Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Tusk "standardy" stosuje, jak chce

Treść

Z Pawłem Piskorskim, byłym sekretarzem generalnym Platformy Obywatelskiej (usuniętym z niej po zarzutach związanymi z niejasnymi transakcjami), posłem do Parlamentu Europejskiego, liderem Stronnictwa Demokratycznego, rozmawia Marcin Austyn
Ujawniane są kolejne przykłady nieprzejrzystych powiązań polityków z biznesem. Pana zdaniem, to tylko przypadek czy może wierzchołek góry lodowej?
- W moim przekonaniu, Donald Tusk, interweniując w sprawie senatora Tomasza Misiaka, amputował kończynę, która groziła zarażeniem całego organizmu. Widzieliśmy przecież, że jego sprawa z dnia na dzień zataczała coraz szersze kręgi. Przypomnę też reakcję wicepremiera Grzegorza Schetyny na ujawnienie przeze mnie faktu, że spółka niegdyś należąca do jego żony była podwykonawcą firmy Misiaka. Z tej perspektywy patrząc, należy przypuszczać, że ujawnione sprawy to tylko czubek góry lodowej.
Premier dużo mówi o wysokich standardach, a kolejne przykłady - senatora Tomasza Misiaka czy powiązań biznesowych żon ministrów Grzegorza Schetyny i Stanisława Gawłowskiego, nie są ich wzorem...
- Na temat używania przez Donalda Tuska hasła "wysokich standardów" mam absolutnie krytyczne zdanie. W mojej ocenie, do tej pory było ono używane wyłącznie po to, by pozbyć się niewygodnych rywali politycznych. Tak było ze mną. Przecież pretekstem do usunięcia mnie z Platformy była sprawa niebudząca wątpliwości, dotycząca skorzystania z unijnej linii pomocowej przy zasadzaniu lasu, gdzie nie było żadnej uznaniowości, żadnego zamówienia publicznego, żaden znajomy mi nic nie dał. Tak jak każdy obywatel skorzystałem z przysługującego mi prawa. Podobnie było z Zytą Gilowską. Kiedy jednak poseł Rafał Grupiński mianuje swoją żonę, która nie miała wcześniej nic wspólnego z Warszawą, przewodniczącą rady miasta, to jest to normą, którą Platforma Obywatelska przyjmuje jako oczywistą. Uważam, że PO posługuje się kwestią "standardów" wyłącznie użytkowo. Kiedy chcą chronić swoich ludzi, to ich bronią, a jak chcą komuś zrobić krzywdę, to używają rzekomych "standardów".
Jak choćby w przypadku reakcji premiera na sprawy Waldemara Pawlaka i Tomasza Misiaka?
- Z punktu widzenia opinii publicznej bardzo szczęśliwie się stało, że te dwie sprawy wybuchły równolegle. Zachowanie Tomasza Misiaka oceniam jako bardzo skandaliczne, gdyż było to żerowanie na zamówieniach publicznych. Wprawdzie nie jestem zwolennikiem tego, by politycy, osoby, które zostały wybrane do sprawowania funkcji publicznych, w ogóle nie mogły być udziałowcami spółek, jednak z całą pewnością takim udziałowcem nie może być osoba, która w ewidentny sposób żeruje na zamówieniach publicznych. W sprawie Waldemara Pawlaka było wiele wątpliwości. Przypomnę tu jednak piosenkę Wojciecha Młynarskiego, w której była mowa o dwóch koniach, a bity był tylko ten, który był grzeczny, posłuszny i nie mógł oddać. Temu drugiemu powiedziano: jak się będziesz stawiał, to oberwiesz tak jak on. Usunięcie Tomasza Misiaka było w rękach Tuska, a ten nic mu nie mógł zrobić. Waldemarowi Pawlakowi pogrożono tylko palcem, wiedząc, że ostrzejsza reakcja oznaczałaby zerwanie koalicji.
Rusza kampania wyborcza do Parlamentu Europejskiego, sądzi Pan, że ujawnianych będzie więcej tego typu przypadków?
- Kampania wyborcza zdecydowanie służy temu, by takie sprawy przenikały do opinii publicznej. I dobrze. Na pewno ta kampania będzie bardzo dziwna, bo jeśli na jednej liście PO znajdą się jednocześnie Danuta Hübner i Marian Krzaklewski, to już ten fakt oznacza, że pewna granica absurdu została przekroczona. Zobaczymy, co będzie dalej, jednak uważam, że czeka nas ciekawa kampania.
Ludowcy postawili w tych wyborach na swoich czołowych posłów. Ich powodzenie może oznaczać koniec sejmowej koalicji PO - PSL?
- PSL ponownie stosuje tę strategię. Przypomnę, że w poprzednich wyborach europejskich całe kierownictwo tej partii wystartowało i - jak się okazało - na swoją zgubę się dostało. Janusz Wojciechowski, Zbigniew Kuźmiuk, Zbigniew Podkański - są to osoby, które dostały się do PE, a następnie przez swoich rywali w PSL, w tym przez Waldemara Pawlaka, zostali wypchnięci pod pozorem, że nie można łączyć pracy w partii z misją w Parlamencie Europejskim. Dziś ekipa, która tak mówiła, startuje w wyborach europejskich. W moim przekonaniu, realnie rzecz biorąc, PSL może liczyć na trzy, może cztery mandaty, więc masowy exodus raczej im nie grozi.

Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-03-25

Autor: wa