Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Tu trzeba pasjonatów

Treść

Z Franciszkiem Bogusławskim, założycielem i pierwszym prezesem Związku Polaków w Kazachstanie, rozmawia Jacek Dytkowski Rada ds. Polaków na Wschodzie składa się z urzędników w większości nieposiadających elementarnej wiedzy o sprawach polonijnych... - Przede wszystkim jako komentarz niech posłuży moje doświadczenie, kiedy pracowałem w rządzie Jarosława Kaczyńskiego w grupie zajmującej się sprawami dotyczącymi strategii polityki Rzeczypospolitej wobec Polonii i Polaków za granicą - czyli w tzw. międzyresortowym zespole. Wiele spraw wówczas zmierzało w dobrym kierunku, ale jednej urzędnicy nie chcieli zrozumieć. Pozostawałem niejako osamotniony w swoich poglądach, kiedy mówiłem o składzie potencjalnej rady, która byłaby odpowiedzialna za politykę państwa wobec Polonii. Uważałem bowiem, że mogą w tej dziedzinie istnieć podziały, w postaci maleńkich grup 2-3 osobowych, ale całość strategii powinna być koordynowana przez radę przy premierze. Postulowałem, by w tym organie mogła zasiadać tylko jedna osoba reprezentująca władze państwowe - przewodniczący komisji senackiej. Cała reszta natomiast nie powinna się składać z żadnych urzędników, których rola ograniczałaby się do prac przygotowawczych, obejmujących m.in. poszczególne funkcje dla tej rady. Organ ten miałby więc zajmować się przede wszystkim koordynacją działań, a w jego skład powinni wchodzić ludzie, którzy naprawdę orientują się w sprawach polonijnych. Kiedy zaproponowano, że będzie taka rada u prezydenta, odpowiedziałem: "Dobrze, może być". Jeśli natomiast miałaby ona powstać przy Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, uważałem, że wtedy osobą kierującą radą mógłby być szef gabinetu politycznego albo ktoś inny wyznaczony przez premiera. Takie rozwiązanie miałoby "ręce i nogi". Czyli podobnie jak w przypadku Rady ds. Polaków na Wschodzie chodziło o powołanie organu niezależnego od administracji państwowej? - Nie tylko niezależnego, ale i myślącego, który by coś tworzył, wnosił jakieś projekty - oczywiście przy pomocy urzędników. Pewne sprawy by "popychał", walczył, dogadywał się, wychodził naprzeciw interesom polonijnych organizacji i Polaków za granicą. Jeśli bowiem Polska chce naprawdę z Polonią poważnie rozmawiać, to powinna uwzględniać jej interesy - a wtedy Polacy będą uwzględniali polskie interesy. Chodzi o niezmuszanie nikogo do czegokolwiek, w imię zasady: "Chcemy, to współpracujemy". Natomiast urzędnicy, po pierwsze, nie chcą takich ludzi gdziekolwiek widzieć, bo to ich bulwersuje, denerwuje, zmusza do jakiejś pracy. Oni chcą jedynie spokoju, słuchać szefa, ukłonić się mu, ten za to podziękuje itd. Jest to bowiem dla nich najwygodniejszy sposób funkcjonowania, a tymczasem inne sprawy nikogo nie interesują. W ogóle urzędnicy pracują, wykonując tylko odgórne polecenia, sami nie mając żadnej inicjatywy. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-06-20

Autor: wa