Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Tylko dymisje

Treść

Wojna między prokuraturą cywilną a wojskową weszła już w taką fazę, że żadna z walczących stron specjalnie nie kryje tego przed Polakami. W poniedziałek mieliśmy najbardziej dobitny przykład potwierdzający tę tezę, gdy naczelny prokurator wojskowy gen. Krzysztof Parulski, po samobójczej próbie zastępcy wojskowego prokuratora okręgowego w Poznaniu płk. Mikołaja Przybyła, wezwał wręcz prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta do dymisji.
O co toczy się wojna? Oficjalnie o przyszłość wojskowych prokuratur, które Andrzej Seremet chciałby zlikwidować, choć zapewne tych powodów jest więcej. Seremet tłumaczy, że z roku na rok spada liczba spraw prowadzonych przez wojskowe organy ścigania. Dla porównania: jeden wojskowy prokurator załatwia rocznie średnio ponad 15 spraw, a cywilny - ponad 180.
Ale problem stał się już o wiele poważniejszy i wymaga radykalnych rozwiązań. Przyznam szczerze, że nie wyobrażam sobie teraz dalszej współpracy między Andrzejem Seremetem a Krzysztofem Parulskim. Nie w sytuacji, gdy Rubikon został przekroczony. Dopóki rzecz odbywała się w zaciszu gabinetów i tylko niewiele informacji przedostawało się do mediów, można było liczyć, że panowie się dogadają.
Ale teraz, gdy Parulski wypowiada posłuszeństwo swojemu zwierzchnikowi, wyjście jest tylko jedno: dymisja. Jeśli prokurator generalny Andrzej Seremet chce zachować nie tylko twarz, ale i możliwość dalszego skutecznego kierowania prokuratorami w całym kraju, powinien złożyć wniosek do prezydenta o odwołanie szefa prokuratorów wojskowych Krzysztofa Parulskiego - inaczej straci wiarygodność w oczach swoich podwładnych. Jeśli prezydent go nie poprze (Parulski może być odwołany na wniosek prezydenta i za wiedzą ministra obrony), pozostaje honorowe podanie się do dymisji. Inna sprawa, że sam gen. Parulski, jeśli uważa, iż wojskowej prokuraturze dzieje się krzywda, a jego podwładni są niesłusznie atakowani przez cywilów i on nie jest w stanie ich obronić na drodze służbowej, powinien demonstracyjnie zrezygnować ze stanowiska. Wypowiadanie posłuszeństwa cywilnemu zwierzchnikowi wygląda jak kolejny "obiad drawski" i nic dobrego nie wróży na przyszłość.
Zresztą poniedziałkowe zachowanie Krzysztofa Parulskiego jest zaskakujące i z innego powodu. Będąc na miejscu pana generała, na wieść o tym, że mój podwładny próbował się zabić, natychmiast popędziłbym do Poznania, a nie organizował głośną konferencję prasową w Warszawie. Zawsze można było przecież wygłosić oświadczenie za pośrednictwem swojego rzecznika prasowego.
A być może stanowiska powinni opuścić obaj zainteresowani? Wiele wskazuje bowiem na to, że i Seremet, i Parulski stracili zdolność "skutecznego kierowania powierzonymi im jednostkami", a ponadto obu obciąża nieudolność i błędy popełnione choćby przy śledztwie smoleńskim, ale nie tylko. Teraz publicznie drąc koty, tracą resztki wiarygodności i kompromitują całą prokuraturę.
Całej afery zresztą by nie było, gdyby nie "reforma" zafundowana nam przez poprzedni rząd Donalda Tuska w postaci rozdzielenia funkcji ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego. Gdyby prokurator był dalej ministrem, generałowi Parulskiemu nawet by nie przyszło do głowy atakowanie prokuratora generalnego, bo oznaczałoby to kres jego błyskotliwej kariery. Andrzeja Seremeta atakować może, bo Tusk, co jest publiczną tajemnicą, nie uważa szefa Prokuratury Generalnej za swojego człowieka, i to nie tylko dlatego, że Seremeta mianował jeszcze prezydent Lech Kaczyński. Więc naczelny prokurator wojskowy generał Krzysztof Parulski może sobie na wiele pozwolić.
Krzysztof Losz

Nasz Dziennik Środa, 11 stycznia 2012, Nr 8 (4243)

Autor: au