Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Tusk przespał "sukces"

Treść

Premier ogłaszał w niedzielę swój sukces, że udało mu się wywalczyć to, że w środę spotkają się na antykryzysowym szczycie w Brukseli nie tylko przywódcy państw strefy euro, lecz całej Unii Europejskiej. Gdy jednak około godz. 4.00 kanclerz Niemiec Angela Merkel i prezydent Francji Nicolas Sarkozy ogłaszali zakończenie i "sukces" rozmów, w stolicy Belgii - od kilku godzin - Donalda Tuska już nie było.

Po wielogodzinnej dyskusji na unijnym forum w Brukseli podjęto wczoraj decyzje co do działań antykryzysowych między innymi wobec Grecji. Pozostaje jednak pytanie, co robił premier Donald Tusk, gdy wczoraj, około 4.00 nad ranem zapadały w Brukseli te decyzje, które będą rzutowały na przyszłości całej Unii Europejskiej: a) aktywnie uczestniczył w prowadzonej w Brukseli dyskusji i jako premier "zielonej wyspy" sypał jak z rękawa pomysłami na temat wysokiego wzrostu gospodarczego, formułując przy tym propozycje rozwiązania problemów trapiących całą Wspólnotę; b) jako premier rządu sprawującego akurat unijną prezydencję - gospodarz szczytu, wsłuchiwał się w to, co mają do powiedzenia przywódcy bogatszych państw Unii, które wzięłyby na siebie największy finansowy ciężar pomocy Grecji, służąc przy tym - w razie potrzeby - swoją radą i bacząc pilnie, aby konkluzje rozmów nie zmierzały do naruszenia interesów naszego kraju; c) skorzystał z rady, jaką kilka lat temu dał Polakom prezydent Francji Jacques Chirac - żeby "siedzieć cicho", i podobnej, jaką obecny prezydent tegoż państwa Nicolas Sarkozy przekazał parę dni temu szefowi brytyjskiego rządu Davidowi Cameronowi - "aby się zamknąć"; czy d) dawno już spał, gdyż kilka godzin wcześniej wrócił z Brukseli, więc w ostatecznych rozstrzygnięciach nie uczestniczył. Na pewno nie są to odpowiedzi ani a), ani b). Faktem jest bowiem, że - gdy późną nocą albo raczej wczesnym rankiem - rozmowy zakończono, premiera Donalda Tuska w Brukseli już dawno nie było. Rząd Donalda Tuska przy współpracy sojuszników w mediach ciężko pracuje, aby w oczach naszego społeczeństwa polityka zagraniczna prowadzona przez jego ekipę uznana była niemalże za wzorową i aby wypracować wrażenie, że znaczenie Polski na arenie międzynarodowej wzrasta. Czasem wymyśli się jakąś historyjkę, którą - dla celów propagandowych - następnie sprzedaje się w mediach. Czasami przypisze się sobie zasługi kogoś innego. Jeszcze nie tak dawno przed unijnym szczytem antykryzysowym można było usłyszeć ze strony polityków partii rządzącej, że "skoro Polska nie jest w strefie euro, to nic dziwnego, że nie będzie bezpośrednio uczestniczyć w podejmowaniu decyzji o szczegółowych działaniach antykryzysowych". Chociaż im bliżej było niedzielnego szczytu Unii Europejskiej, tym bardziej tego typu wypowiedzi tonowano. Całkowicie natomiast propagandę rządu Donalda Tuska zepsuł premier Wielkiej Brytanii David Cameron. Mimo że Brytyjczycy do unii walutowej nie należą, upomniał się o swoją obecność przy stole rozmów wraz z przywódcami państw strefy euro. Słusznie przy tym argumentował, iż decyzje podejmowane przez członków strefy euro będą miały wpływ na sytuację wszystkich państw Unii Europejskiej. Gdy się okazało, że na unijny szczyt-bis w środę do Brukseli zjadą przywódcy państw całej "27", a nie tylko strefy euro, propaganda rządu Donalda Tuska musiała szybko działać: - Kosztowało to trochę emocji i blisko dwie godziny dyskusji (...). Ale nasz argument i innych, którzy wsparli ten polski wniosek, okazały się mocne - mówił premier Donald Tusk podczas konferencji w niedzielę, ogłaszając, jak dzielnie walczył, aby na dodatkowym szczycie w środę nie zabrakło naszego kraju i pozostałych członków UE spoza strefy euro. W środę w Brukseli rzeczywiście spotkali się przywódcy wszystkich państw. Po uzgodnieniu kierunkowych zmian, na swoim postawili następnie prezydent Sarkozy i kanclerz Merkel, którzy rozmawiali o szczegółach już tylko w gronie państw strefy euro. Tym razem, swoim życiem zaczyna żyć kolejna historyjka - zaintonowana przez próbującego zaistnieć Leszka Millera - która z powodzeniem przez następne tygodnie może usprawiedliwiać w oczach społeczeństwa marginalizowanie naszego kraju - o tym, że gdybyśmy byli w strefie euro, to rzeczywiście mielibyśmy więcej do powiedzenia i bardziej by się z nami liczono. Prezydent Bronisław Komorowski ogłosił natomiast, iż wejście do strefy euro jest "docelowym interesem Polski". Fakty są jednak takie, że z pozostałymi państwami strefy euro Angela Merkel i Nicolas Sarkozy liczą się tak samo jak z członkami Unii Europejskiej spoza unii walutowej. Nam, jako członkowi strefy euro, przybyłby za to w środę kolejny kłopot - czy Donald Tusk miałby odwagę, tak jak mała Słowacja, wystąpić w interesie Polski z tym, abyśmy ze swojego budżetu nie musieli dokładać miliardów euro na spłatę greckich długów, czy czekałby na kolejnego Camerona, który pierwszy odważyłby się upomnieć o swoje.
Premier Tusk, odnosząc się wczoraj do ostatecznych ustaleń szczytu, mówił, iż pozwalają one na prezentowanie "umiarkowanego, ale coraz bardziej stanowczego optymizmu". Ocenił, iż decyzje o redukcji greckiego długu sprawią, że grecki kryzys nie rozleje się na inne zagrożone kryzysem państwa europejskie. Prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński ocenił z kolei, że podczas szczytu nie zapadły decyzje, które pozwoliłyby na rozwiązanie problemów, nad którymi debatowano. Według Kaczyńskiego, redukcja długów greckich o połowę to za mało, gdyż ten kraj w dalszym ciągu nie będzie w stanie ich spłacić. Prezes PiS uważa, że zmniejszenie zadłużenia powinno sięgnąć nie 50, lecz 65 proc., a Grecji powinien zostać umożliwiony powrót - "w uzgodniony sposób i bez ekonomicznego wstrząsu" - do starej waluty, czyli zamiana euro z powrotem na drachmę.
Artur Kowalski

Nasz Dziennik Piątek, 28 października 2011, Nr 252 (4183)

Autor: au