Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Tyle praw dla Niemców w Polsce, ile dla Polaków w Niemczech

Treść

Z prof. dr. hab. Tadeuszem Marczakiem, kierownikiem Zakładu Studiów nad Geopolityką Instytutu Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego, rozmawia Marek Zygmunt
Jaka jest geneza Mniejszości Niemieckiej w Polsce?
- Rozpętana przez Niemców II wojna światowa, która w myśl niemieckich założeń miała przynieść narodowi niemieckiemu pozycję hegemona w świecie poprzez opanowanie i trwałe zasiedlenie ziem słowiańskich aż po rzekę Dniepr (Generalny Plan Wschodni), zakończyła się klęską Niemiec i przetasowaniami terytorialnymi w Europie Wschodniej. Decyzją trzech wielkich mocarstw Polska utraciła tereny na wschód od linii Bugu. Ten ubytek terytorialny zrekompensowano jej byłymi obszarami niemieckimi po linię Odry i Nysy Łużyckiej. W skład owej rekompensaty wchodziły również Opolszczyzna i Górny Śląsk. Równocześnie wielka trójka (Stalin, Roosevelt, Churchill) podjęła decyzję o wysiedleniu ludności niemieckiej z przyznanych Polsce ziem (uchwały konferencji poczdamskiej). Idea taka zrodziła się w wyniku negatywnych doświadczeń z niemiecką mniejszością narodową na terenie Europy Środkowo-Wschodniej, nie tylko w Polsce, i jej rolą w obalaniu wersalskiego ładu pokojowego. Wielka koalicja antyniemiecka z czasów II wojny światowej postanowiła nie powtarzać błędów konferencji paryskiej i zamiast traktatu mniejszościowego, chroniącego Niemców mieszkających w ościennych państwach, przyjęła decyzję o wysiedleniu ludności niemieckiej z Polski, Czechosłowacji i Węgier.
Przecież w wyniku decyzji terytorialnych wielkiej trójki Polska objęła tereny, gdzie oprócz Niemców zamieszkiwała ludność niewątpliwie polskiego pochodzenia (Górny Śląsk i Opolszczyzna).
- Problem ten został poruszony na I sesji Rady Naukowej dla zagadnień Ziem Odzyskanych, która obradowała w Krakowie 1 sierpnia 1945 roku. Referował go dr Buławski jako "problem Niemców polskiego pochodzenia". Stwierdził wtedy, że pojawiły się liczne głosy prasowe wskazujące, iż "na ziemiach odzyskanych znajduje się spory odsetek rodzin, które będąc niewątpliwie polskiego pochodzenia, uległy w ciągu stuleci germanizacji i które pragnęłyby dzisiaj powrócić na łono narodu polskiego. Wyrażono przy tym, że nie należy stawiać przeszkód temu powrotowi i przyznać polskie prawa obywatelskie wszystkim, którzy powołując się na swe polskie pochodzenie, złożą deklarację wierności dla narodu polskiego". Buławski dostrzegał wagę tego problemu, wskazywał, że wobec ogromu strat biologicznych, jakie Naród Polski poniósł w wyniku wojny, wszelkie wzmocnienie jego liczebności byłoby jak najbardziej pożądane. Ale zalecał także daleko posuniętą ostrożność w tym względzie. Stwierdzał bowiem: "Nie należy zapominać o tym, że Polacy, którzy ulegli w ostatnich generacjach wynarodowieniu, mieli duże korzyści ze zmiany swej narodowości. Weszli oni przecież w skład narodu panującego w Rzeszy Niemieckiej i korzystali z wszelkich przywilejów tego narodu. Przyjęcie narodowości niemieckiej oznaczało, zwłaszcza w ostatnich dziesiątkach lat, nieraz świadomą zdradę popełnioną wobec narodu polskiego. Czyż można nad tym przejść do porządku dziennego?".
Buławski wskazywał także na możliwe przyszłe perturbacje i zagrożenie bezpieczeństwa publicznego, jeśli podejdzie się do tego zagadnienia zbyt łatwowiernie. Przestrzegał: "Jeżeli ktoś się już raz sprzeniewierzył swojej narodowości, może to uczynić po raz drugi. Nie należy się łudzić co do tego, że Polacy zgermanizowani są z ducha Niemcami i - jak to bywa z renegatami - często gorliwszymi patriotami niemieckimi aniżeli Niemcy rodowici... i że w razie zmiany warunków znalazłoby się wśród nich sporo jednostek, które byłyby znowu gotowe wprząc się w rydwan polityki niemieckiej".
Uczestnicy sesji podzielali wątpliwości referenta. Doktor Zieleniewski apelował: "Nie stwarzajmy wyłomu w zasadzie państwa jednonarodowego... Nie da się w jednym pokoleniu zasymilować ludzi, którzy od urodzenia czuli się Niemcami. Można tylko w ten sposób stworzyć piątą kolumnę na wypadek przyszłego konfliktu". Podobnego zdania był prof. Antoni Żabko-Potopowicz, który mówił: "Rezygnując, celem stworzenia państwa jednonarodowego, z ziem wschodnich Rzeczypospolitej, bylibyśmy niekonsekwentni, zostawiając na zachodzie obce i wrogie masy". Profesor Eugeniusz Romer o polskich autochtonach na Opolszczyźnie i Górnym Śląsku wyraził się, że "to naród cudowny, ale naród w rozterce", i uważał, iż można liczyć na repolonizację co najwyżej paru tysięcy osób. Dyskutanci zdawali sobie sprawę z tego, że pozostawienie licznej masy autochtonów w granicach Polski odbędzie się kosztem polskich osadników, zwłaszcza z Kresów Wschodnich, dla których może zabraknąć miejsca na Ziemiach Odzyskanych. Na ten fakt wskazywał prof. Żabko-Potopowicz.
Na takie pełne rezerwy stanowisko polskich naukowców wpłynęły przykre doświadczenia z niemiecką mniejszością narodową w Polsce okresu międzywojennego, a zwłaszcza pierwszych dni okupacji niemieckiej?
- Właśnie spośród Niemców mieszkających w Polsce w granicach z 1939 r. sformowano paramilitarną organizację pod nazwą Selbstschutz. Liczyła ona od 80 tys. do 100 tys. członków. Znając świetnie środowisko polskie, sporządzali oni listy proskrypcyjne Polaków przeznaczonych do eksterminacji i w niej uczestniczyli. Ofiarą działań członków tej organizacji padło ok. 50 tys. Polaków, głównie inteligencji, zamordowanych w pierwszych tygodniach okupacji niemieckiej w Polsce.
Mimo zastrzeżeń zgłaszanych przez naukowców, władze polityczne powojennej Polski wystąpiły z szeroką, a nawet wspaniałomyślną ofertą wobec ludności polskiego pochodzenia zamieszkującej Ziemie Odzyskane. Już od marca 1945 r. aż do jesieni 1946 r. trwała akcja weryfikacyjna, której celem było uznanie polskiej narodowości zainteresowanych i nadanie im polskiego obywatelstwa. Zasady weryfikacji precyzowało zarządzenie ministra Ziem Odzyskanych z 6 kwietnia 1946 roku. Stwierdzało ono, że ci, którzy pragną uzyskać potwierdzenie narodowości polskiej, winni złożyć odpowiedni wniosek do lokalnej komisji weryfikacyjnej i udowodnić swoją łączność z Narodem Polskim, przedstawiając stosowne dokumenty i zeznania świadków. Brano pod uwagę polskie brzmienie nazwiska, wewnętrzne przekonania oraz znajomość polskich obyczajów. Z weryfikacji wyłączono osoby, które swoim postępowaniem wykazywały całkowite związanie z narodem niemieckim, a więc zbrodniarzy wojennych, członków SS, funkcjonariuszy obozów koncentracyjnych, zawodowych oficerów armii niemieckiej, oficerów policji, żandarmerii i gestapo, członków NSDAP. Pozytywnie zweryfikowani składali deklarację wierności Narodowi i państwu polskiemu.
Jakie były wtedy kryteria, które powinny spełniać osoby składające wnioski o zweryfikowanie swojej narodowości?
- Jak stwierdzał badacz tej problematyki Jan Misztal: "Teoretycznie kryteria, jakie powinien spełniać składający wniosek o zweryfikowanie narodowości, czyniły niemożliwym, aby wniosek mógł złożyć ktoś, kto nie czuł się Polakiem i nie odpowiadał chociażby jednemu z kryteriów stosowanych w postępowaniu weryfikacyjnym na Śląsku Opolskim". W praktyce jednak bywało różnie. Zaobserwowano, że o uznanie polskiej narodowości starali się notoryczni Niemcy, kierując się różnymi zresztą motywami, w tym także zaleceniami niemieckiego podziemia (Werwolfu). Czasami zaś w komisjach weryfikacyjnych brały górę pobudki humanitarne. Tak było w wypadku ludzi starych, schorowanych i nieposiadających w Niemczech żadnej rodziny, która mogłaby im służyć wsparciem materialnym.
Wyniki akcji weryfikacyjnej podsumował szef PPR Władysław Gomułka, pełniący także funkcję ministra Ziem Odzyskanych, w przemówieniu wygłoszonym 9 listopada 1946 r. na kongresie Polaków-autochtonów zorganizowanym przez Polski Związek Zachodni. Istotę przeprowadzonej weryfikacji narodowościowej Gomułka ujął następująco: "Nie oddamy Niemcom ani jednego Polaka - nie chcemy wśród Polaków ani jednego Niemca". Podał on, że na terenie Ziem Odzyskanych zweryfikowano blisko milion osób, z tego na Opolszczyźnie 850 tysięcy. Zweryfikowanym przyznano polskie obywatelstwo i uznano ich prawa własności. Podjęto także - na ogół uwieńczone powodzeniem - wysiłki na rzecz zwolnienia z niewoli sowieckiej żołnierzy Wehrmachtu polskiego pochodzenia.
Naturalną konsekwencją weryfikacji był wymóg posługiwania się językiem polskim. Profesor Zygmunt Wojciechowski twierdził, że "trzeba tę rzecz postawić w ten sposób: jeżeli przyznaliście się do polskości, jesteście Polakami, a więc dzieci wasze chodzą do polskiej szkoły i nie ma w waszym domu gazet i książek niemieckich".
Po zakończeniu weryfikacji w początkach 1950 r. władze administracyjne szacowały liczbę Niemców pozostałych jeszcze w Polsce na blisko 95 tys. osób. Najliczniej występowali na Dolnym Śląsku (52 tys., z czego połowa w Wałbrzychu) i w woj. szczecińskim (31,5 tys.). Natomiast w województwie śląsko-dąbrowskim obejmującym wówczas Opolszczyznę i Górny Śląsk, mieszkało 9 tys. Niemców i ok. 2 tys. volksdeutschów.
Pojawienie się w dekadzie lat 90. mniejszości niemieckiej było więc nie lada zaskoczeniem dla polskiej opinii publicznej. Przypomnijmy, że według spisu ludności z 2002 r., ok. 150 tys. osób zadeklarowało niemiecką przynależność narodową, z czego ok. 100 tys. na Opolszczyźnie. Wniosek nasuwał się oczywisty: mniejszość niemiecka w lwiej części rekrutuje się z rodzin, które w latach 1945-1946 wystąpiły z wnioskiem o weryfikację swojej polskiej narodowości, pomyślnie przeszły postępowanie weryfikacyjne i złożyły deklarację wierności Narodowi i państwu polskiemu.
Można mówić o fiasku akcji weryfikacyjnej?
- Problem jest bez wątpienia bardziej złożony. Według polskich kryteriów o przynależności narodowej nie decydują względy natury antropologicznej czy rasowej (pochodzenie), lecz stan świadomości. Cytowany wyżej dr Zieleniewski stwierdzał: "Sprawa przynależności narodowej jest przede wszystkim zagadnieniem świadomości narodowej".
Polskość w ostatnich dwóch stuleciach nie oferowała przywilejów czy wysokiego statusu materialnego. Przeciwnie, wymagała ofiar. W obliczu tego ciężaru załamywały się jednostki i grupy charakterologicznie słabsze, dążąc do zrzucenia ze swoich barków brzemienia polskości i osłaniając to bardziej lub mniej wymyślną retoryką. Tym bardziej więc powinniśmy cenić tych, którzy w szczególnie trudnych latach porozbiorowej niewoli, odkrywszy swoje polskie korzenie, powracali do polskości, jak np. rodzina prof. Wojciecha Kętrzyńskiego czy prof. Oskara Haleckiego. W tym także okresie akces do polskości zgłosiła liczna grupa ludzi narodowości niemieckiej.
Sądzi Pan, że znaczenie miał również czynnik materialny?
- Oczywiście, że tak. Często zawiera się on w haśle-pretensji: "Co Polska dla mnie zrobiła?". Nie jest to tylko nasza specyfika. Przypomnijmy, że John F. Kennedy, jeszcze jako kandydat na prezydenta USA, skonfrontowany z taką postawą odpowiedział: "Nie pytaj, co Ameryka zrobiła dla ciebie. Pytaj, co ty zrobiłeś dla Ameryki". Łacińskie porzekadło: ubi bene, ibi patria (gdzie dobrze, tam ojczyzna), świadczy o tym, że już starożytni Rzymianie borykali się z tym problemem.
Nie ulega kwestii, że znaczna grupa ludności autochtonicznej, deklarując po wojnie polską przynależność narodowościową, kierowała się oportunizmem, a większość wyjeżdżających w latach 70. i później (akcja tzw. łączenia rodzin) - pobudkami materialnymi. Opcja propolska lub później proniemiecka była efektem przymusu sytuacyjnego. Co prawda, w niektórych kręgach sztucznie zrekonstruowanej mniejszości niemieckiej dostrzegamy zjadliwy antypolonizm, który można porównać jedynie z podobną postawą twardego jądra czytelniczego jednej z gazet ogólnopolskich (np. strona internetowa Silesia-Schlesien-Śląsk i zamieszczane tam głosy internautów), ale miejmy jednak nadzieję, że nie są to postawy dominujące.
Jak Pan ocenia masową reaktywację nazw topograficznych wprowadzonych przez Rzeszę Niemiecką w latach 20. XX wieku jako formę represji na Polakach za udział w powstaniach śląskich?
- Uważam, że tolerowanie już istniejących i aprobata dla nowych dwujęzycznych tablic będzie kolejnym wyrazem kapitulacji strony polskiej wobec żądań niemieckich i potwierdzeniem nierównoprawności w naszych stosunkach dwustronnych. Niestety, wielu reprezentantów strony niemieckiej uważa już fakt uprzywilejowania mniejszości niemieckiej za naturalny i nierodzący po stronie niemieckiej konieczności identycznego traktowania Polaków w Niemczech.
Obecna sytuacja powinna być dla dyplomacji polskiej bodźcem do przejścia do ofensywy w celu uzyskania istotnych gwarancji poprawy statusu prawnego mniejszości polskiej w Niemczech. Można w tym kontekście przywołać pewien precedens historyczny. Otóż w 1939 r. Polska była zmuszona podpisać tzw. traktat mniejszościowy, który dawał ochronę mniejszościom narodowym. Nie byłoby nic złego w gwarantowaniu praw mniejszościom, gdyby nie fakt, że ten traktat obowiązywał tylko niektóre państwa i chronił tylko pewne mniejszości. Na przykład z podobnej ochrony swoich interesów nie mogli korzystać Polacy zamieszkujący Niemcy. Polska najpierw dążyła do tzw. generalizacji tego traktatu, tj. do rozciągnięcia go na wszystkie państwa należące do Ligi Narodów, a kiedy napotkała opór w tej sprawie - w 1934 r. wypowiedziała go jako nierównoprawny.
W związku z zaistniałą sytuacją polska polityka zagraniczna powinna dążyć do zagwarantowania Polakom lub osobom polskiego pochodzenia, które znalazły się na terenie obecnych Niemiec, swobodnego prawa opcji narodowościowej. Dziś bowiem wielu obawia się, że otwarte opowiedzenie się za Polską zaowocuje kłopotami natury nie tylko bytowej. Osiągnąć zaś to można poprzez konsekwentne stosowanie zasady równego traktowania Niemców w Polsce i Polaków w Niemczech w myśl znanej w prawie narodów zasady wzajemności. Zgoda polskich władz administracyjnych na dwujęzyczne tablice może nastąpić dopiero wówczas, kiedy podobne prawo uzyskają Polacy w Niemczech. Dotyczy to także innych dziedzin życia: szkolnictwa czy reprezentacji politycznej.
Dziękuję za rozmowę.
Nasz Dziennik 2010-03-26

Autor: jc