Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Trudne poszukiwania górnika

Treść

Po ponad tygodniu od tragedii przedstawiciele kopalni przyznali, że w miejscu, w którym doszło do wypadku, prowadzono prace profilaktyczne związane z zagrożeniem pożarowym (FOT. M. AUSTYN)

Żywioł wciąż wygrywa z ratownikami poszukującymi zaginionego górnika z kopalni „Mysłowice-Wesoła”.

Sami górnicy przyznają, że prowadzona od półtora tygodnia akcja ratownicza należy do najdłuższych w ostatnich latach. Chociaż szanse na odnalezienie 42-letniego kombajnisty żywego są minimalne, to wciąż w kopalni mówi się o nim jak o zaginionym. Mężczyzna mógł schronić się w lutniociągu. To – jak wskazują górnicy – jedyne miejsce, w którym miałby dostęp do powietrza. Poza nim atmosfera nie nadaje się do oddychania. Jest zbyt mało tlenu i występują trujące związki.

Niemal na pewno kombajnista został poparzony. Nawet jeśli znalazł bezpieczne schronienie, to powinien otrzymać pomoc lekarską już w dniu wypadku, 10 dni temu. Do tego pozostaje bez jedzenia i dostępu do wody pitnej. Bo choć w kopalni występuje jej nadmiar, to jest ona słona. I właśnie też woda od poniedziałku blokuje ratowników. Rozlewisko, występujące około 200 m od miejsca, w którym może przebywać górnik, okazało się niemal dwukrotnie większe niż pierwotnie zakładano. Pomiarów dokonano ubiegłej nocy. – Okazało się, że jest ono dłuższe niż wstępnie szacowano. Przez to pompowanie wody potrwa dzisiaj jeszcze przez cały dzień – powiedział wczoraj „Naszemu Dziennikowi” Wojciech Jaros, rzecznik Katowickiego Holdingu Węglowego. Była to optymistyczna prognoza, bazująca na założeniu, że w miejscu, gdzie pracują ratownicy, nie dojdzie do nieprzewidywalnych zdarzeń, które spowodują konieczność przerwania prac i wycofania górników. W poprzedniej dobie prace mogły być prowadzone w sposób ciągły.

Wypompowanie rozlewiska nie oznacza, że ratownicy będą mieli utorowaną drogę. – Według obecnych ocen rozlewisko łączy się z kolejną muldą, gdzie prawdopodobnie też występuje woda. Kolejną niewiadomą jest sytuacja na końcówce chodnika, tam gdzie dochodzi on do ściany. Miejsce to jest zabudowane dodatkowymi stojakami – wzmocnieniami obudowy wprowadzanymi ze względu na zagrożenie tąpaniami. Nie wiadomo, jak ratownicy będą mogli tam się przemieszczać – zaznacza Jaros. Jak wyjaśnia, nie wiadomo, w jakim stanie znajdują się wzmocnienia po pożarze. Niewiadomą jest też stan samego wyrobiska, które mogło zostać uszkodzone.

Są też jednak postępy w prowadzonej akcji, bo dzięki przewietrzaniu wyrobiska w chodniku poprawiła się widoczność do około 15 metrów, a stężenia gazów pozostawały na stosunkowo bezpiecznym poziomie. By jednak bezpiecznie posuwać się dalej, ratownicy będą przedłużać lutniociąg oraz linię chromatograficzną, dzięki której na bieżąco analizowany jest skład atmosfery.

Nie było wydobycia?

Po ponad tygodniu od tragedii przedstawiciele kopalni przyznali, że w miejscu, w którym doszło do wypadku, prowadzono prace profilaktyczne związane z panującym zagrożeniem pożarowym, a wydobycie zakończono na poprzedzających wypadek zmianach. – Z tego, co mi przekazano, prowadzono tam prace związane z późniejszym zatłaczaniem mieszaniny wodno-pyłowej do zrobów tej ściany –mówi Grzegorz Standziak, kierownik Działu Energomechanicznego w kopalni. Jak dodaje, górnicy przestawiali kombajn w bezpieczne miejsce na ścianie. – Ruch kombajnu ktoś może traktować jako wydobycie, ale nie, ten kombajn był uruchomiony tylko po to, by ustawić go w bezpiecznym miejscu, w którym nie groziło mu ewentualne zalanie podczas zalewania zrobów – stwierdza Standziak.

Inżynier przyznaje, że przed wypadkiem zanotowano wzrost stężenia tlenku węgla, jednak były to ilości, które nie wymagały zatrzymania prac. Jego wzrost może oznaczać wystąpienie pożaru endogenicznego. Stąd też miały być prowadzone przez ratowników prace profilaktyczne. – Gdybyśmy tych prac nie podjęli, pewnie na dniach mielibyśmy prawdziwy pożar, konieczność zamknięcia ściany – dodaje. Standziak przyznaje zarazem, że w kopalni notowano przekroczenia dopuszczalnych stężeń metanu, ale jak zapewnia, zawsze w takich przypadkach wycofywano załogę z zagrożonego rejonu. Także Jaros, komentując doniesienia medialne (m.in. „Gazety Wyborczej”) mówiące o fedrowaniu w metanie, łamaniu przepisów i kierowaniu w rejon zwiększonej liczby ratowników, co miało świadczyć o tym, że kierownictwo kopalni wiedziało o rosnącym zagrożeniu – zapewnia nas, że zachowano procedury. Jak wyjaśnia, stosowane w kopalniach zabezpieczenia powodują w sytuacjach zagrożeń automatyczne odcięcie zasilania, a prace są przerywane. Rzecznik zauważa, że w większości polskich kopalń węgla kamiennego metan występuje i jest to zagrożenie, z którym trzeba sobie poradzić. Obecność ratowników nie była zaś w panującej sytuacji czymś nadzwyczajnym, bo taka jest ich rola. KHW odwołał się tu do doświadczenia ratowników, a jak wskazuje Dariusz Poleszak, kierownik stacji ratownictwa górniczego w KWK „Mysłowice-Wesoła”, zadaniem ratowników jest wykonywanie prac profilaktycznych mających zapobiegać zagrożeniom, jakie występują w kopalni. W tym pożarom. – W ramach profilaktyki przeciwpożarowej mieści się wprowadzanie mieszanki wodnej z pyłami dymnicowymi lub podsadzki do zrobów ścian, nieczynnych i likwidowanych wyrobisk, w celu profilaktyki przeciwpożarowej. Ratownicy zapobiegają zalaniom, wystąpieniom tąpań. Ponadto kontrolują skład atmosfery kopalnianej, pracę urządzeń wentylacyjnych, uszczelniają tamy wentylacyjne – wylicza. Jak dodaje, tylko w tym miesiącu ratownicy mieli zaplanowanych kilkaset działań w różnych rejonach kopalni.

To, czy w kopalni zachowano procedury, czy też może igrano z bezpieczeństwem, co sugerowali po wypadku górnicy, zbadają prokuratura i Wyższy Urząd Górniczy, które dysponują dokumentacją kopalni zawierającą dane z czujników. Ich analiza zapewne pozwoli ocenić, jak reagowano na rosnące zagrożenie w kopalni oraz czy nieszczęśliwy wypadek był efektem popełnionych błędów, czy też wynikiem działania niedających się przewidzieć sił natury.

Do zapalenia i prawdopodobnie wybuchu metanu w kopalni „Mysłowice-Wesoła” doszło 6 października na poziomie 665 metrów. W zagrożonym rejonie znalazło się 37 górników, jednego dotąd nie odnaleziono. Większość górników została poparzona. Jeszcze wczoraj w siemianowickiej „oparzeniówce” leczonych było 23 górników. Stan dwóch, znajdujących się na intensywnej terapii, oceniany był jako krytyczny. Ich kolega, 26-letni górnik, jeden z najciężej rannych, zmarł w poniedziałek.

Marcin Austyn Mysłowice
Nasz Dziennik, 16 października 2014

Autor: mj