Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Umiarkowany sukces PiS

Treść

Zdjęcie: Marek Borawski/ Nasz Dziennik

Z Bartłomiejem Radziejewskim, politologiem, rozmawia Maciej Walaszczyk

Dzień po wyborach nic właściwie nie wiemy o ich cząstkowych wynikach. System informatyczny zawiódł w kluczowym momencie liczenia głosów. Jak Pan to ocenia?

– Sytuacja ta jest niewątpliwie kompromitująca dla PKW. Niepokojąca również ze względu na dużą liczbę incydentów związanych np. z niewłaściwymi kartami do głosowania. Zatem zarówno awaria serwerów, jak i incydenty podczas głosowania dosyć rzadko zdarzają się w cywilizowanym świecie. Warto jednak przypomnieć, że w 2000 r. w USA podczas wyborów prezydenckich, gdzie rywalizowali ze sobą Bush jr i Gore, mieliśmy dużo większe nieprawidłowości z liczeniem głosów, niż kiedykolwiek w Polsce wystąpiły one po 1989 roku. Nie ma więc co przesadzać, choć jest to oczywiście niepokojące zjawisko. Tym bardziej że liczba tego typu incydentów zdaje się w ostatnich latach wyraźnie wzrastać. Ten trend trzeba koniecznie odwrócić.

Winna jest PKW? Co należy z tym zrobić?

– Powinny na pewno nastąpić w Komisji poważne zmiany personalne. Moim zdaniem, należy wymienić całe obecne kierownictwo. Sposób działania tej instytucji powinien stać się przedmiotem dokładnej i surowej kontroli. W poniedziałek pojawiła się również propozycja Jarosława Kaczyńskiego, aby zaostrzyć kary za nieprawidłowości pojawiające się wokół wyborów. To słuszny postulat.

Sondażowe wyniki pokazują zwycięstwo PiS w skali ogólnopolskiej. To sukces względny? Pyrrusowy? Koalicja ze względu na dobre 17 proc. PSL pozostaje bardzo silna, a ludowcy już zapowiadają, że w pierwszej kolejności będą zawierać koalicję z PO.

– Wynik PiS jest – na poziomie sejmików wojewódzkich – umiarkowanym sukcesem. Warto jednak pamiętać, że wybory samorządowe są wielopoziomowe, dokonujemy w nich czterech różnych głosowań. Są o wiele mniej partyjne i nieporównanie bardziej zróżnicowane ze względu na lokalną specyfikę. Tymczasem w mediach analizuje się głównie wyniki do sejmików wojewódzkich i prezydenckie w kilku największych miastach, na tej podstawie budując narrację, gdzie dzisiaj znajduje się PiS czy PO. To dość groteskowe.

Ale to głosowanie do sejmików jest wyborem typowo partyjnym, dla wyborcy tożsamym z wyborami do Sejmu.

– Inaczej: jest najbardziej partyjne w ramach wyborów samorządowych. Wciąż jednak znacznie się różnią od typowo partyjnych wyborów parlamentarnych. Na poziomie sejmikowym PiS wygrało, ale nie przeceniałbym tego. Po pierwsze, jego wzmocnienie jest wyraźne tylko względnie, na tle osłabienia Platformy. PiS ciągle nie przekracza poparcia, jakie uzyskało w wyborach parlamentarnych w 2007 roku, gdy zdobyło 32 proc. głosów. Od tamtej pory ani razu mu się to nie udało, pomijając oczywiście wybory prezydenckie. Trudno więc mówić o wielkim sukcesie. Po drugie, poparcie dla PO spadło w porównaniu do poprzednich wyborów samorządowych o 3,6 pkt proc., a PSL wzrosło o około 0,7 pkt proc. (bazując na danych PKW z wczoraj). Zatem poparcie dla koalicji rządzącej spadło łącznie o niecałe 3 pkt proc., trudno więc mówić o klęsce. PiS poprawiło wprawdzie wynik sprzed 4 lat o ponad 8 pkt proc., ale w 2010 r. uzyskało jeden z najgorszych wyników w historii. Po trzecie, najważniejsze jest to, jak wynik przełoży się na udział we władzy. Skoro jesteśmy przy poziomie wojewódzkim, to wygląda na to, że ten duży, ponad 8-procentowy wzrost poparcia przyniesie tylko minimalną poprawę. PiS ma niską zdolność koalicyjną i samodzielnie będzie mogło rządzić chyba tylko na Podkarpaciu, może jeszcze w Małopolsce. Jeśli w pozostałych województwach władzę obejmą PO i PSL, gdzieniegdzie z SLD, gdzieniegdzie z regionalnymi sojusznikami, to PiS będzie miało tylko 1-2 marszałków. Po poprzednich wyborach nie miało żadnego, ale w międzyczasie przejęło władzę na Podkarpaciu. Zatem byłoby to bardzo mało owocne zwycięstwo, zważywszy na wygraną w aż ośmiu województwach. Po czwarte, moim zdaniem tzw. afera madrycka paradoksalnie Prawu i Sprawiedliwości mocno w tych wyborach pomogła. Szybkie wyrzucenie Hofmana et consortes było dla wielu wyborców ruchem tak odmiennym od tego, co na co dzień obserwują w wykonaniu rządzących, że wzbudziło ich sympatię. Podobnie jak być może rozdęte do granic wytrzymałości wałkowanie tego tematu w mediach – takie nagonki często wywołują efekt odwrotny do zamierzonego. Czy Prawu i Sprawiedliwości uda się związany z tym wzrost poparcia utrzymać? Na dwoje babka wróżyła.

Jak oceniać sukces PSL? Partii – wydawałoby się – skompromitowanej np. wypowiedziami ministra Sawickiego o „rolnikach frajerach”. Tymczasem ludowcy biorą swoje kilkanaście procent bez względu na to, co robią i jak się zachowują.

– Mowa o wielkim sukcesie jest iluzją, zważywszy, że w stosunku do poprzednich wyborów sprzed czterech lat PSL poprawiło swój wynik o 0,7 pkt proc. Ta partia zawsze była mocna w samorządach.

Widać narastające zniechęcenie do wszystkich głównych partii, zwłaszcza PO. Świadczy o tym bezprecedensowy wysyp różnych lokalnych, oddolnych inicjatyw. Analizy medialne je ignorują.

– Ale z drugiej strony, duża grupa wyborców chce utrzymania status quo. PSL jest wielką spółdzielnią wymiany przysług i załatwiania stołków (nie mylić z pracą). To partia głęboko nomenklaturowa, klientelistyczna i skorumpowana. Jednak mnóstwo ludzi zwyczajnie z tego jej charakteru żyje lub przynajmniej korzysta. Do tego dochodzi umiejętne strojenie się PSL-owców w szaty „obrońców ludu” i schodzenie z linii ciosu w PR-owskiej wojnie PO z PiS. No i jednak siła struktur i – mimo wszystko – kadr na poziomie samorządowym. Trzeba pamiętać, że właśnie wybraliśmy 47 tys. radnych – to olbrzymia armia, w której mnóstwo jest ludzi przypadkowych, a główne partie mają często poważne problemy z wystawieniem sensownych kandydatów. Na tle innych formacji PSL często pozytywnie się odróżnia, oferując zastępy doświadczonych samorządowców. A że na poziomie lokalnym kontrola władzy jest dramatycznie słaba, to wyborca często nie kojarzy kilku kadencji w radzie z sumą wyprowadzonych z publicznej kasy pieniędzy.

Lewica w tych wyborach poległa. SLD zaliczył jednak porażkę?

– Palikota już praktycznie nie ma, a porażka SLD jest ewidentna. Zarazem jednak ten ostatni utrzymuje wynik sporo powyżej progu, więc jego przetrwanie nie wydaje się zagrożone. Natomiast nie docenia się – moim zdaniem – ilości głosów lewicowych, które przejęły różne lokalne komitety, jak Warszawska Wspólnota Samorządowa Piotra Guziała. Podobnie wygląda to na przykładzie wyborów prezydenckich w stolicy, gdzie kandydat SLD poniósł klęskę z wynikiem 4,4 proc., ale łączna liczba głosów czterech lewicowych kandydatów wyniosła 10,5 proc., a jeśli doliczyć wynik Guziała – prawie 19 procent. Tak więc te wybory to porażka lewicy, ale pogłoski o jej śmierci są mocno przesadzone.

Dziękuję za rozmowę.

Maciej Walaszczyk
Nasz Dziennik, 18 listopada 2014

Autor: mj