Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Tusk zasłużył na dymisję

Treść

Mimo dwóch największych katastrof w historii polskiego lotnictwa wojskowego Bogdan Klich, minister obrony narodowej, czuje się absolutnie niezagrożony na swoim stanowisku. A powinien. W każdym cywilizowanym kraju po katastrofie samolotu z prezydentem i przedstawicielami najważniejszych instytucji państwowych do dymisji podałaby się co najmniej połowa rządu z premierem, jako bezpośrednim zwierzchnikiem służb specjalnych, na czele.
Nieumiejętność wyciągania wniosków przez szefostwo resortu kosztowało już nas w dwóch ostatnich latach życie 121 osób. W wypadkach lotniczych zginęło dwóch prezydentów RP, wysocy rangą urzędnicy oraz szefowie wszystkich formacji wojskowych. - Żadne obce służby specjalne ani armie nie potrafiłyby w ciągu 2 lat doprowadzić do śmierci tylu ważnych dla funkcjonowania Polski osób, ile zginęło w wyniku katastrof w polskim lotnictwie wojskowym - zauważył Tomasz Hypki, sekretarz Krajowej Rady Lotnictwa. Przypomniał, że w ciągu ostatnich dwóch lat rządów Bogdana Klicha w resorcie obrony w wypadkach lotniczych z udziałem samolotów wojskowych zginęło już 121 osób. To ofiary dwóch najboleśniejszych tragedii: w Mirosławcu w 2008 roku, gdy na pokładzie samolotu CASA 295M zginęło 20 osób, w tym wysocy rangą dowódcy wojskowi, oraz w Lesie Katyńskim, gdzie wraz z dwoma prezydentami RP zginęły jeszcze 94 osoby, m.in. wysocy przedstawiciele władz państwowych, wojskowych oraz członkowie Rodzin Katyńskich. Między tymi katastrofami lotniczymi doszło jednak jeszcze do dwóch tragicznych w skutkach wypadków. W lutym 2009 roku w czasie lotu treningowego pod Toruniem rozbił się śmigłowiec Mi-24D. Zginął wówczas jeden z członków załogi. Kolejne cztery osoby poniosły śmierć w marcu tego samego roku w wypadku, do którego doszło podczas lotu treningowego samolotu An-28 Bryza 2-RF. W ocenie Hypkiego, odpowiedzialność za te wypadki ponosi szef resortu obrony. - Przecież to minister obrony odpowiada za to, co się dzieje w jego resorcie. Przypomnę, że minister Klich po tragedii w Mirosławcu zapowiadał, że podobna sytuacja już się nie powtórzy - podkreślił w rozmowie z "Naszym Dziennikiem". Tymczasem kolejne wypadki nie przynosiły żadnych znaczących zmian chociażby w sposobie zaawansowanego szkolenia pilotów.
Zabito prezydenta, a nawet dwóch
Nic nie zrobiono też w kwestii dbałości o bezpieczeństwo lotów samolotów rządowych. Przykład lotu prezydenckiego tylko to potwierdził - maszyna wypełniona VIP-ami lądowała na nieprzygotowanym odpowiednio lotnisku, w złych warunkach pogodowych. - Po zdarzeniu w Mirosławcu trudno było o zbyt daleko idące wnioski, bo jeszcze wtedy niewiele było wiadomo o tym nieprawdopodobnym bałaganie, braku odpowiedzialności, braku szkoleń. W tej chwili sprawa, przynajmniej dla mnie, jest oczywista i nie podlega dyskusji: zabito prezydenta, a nawet dwóch - podkreśla Hypki. Jego zdaniem, okoliczności katastrofy pod Smoleńskiem przypominały lądowanie pod Mirosławcem. "Choć komisje badające okoliczności katastrofy mają przed sobą jeszcze wiele pracy, jedno można powiedzieć na pewno: z tragicznej w skutkach katastrofy C295M w MON Bogdana Klicha nie wyciągnięto żadnych wniosków. Mimo licznych zapowiedzi ministra i jego generałów. Propaganda sukcesu (...) przyniosła kolejną, najtragiczniejszą do wyobrażenia w skutkach, katastrofę" - czytamy w jego komentarzu na portalu www.altair.com.pl.
Tusk też nie jest bez winy
Obraz efektów zarządzania Bogdana Klicha w MON jest dość ponury. "Doszło do dwóch największych katastrof w dziejach polskiego lotnictwa wojskowego (przed katastrofą w Mirosławcu tak tragiczny wypadek miał miejsce w 1973 - rozbił się An-24, zginęło wówczas 18 ludzi). A trzeba pamiętać, że z roku na rok w lotnictwie wojskowym ubywa statków powietrznych i latają one coraz mniej" - napisał Hypki.
Tymczasem minister Klich ani razu nie mówił o poczuciu winy, nie wspominając już o podaniu się do dymisji. Problemu najwyraźniej nie widzi też premier Donald Tusk. Pytany o tę sprawę Paweł Graś, rzecznik rządu, nie udzielił nam dotąd odpowiedzi.
Współodpowiedzialność resortu obrony za katastrofę jest oczywista także dla posła Antoniego Macierewicza (PiS), jednak jego zdaniem zaniedbań było więcej. To m.in. brak wyciągania wniosków i konsekwencji przez resort obrony, ale też lekceważenie kwestii zabezpieczenia wizyty prezydenckiej przez służby wywiadowcze. - Byłoby rzeczą nieuczciwą zrzucać odpowiedzialność tylko na resort obrony i na ministra Bogdana Klicha. Jego zaniechania, błędy i nieudolności są oczywiste. Jednak główna odpowiedzialność spada na premiera Donalda Tuska, bo to on rozstrzygał i on doprowadził do sytuacji, w której wizyta prezydenta RP stała się swoistą pułapką dla elit niepodległościowej Polski - ocenił w rozmowie z nami Macierewicz. Jego kluczowym zadaniem było rozdzielenie wizyty premiera i prezydenta w Rosji i potraktowanie wyjazdu głowy państwa jako prywatnego, a więc pozbawionego jakiejkolwiek ochrony. - To oznaczało w konsekwencji zupełnie inny reżim, inne zasady bezpieczeństwa, a dokładniej mówiąc, zupełny brak zasad bezpieczeństwa. Skoro była to wizyta prywatna, to Rosjanie nie poczuwali się do żadnej odpowiedzialności i zobowiązań. Pan Tusk musiał mieć tego pełną świadomość - dodał poseł.
VIP-y uziemione?
Problem rządowych samolotów jest zauważany od kilkunastu lat, jednak przez ten czas nie udało się doprowadzić do wymiany maszyn, którymi latają najważniejsze osoby w państwie. Pierwsze poważne przymiarki do wymiany Tu-154 i Jak-40 poczyniono jeszcze w 1993 roku. Wówczas o samoloty upominały się Wojska Lotnicze i Obrony Powietrznej. W 1996 r. sprawą wyboru nowych samolotów dla rządu zajmował się gabinet Włodzimierza Cimoszewicza - bezskutecznie. Podobne działania były podejmowane także w roku 1998 oraz 2002. Umowa jednak nie została zawarta, gdyż wybrany oferent zrezygnował.
Najbliżej zakupu nowych maszyn był rząd Jarosława Kaczyńskiego, który w grudniu 2006 r. rozpisał przetarg na sześć samolotów, które miały zastąpić wysłużone Jaki-40. Do postępowania stanęły Bumar, Airbus, Embraer, Bombardier i Gulfstream. Miały być zakupione 3 maszyny zabierające na pokład co najmniej 15 pasażerów i 3 mieszczące co najmniej 11 osób - wszystkie o zasięgu przynajmniej 5 tys. kilometrów. Postępowanie zostało jednak odwołane w połowie 2007 roku. Agencja Mienia Wojskowego poinformowała wówczas, że w warunkach przetargu i kryteriach oceny wykryto poważne wady. Podejście do zakupu nowych samolotów miał także rząd Donalda Tuska. W 2008 r. pojawiła się koncepcja zakupu trzech VIP-owskich maszyn o średnim zasięgu - pomysł ponownie nie wypalił. W końcu w połowie ub.r. opracowano plan wydzierżawienia dwóch samolotów Embraer-175 zamówionych przez PLL LOT, a z racji kryzysu gospodarczego niewykorzystywanych przez przewoźnika - i ta koncepcja nie została dotąd zrealizowana. Po katastrofie samolotu prezydenckiego rząd ma przygotować kolejny przetarg na zakup samolotów. Miałby się on odbyć jesienią br. Nowe maszyny trafiłyby do jednostki obsługującej VIP-ów dopiero pod koniec 2011 roku. Pytany o przyszłość rządowych samolotów i ich obsługę Tomasz Hypki przyznał, że przetarg na ich zakup powinien być rozpisany jak najszybciej, a do czasu jego rozstrzygnięcia trzeba przygotować rozwiązanie tymczasowe. Jak ocenił, w obecnej sytuacji, kiedy rynki czują jeszcze okres kryzysu gospodarczego, wiele spraw można łatwiej załatwić. - Myślę, że trzeba też znaleźć pilotów, którzy odważą się latać w "specpułku", przeszkolić ich, a w międzyczasie należy szukać rozwiązań zastępczych - dodał.
Marcin Austyn
Nasz Dziennik 2010-04-22

Autor: jc