Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Tusk osobiście przykrywa zeznania Drzewieckiego

Treść

Wcale nie Mirosław Drzewiecki, jeden z głównych świadków w sprawie afery hazardowej, był wczoraj bohaterem dnia, lecz Donald Tusk, który ogłosił, że nie będzie kandydował w wyborach prezydenckich. To, że wybór wczorajszego dnia na ogłoszenie przez premiera tak ważnej informacji nie miał nic wspólnego z próbą odwrócenia uwagi od zeznań Drzewieckiego, należy włożyć między bajki. Podczas wczorajszego przesłuchania byłego ministra sportu dowiedzieliśmy się, że w przeddzień przesłuchania spotkał się on w hotelu sejmowym ze Zbigniewem Ćwiąkalskim i Grzegorzem Schetyną.
Główni bohaterowie afery hazardowej w rządzie Donalda Tuska: Zbigniew Chlebowski i Mirosław Drzewiecki, są zgodni - żadnej afery nie było, a cała sprawa to intryga byłego szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego Mariusza Kamińskiego.
Mirosław Drzewiecki zeznał wczoraj przed hazardową komisją śledczą, że nie jest sprawcą afery hazardowej, nie jest źródłem przecieku o akcji CBA do biznesmenów branży hazardowej. Zaprzeczył on także, jakoby miał coś komukolwiek załatwiać przy ustawie hazardowej. A poza tym niewiele pamiętał. - Mirosław Drzewiecki przyjął technikę podobną jak wcześniej Zbigniew Chlebowski. Niewiele pamięta, niewiele widział, podpisywał dokumenty, których nie czytał. Nie widzi, kto do niego dzwoni na komórkę, nie bardzo zna pana Sobiesiaka. Co prawda ten bywa u niego w domu, ale nie znają się. To wszystko nabiera takiego kuriozalnego obrotu i kuriozalnej formy. Mam wrażenie, że ktoś naprawdę chce udowodnić tezę, że pan Sobiesiak, Kosek, kiedy mówili o Mirze, Zbychu i tych innych bohaterach, rozmawiali o kimś wyimaginowanym - oceniał Bartosz Arłukowicz.
Beata Kempa (PiS) zwróciła uwagę, że podczas przesłuchania wyszło na jaw m.in., że 18 sierpnia, czyli dzień przed tym, gdy premier Tusk wezwał do siebie Chlebowskiego i Drzewieckiego, by zreferowali swoje działania w pracach nad ustawą hazardową, szef rządu wypytywał o to, co dzieje się wokół ustawy. - 18 sierpnia miało miejsce jeszcze jedno spotkanie - na boku, w cztery oczy z panem premierem Tuskiem, a na dzień dzisiejszy wiemy, że było to pierwsze spotkanie po dniu 14 sierpnia, kiedy pan Mariusz Kamiński, prosząc o szczególną ostrożność, prosił, aby zachować w tajemnicy wszelkie kwestie - mówiła Kempa. Drzewiecki zeznał bowiem, że 18 sierpnia po posiedzeniu rządu premier zapytał go, dlaczego chce zrezygnować z dopłat, a jednocześnie chce dostać pieniądze na budowę stadionu.
Były minister sportu aferę sprowadzał do politycznej rozgrywki. - Od 1 października 2009 r. trwa medialno-polityczne zjawisko pod nazwą afera hazardowa. W myśl propagandowej zasady, że kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą, podjęto próbę uznania mnie za jednego z głównych bohaterów tego widowiska - mówił Drzewiecki. W ocenie byłego ministra sportu, cała akcja CBA w tej sprawie mogła być świadomym przygotowywaniem gruntu do ataku na premiera Tuska i Platformę Obywatelską. - Cały wywód pana Kamińskiego w sprawie przecieku to jedno wielkie kłamstwo i mistyfikacja, potrzebne, aby uderzyć w rząd. Cała ta pseudoafera została przygotowana jako element gry politycznej - mówił Drzewiecki. Według niego, przedstawiony przez Kamińskiego przebieg zdarzeń to "scenariusz wymyślonych wydarzeń". - Problem w tym, że działy się one jedynie w jego głowie - dodał były minister sportu.
Czy ostatnie instrukcje dotyczące tego, jak Drzewiecki ma się wypowiadać podczas przesłuchania, przekazywali swojemu koledze Grzegorz Schetyna i Zbigniew Ćwiąkalski? Po dociekliwych pytaniach Beaty Kempy (PiS) Drzewiecki przyznał, że z oboma kolegami spotkał się wieczorem, w przeddzień przesłuchania. Wyjaśniał, że Ćwiąkalski wpadł tylko po to, aby poczekać w pokoju Drzewieckiego na samolot, a ze Schetyną - jak zeznał - o przesłuchaniu przed komisją nie rozmawiał.
Z Sobiesiakiem tylko grali w golfa
Drzewiecki opowiadał między innymi, że pieniądze z dopłat od gier wcale nie miały zostać przeznaczone na inwestycje związane z organizacją Euro 2012 - choć uzasadnienie do ustawy hazardowej rozszerzającej katalog dopłat stanowiło co innego - a budowa Stadionu Narodowego w całości miała być finansowana z budżetu państwa. Wyjaśniał, że częściowo z dopłat zbudowana miała być m.in. hala widowiskowo-sportowa oraz inne obiekty wokół stadionu. Do ich budowy miało dojść dopiero po Euro 2012.
Przekonywał, że na pieniądze z dopłat nie mógł realnie liczyć, a środki z tego źródła były jedynie wirtualne, gdyż opierały się na projekcie nieistniejącej ustawy, która "nie wiadomo kiedy i w jakim kształcie weszłaby w życie".
Odniósł się także do zeznań ministra finansów Jacka Rostowskiego, który stwierdził, iż nakłaniał Drzewieckiego do pozostawienia dopłat. Według Drzewieckiego, rozmowa w sprawie dopłat zakończyła się uzgodnieniem, że współfinansowane z nich będą inwestycje wokół Stadionu Narodowego, które powstaną już po mistrzostwach. Powiedział również, że to ministerstwo sportu wnioskowało o wydłużenie obowiązywania szerszego katalogu dopłat od gier z 2012 do 2015 roku. A to, jak przekonywał, świadczy o tym, że wcale nie sprzyjał hazardowemu lobby.
O swojej znajomości z Sobiesiakiem powiedział, że bynajmniej nie jest ona zażyła, a biznesmena zna od około 10 lat. Zeznał, że miała ona charakter towarzysko-sportowy. Obaj grali w golfa. Ani w domu Sobiesiaka, ani w należących do niego ośrodkach wypoczynkowych nie bywał. Przyznał jednak, że Sobiesiak był u niego w domu, w Łodzi, 3- lub 4-krotnie.
Były minister sportu znajdował wytłumaczenia także dla szeregu innych kontrowersyjnych zdarzeń. Przyznał, że Sobiesiak zwrócił się do niego o załatwienie pracy jego córce. Zeznał, iż sprawę przekazał swojemu asystentowi Marcinowi Rosołowi, a sam się nią nie interesował. Ciekawa była odpowiedź byłego ministra sportu na pytanie, dlaczego kandydatura Magdaleny Sobiesiak na członka zarządu Totalizatora Sportowego została wycofana. Drzewiecki tłumaczył, że gdy dowiedział się od Rosoła o aplikacji Sobiesiak do Totalizatora, uznał to za "głupi pomysł", gdyż w radzie nadzorczej Totalizatora jest przedstawiciel ministra sportu, a Magdalena Sobiesiak jest córką znajomego ministra sportu. Z zeznań Mariusza Kamińskiego można jednak wywnioskować, że wycofanie kandydatury Sobiesiak nastąpiło, gdy z kancelarii premiera wydostała się informacja o zainteresowaniu CBA Ryszardem Sobiesiakiem.
Mirosław Drzewiecki ponownie tłumaczył się też z pisma, które 30 czerwca 2009 r. skierował do wiceministra finansów Jacka Kapicy. Ministerstwo sportu rezygnowało w nim z dopłat. Według Drzewieckiego, treść pisma była efektem nieporozumienia, które miało wynikać z tego, że resort rezygnował z drugiego etapu budowy Narodowego Centrum Sportu. A to na ten cel miały być przeznaczone pieniądze z dopłat. Przekonywał komisję, że jego intencją nie była rezygnacja z dopłat.
Były minister sportu wyjaśniał również swoje spotkanie z Sobiesiakiem 22 września 2009 r. w hotelu Radisson. Tłumacząc się po wybuchu afery, jako termin swojego ostatniego spotkania z biznesmenem wskazał maj ubiegłego roku. Według Drzewieckiego, spotkanie w Radissonie było przypadkowe, a Sobiesiak został na nie zaproszony przez jednego z trzech rozmówców ministra sportu.
Mirosław Drzewiecki powiedział również, że w artykule w "Rzeczpospolitej" z 20 listopada ub.r. znalazła się treść rozmowy, którą po spotkaniu w hotelu przeprowadził z żoną. Jego zdaniem, świadczy to o tym, że CBA podsłuchiwało nie tylko Sobiesiaka, lecz również jego albo jego żonę.
Drzewiecki nie potrafił się odnieść do tego, co mówił Mariusz Kamiński, który zeznał, że minister sportu tłumaczył się Sobiesiakowi z tego, że w pewnym momencie wysłał do Ministerstwa Finansów pismo o treści, która nie była po myśli lobbystów - gdy dał się przekonać Rostowskiemu do pozostawienia dopłat. Sobiesiak miał wtedy pokazać Drzewieckiemu kopię pisma, które ten przesłał do Ministerstwa Finansów, i żądać wyjaśnień. Drzewiecki miał natomiast tłumaczyć koledze od golfa: "Inne były moje intencje". Dopytujący o to Zbigniew Wassermann (PiS) stwierdził, że zostało to ujęte w stenogramach podsłuchanych rozmów. Drzewiecki stwierdził, iż nie potwierdza, że tak było, a rozmowy takiej - jak zaznaczył - nie pamięta.
Artur Kowalski
Nasz Dziennik 2010-01-29

Autor: jc