Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Triumf charakterów

Treść

José Mourinho, mimo porażki w wyścigu o finał Ligi Mistrzów, nie zamierza odchodzić z Realu Madryt - chyba że zmuszą go do tego władze klubu. Portugalski szkoleniowiec wyraził jednocześnie nadzieję, że 19 maja w Monachium, w pojedynku o najcenniejsze klubowe trofeum, zatriumfuje Chelsea Londyn, na której ławce zasiadał przed laty.

To miał być mecz marzeń - jeszcze we wtorkowe popołudnie piłkarski świat ostrzył sobie zęby na finał z udziałem Barcelony i Realu, Lionela Messiego i Cristiano Ronaldo. A jednak Argentyńczyk i Portugalczyk obejrzą go co najwyżej z trybun i to nie dlatego, że z gry wyeliminują ich kontuzje bądź kartki. Obie hiszpańskie potęgi utknęły na drodze do Monachium, zatrzymane przez Chelsea i Bayern, który tym samym wystąpi w finale przed własną publicznością. To sensacja i szok, nawet jeśli się pamięta o wielkiej klasie prezentowanej przez Anglików i Niemców. Najpierw gorycz przeżyli Katalończycy. Mourinho przesłał wtedy kilku swym byłym podopiecznym SMS-y o treści: "Do zobaczenia w Monachium". Był pewny swego, a po kwadransie środowego rewanżu unosił ręce w geście triumfu. Real, po dwóch golach Ronaldo, prowadził bowiem 2:0 i wydawało się, że niewiadomą są tylko rozmiary jego zwycięstwa. "Królewscy" zapomnieli jednak, że ich przeciwnikiem jest Bayern, który zawsze walczy do końca. Niedługo później, po trafieniu Arjena Robbena, zrobiło się 2:1 i ten wynik już się nie zmienił. A że identyczny padł tydzień wcześniej, tyle że dla Niemców, o wszystkim musiała przesądzić seria rzutów karnych. Lepiej wykonali je goście, a "pudła" zaliczyli najwięksi i najdrożsi piłkarze świata, Ronaldo i Kaka. Co ciekawe, w meczu Barcelony z Chelsea karnego nie wykorzystał też Messi. - Jaki zawód? Ktoś musi się pomylić, a karne wykonuje tylko ten, kto ma odwagę. Po dwóch godzinach walki na granicy wytrzymałości nie jest to wcale łatwe - powiedział Mourinho, dodając: - Moi zawodnicy byli fantastyczni, walczyli niesamowicie. Graliśmy jednak przeciw wielkiej drużynie, która w weekend była na wakacjach, a my toczyliśmy bój z Barceloną, najważniejszy w ligowym sezonie. To musiało się odbić - zaznaczył. Portugalczyk podkreślił przy okazji, że nie chciałby Madrytu opuszczać. W sobotę, po wygranej na Camp Nou, był bohaterem, teraz przeżył wielkie rozczarowanie. Dramat. Klęczał, gdy jego podopieczni strzelali karne, po wszystkim błyskawicznie udał się do szatni. - Real ma wielkie perspektywy rozwoju, jeśli klub i piłkarze wierzą, że mogę im coś jeszcze dać, to zostanę. Mam nadzieję, że tak jest - przyznał. Przy okazji wrzucił kilka kamyczków do ogródka krytyków stylu Chelsea, z którą wciąż jest emocjonalnie związany. - Ci ludzie nie znają się na piłce, nie mają pojęcia o taktyce ani wysiłku. Ja wiem, w jakich okolicznościach rodzą się bohaterowie, dlatego uważam, że londyńczycy zasłużyli na finał.
Podczas gry Real musiał przełknąć klęskę, Bayern triumfował. - W pierwszym kwadransie mieliśmy wielkie problemy, ale zareagowaliśmy wspaniale. Zagraliśmy dokładnie tak, jak potrafimy i lubimy. Osiągnięcie czegoś podobnego na Bernabeu jest prawdziwym wyczynem - powiedział trener Jupp Heynckes. Bastian Schweinsteiger, jeden z liderów zespołu, dodał: - Jesteśmy ledwie żywi, ale przeszczęśliwi. Od chwili, gdy dowiedzieliśmy się, że finał odbędzie się w Monachium, stał się on naszym celem. 19 maja w wielkim finale Ligi Mistrzów naprzeciw siebie staną zatem Bayern i Chelsea. Kto spodziewał się takiego scenariusza poza fanami obu tych drużyn? Chyba nikt, ale w tym tkwi piękno futbolu, że nic nie jest w nim przesądzone, zanim sędzia nie zagwiżdże po raz ostatni. Barcelona i Real mają w składzie zawodników o największych umiejętnościach, grają najpiękniejszą piłkę, ale przegrały z rywalami o wyjątkowych charakterach.

Piotr Skrobisz

Nasz Dziennik Piątek, 27 kwietnia 2012, Nr 99 (4334)

Autor: au