Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Traktat lizboński należy odrzucić

Treść

Z senatorem Piotrem Łukaszem Andrzejewskim (PiS) rozmawia Wojciech Wybranowski Jak Pan ocenia tempo prac nad ustawą ratyfikującą traktat lizboński? - Bardzo negatywnie oceniam pośpiech w pracach nad ustawą pozwalającą na ratyfikację traktatu lizbońskiego, sam jestem zwolennikiem przeprowadzenia referendum w tej sprawie. Jestem też przeciwnikiem rozwiązań proponowanych w traktacie jako szkodliwych dla Europy i szkodliwych dla Polski. Jestem zwolennikiem pełnej integracji europejskiej, ale nie na zasadach, jakie proponuje ten traktat. Pogarsza on znacznie sytuację Polski i zakres jej funkcjonowania w UE w porównaniu z traktatem nicejskim. Przypomnę, że Polska wchodziła do UE na zasadach dyskryminacji, z pominięciem zasady solidarności europejskiej deklarowanej jako zasada funkcjonowania UE. Zgadzam się z tym, że wynegocjowano to, co było możliwe przy olbrzymiej presji wywieranej na Polskę i wskazującej nasz kraj jako "parszywą owcę", sprzeciwiającą się rzekomej świetlanej przyszłości, jaką miał rysować nowy traktat lizboński, a tak naprawdę traktat konstytucyjny o nowej nazwie sytuujący osobowość prawną UE, która do tej pory była problematyczna. Jesteśmy zobowiązani tysiącletnią historią państwa polskiego, która była częścią Europy, do brania odpowiedzialności nie tylko za Polskę, ale i za Europę. Bliski jestem poglądom Vaclava Klausa w tym zakresie - wtedy, kiedy przystępowano do formowania stanowiska negocjacyjnego, napisałem list otwarty do prezesa Kaczyńskiego, w którym postulowałem, że "pierwiastek" to za mało, przekonywałem, że należy domagać się zróżnicowanego sposobu głosowania, tam, gdzie problemy rozstrzygane przez UE będą dotyczyły sensu stricto obywateli, pojedynczych osób - tam należy głosować ludnościowo, większością ludności, natomiast tam, gdzie dotyczy to państwa, należałoby przyjąć zasadę głosowania - jedno państwo: jeden głos. Traktat UE stwarza szereg pozorów, natomiast nie daje realnych instrumentów szybkiego i sprawnego funkcjonowania Unii, a także liczenia się ze zdaniem i decyzjami poszczególnych członków Unii. To, o czym mówiło się w prezentacji traktatu o rzekomej "żółtej kartce" i możliwości włączenia parlamentów, jest iluzją, to tylko system wczesnego ostrzegania. Mianowicie: parlamenty dostają informacje, parlament danego kraju może wyrazić opinię, nawet jeżeli jest ona negatywna, to dopiero jak jedna trzecia parlamentów UE wyrazi opinię negatywną, to sprawa jest ponownie rozstrzygana przez Unię. Ale ta negatywna opinia ma charakter jedynie opinii, nie jest w żaden sposób dla władz UE wiążąca. Może przyjąć do wiadomości protest parlamentów, natomiast nie ma systemu współdecydowania czy egzekwowania praw członków UE przy naruszeniu zasady solidaryzmu. To jest traktat, w którym wiele rzeczy się deklaruje, natomiast stopień ich wyegzekwowania jest bardzo wątpliwy. To traktat, który daje dyktat biurokracji, rozmywa odpowiedzialność na ciała biurokratyczne, gdzie tak naprawdę decydują państwa o większym potencjale ludnościowym i z większym przebiciem politycznym. Nie obawia się Pan łatki "anty-Europejczyka"? - Jak powiedziałem wcześniej, jestem za pełną integracją europejską. Natomiast system, który nam zaproponowano, jest formułą rozmytych kompetencji, zbytniej rozwlekłości i degradacji tak naprawdę członków UE, którzy mają mniejszy potencjał ludnościowy i mniejsze przebicie polityczne. Proszę pamiętać, że fundusze unijne to w większości są środki, które najpierw wkładamy do Unii. Należałoby się więc zastanowić, jak dalece najpierw należałoby zużywać na własnym terenie te środki, a dopiero później dawać do budżetu centralnego. Im więcej środków możemy zużytkować na własnym terenie, a więc im mniejszy budżet Unii, tym lepsza Unia. Tyle, jeśli chodzi o kwestie gospodarcze. UE jest potrzebna, dlatego że mamy dzisiaj do czynienia w polityce międzynarodowej z systemem imperializmu gospodarczego. Z jednej strony imperialne zakusy - zresztą bardzo czytelne - Rosji, która przy pomocy gospodarki sterowanej przez państwo chce odzyskać wpływy na świecie i być konkurencyjna wobec Stanów Zjednoczonych. Z drugiej strony mamy właśnie Stany Zjednoczone, petrodolary i ogromny kapitały arabskie. To wszystko będzie się z czasem petryfikowało w przebicie polityczne. Europa wobec tych wyzwań stojących przed nami jest formacją słabą, schyłkową, a jeszcze odcinająca się od swojej kultury chrześcijańskiej, bazująca na bardzo powierzchownych punktach odniesienia będzie przedmiotem ekspansji. Dlatego trzeba dzisiaj przyjąć zasadę wzmocnienia samej Europy, ale w myśl zasady: "Mocna Polska w mocnej Europie". Traktat lizboński takich parametrów nie spełnia. Ten traktat usypia, a nie aktywizuje - w każdej dziedzinie. Dlatego też wydaje mi się, że przy wyzwaniach stojących przed nami, przed Europą ten traktat zasługuje na odrzucenie i jego przeredagowanie. Jeżeli ktoś chce dzisiaj pełnej integracji UE, to niech przyjrzy się, jak funkcjonują Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Jest Pan zwolennikiem takich Stanów Zjednoczonych Europy? - Proszę zwrócić uwagę, że powiedziałem - "jeżeli". Ja jestem zwolennikiem koncepcji generała de Gaulle'a "Europy Ojczyzn". I mówię - mocna Polska w mocnej Europie. Polska i Europa mocne swoją tradycją, ale jeżeli w tej Unii mamy być, to musimy mieć osadzenie, podobnie jak inne państwa, takie jak Estonia w sile decyzyjnej państwa, a nie tylko podległości ponadnarodowym formacjom biurokratycznym, które tak naprawdę wykazują duży bezwład w systemie powolnym i mało skutecznym. Jak ocenia Pan próbę wprowadzenia do Polski "tylnymi drzwiami" Karty Praw Podstawowych? - Karta to nic innego jak chęć zdominowania dotychczasowych traktatów, paktów, Europejskiej Konwencji Praw Człowieka przez orzecznictwo podległe Radzie Europy. Tworzy się konkurencyjność, bowiem UE chce przejąć rząd dusz i proponuje dyrektywne zarządzanie, zamiast przystąpić, jak wszyscy jej członkowie, do zapisów z Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Co różni Konwencję od zapisów z Karty Praw Podstawowych? Bardzo niewiele - tyle że jeszcze bardziej enigmatyczne i ogólne tezy. Przecież Europejska Konwencja Praw Człowieka ma ugruntowane zaplecze orzecznicze Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Tymczasem tutaj buduje się alternatywny system w oparciu o tzw. kartę z unijnym Trybunałem, który ma być konkurencyjny wobec Trybunału w Strasburgu. W czyim to jest interesie? Widać, że chodzi o możliwość samoistnej interpretacji pojęć i dyrektywnego zarządzania stosowaniem praw człowieka w ramach nadrzędnej nad prawem krajowym władzy sądowniczej. To orzecznictwo ma wiązać sądy poszczególnych krajów, co jest zagrożeniem suwerenności władzy sądowniczej w Polsce i dotychczasowej zasady podległości sądu w Strasburgu. Inna kwestia jest taka, że jest to nieudany prawniczy knot, gdzie wiele przepisów jest bardzo ogólnych, niejasnych i negocjowanych do sytuacji politycznej w danym kraju. Bardzo krytycznie ocenia Pan zapisy traktatu lizbońskiego. - Mamy do czynienia ze złym prawem, z degradacją pozycji Polski w porównaniu z traktatem nicejskim, który i tak był przyjęty z naruszeniem zasady suwerenności. Ale na tych zasadach wchodziliśmy do UE i dzisiaj zmieniamy je na niekorzyść Polski. PiS proponuje poprawki. - Będę głosował w Senacie za odrzuceniem traktatu. To zły traktat, szkodliwy dla Polski i szkodliwy dla Europy. Nawet jeżeli te poprawki zostaną przyjęte? - Wtedy trzeba będzie sytuację rozważyć. Wyrażam swój pogląd, może ktoś mnie przekona do poparcia. Nie uważam, że zjadłem wszystkie rozumy. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-03-14

Autor: wa