Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Układ się broni

Treść

Zdjęcie: M.Borawski/ Nasz Dziennik

Dymisji nie będzie – zapowiedział wczoraj Donald Tusk.

Premier zapowiedział natomiast ściganie tych, którzy doprowadzili do rejestracji i ujawnienia podsłuchanych rozmów ministrów. Ich treść szef rządu sprowadzał do problemu wulgarnego języka. Złamania prawa przez nagranych nie dopatrzył się też prezydent. Bronisław Komorowski dodał jednak, że dalsze działania w związku z efektami afery podsłuchowej w rządzie uzależnia od informacji w sprawie perspektyw istniejącej koalicji Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego.

Po spotkaniu z premierem Donaldem Tuskiem Komorowski rozmawiał wczoraj z liderem ludowców Januszem Piechocińskim.

– Podjąłem działania zmierzające do wyjaśnienia, czy nadal istnieje wola trwania obecnej koalicji większościowej i zdolność brania odpowiedzialności za państwo – zakomunikował prezydent.

Komorowski poinformował jednak, że nie zamierza podejmować inicjatywy tworzenia nowego rządu, wskazując, iż Konstytucja przewiduje możliwość zgłoszenia w Sejmie konstruktywnego wotum nieufności wobec rządu wraz z nazwiskiem kandydata na nowego premiera – taki wniosek musiałaby przyjąć większość posłów w Sejmie, bądź dalej idącego wniosku – o skrócenie kadencji Sejmu, za czym musiałoby się opowiedzieć dwie trzecie posłów.

Bez udziału części posłów Platformy wniosek o skrócenie kadencji nie mógłby zostać przez Sejm przyjęty. Nowego, tymczasowego rządu, który przygotuje wcześniejsze wybory parlamentarne, chce Prawo i Sprawiedliwość. – Prawo i Sprawiedliwość ma prawo do tego, żeby inicjować tego rodzaju przedsięwzięcia, gdyż jest jedyną partią opozycyjną, która ma możliwość złożenia wniosku o wotum nieufności. […] Uważamy, że jest to nasz obowiązek wobec Polski. Trwanie tego rządu byłoby skandalem – mówił wczoraj prezes PiS Jarosław Kaczyński.

Zapowiedział, że wniosek zostanie zgłoszony, nawet jeśli nie uda się wcześniej uzgodnić z innymi ugrupowaniami większości dla jego poparcia.

Wojna gangów

W obozie rządzącym, który – jak wynika z podsłuchanej rozmowy ministra spraw wewnętrznych Bartłomieja Sienkiewicza z prezesem Narodowego Banku Polskiego Markiem Belką – miał się układać z prezesem banku centralnego, który zgodnie z Konstytucją prowadzić ma niezależną politykę, jak wspólnie działać, by utrudnić Prawu i Sprawiedliwości wyborcze zwycięstwo, konsekwentnie obowiązuje wersja, iż z podsłuchanych rozmów ludzi władzy nie wynikają żadne konkretne wnioski co do możliwości złamania prawa. Taką narrację utrwalał wczoraj nie tylko premier Donald Tusk, lecz również prezydent Bronisław Komorowski.

– W tych nagraniach nie odnalazłem dowodu na złamanie prawa – stwierdził wczoraj prezydent. Zaznaczył natomiast, że „z bólem” przyjął treść rozmów, namawiając nielegalnie nagranych polityków do refleksji nad językiem, jakiego używają, „źródłem przykrości” dla prezydenta jest także fakt łatwego podsłuchiwania istotnych osób w państwie. Komorowski zadeklarował, że nic się nie zmienia w stosunkach naszego kraju ze Stanami Zjednoczonymi. – Stany Zjednoczone pozostają dla nas niesłychanie ważnym sojusznikiem i partnerem we wszystkich obszarach – deklarował prezydent. W ujawnionym stenogramie rozmowy ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego z byłym ministrem finansów Jackiem Rostowskim czytamy wypowiedź szefa MSZ o tym, iż „polsko-amerykański sojusz jest nic niewarty” oraz że „jest wręcz szkodliwy, bo stwarza fałszywe poczucie bezpieczeństwa”. Nad używanym językiem w podsłuchanych rozmowach ubolewał również premier Tusk. – Ci politycy, którzy dzisiaj czują się zawstydzeni albo zażenowani – także urzędnicy czy przedsiębiorcy – swoim zachowaniem będą mogli liczyć, tak sądzę, na krytyczną ocenę opinii publicznej, a w przyszłości także wyborców, natomiast nie będę wyciągał konsekwencji wobec polityków, których grzechem jest niecenzuralna wypowiedź w czasie poufnej rozmowy. Obawiam się, że tego typu działanie bardzo szybko doprowadziłoby do spustoszenia nie tylko w polskiej polityce. […] Oceną sformułowań i stylu zajmę się wtedy, kiedy zostanie wyegzekwowane prawo i kiedy przywrócimy poczucie stabilności i bezpieczeństwo instytucji państwowych – stwierdził wczoraj Tusk.

Premier, który treść rozmów m.in. o dealu z prezesem NBP, jak nie dopuścić PiS do władzy czy jak zrobić PiS „dwuletni cyrk” z komisją w sprawie Antoniego Macierewicza bądź o „chowaniu” ludzi w spółkach Skarbu Państwa czy o „sposobach” na przedsiębiorców sprowadza do problemu używania wulgaryzmów, stanowczo pogroził wszystkim, którzy przyczynili się do nielegalnego zarejestrowania rozmów i ich ujawnienia. – Wszyscy, którzy dokonali przestępstwa w czasie tego procederu, muszą się liczyć z konsekwencjami o charakterze prawnym – zapowiedział premier. Tusk ocenił, że mamy do czynienia z nieznanym do tej pory kryzysem politycznym. – Nie mam już wątpliwości, że intencją osób czy zorganizowanej grupy przestępczej, która założyła podsłuchy prawdopodobnie w kilku miejscach w Warszawie i systematycznie podsłuchiwała ludzi polityki i ludzi biznesu, nie jest interes publiczny. Wręcz przeciwnie. Dzisiaj widać wyraźnie, że jedynym tak naprawdę efektem zorganizowanych podsłuchów, a następnie ich publikacji jest destabilizacja państwa polskiego – stwierdził premier. Według Tuska, sekwencja zdarzeń nie jest przypadkowa, lecz planowana. – Ma na celu nie dymisję jednego czy drugiego ministra, ale raczej paraliż całego rządu i nie jest chyba celem tej akcji obniżenie reputacji partii rządzącej, a raczej sparaliżowanie możliwości działania państwa polskiego w dość kluczowym momencie, jakim jest przełom w Europie i sytuacja na Ukrainie – dodał Tusk.

Premier ogłosił także, iż „osoby, które w sposób przestępczy organizują podsłuchy, nie będą dyktowały polskiemu rządowi postępowania, także jeśli chodzi o dymisje czy mianowanie nowych ministrów”. Zadeklarował, że niezależnie od dalszego przebiegu zdarzeń będą prowadzone działania w celu upublicznienia wszystkich zarejestrowanych nagrań podsłuchanych rozmów.

Artur Kowalski
Nasz Dziennik, 24 czerwca 2014

Autor: mj