbieracze aparatów fotograficznych i wszelkich starych urządzeń, od dziadków do orzechów po kolekcjonerów aut.

Czego życzyłby Pan polskim inżynierom, naukowcom, wynalazcom?

– Wytrwałości i cierpliwości. Niezależnie od tego, że życzę im, aby otoczenie rozumiało ich potrzeby i wychodziło im naprzeciw. Wiara jest takim czynnikiem, który zawsze powinien istnieć i nie należy się go pozbywać. I ja się jej nie pozbywam. Tak samo jak wierzę, że i Muzeum Techniki będzie się rozwijać. Nie mogę na przykład zgodzić się z tym, że mój następca spowodował likwidację Muzeum Motoryzacji, pod takim czy innym pretekstem, z ewentualnością, że kiedyś je otworzymy, jak będzie inne pomieszczenie. Mam nadzieję, że to się zmieni.

Dziękuję za rozmowę.

Beata Falkowska
Nasz Dziennik, 18 lipca 2014

Autor: mj