Przejdź do treści
Przejdź do stopki

To nie jest strajk dzieci

Treść

- Rozumiemy, że nie ma dzisiaj pieniędzy ani w NFZ, ani w budżecie państwa, aby od zaraz wzrosły nasze zarobki. Musi jednak zostać jasno nakreślony program reformy - mówi dr MAREK KMIEĆ, przewodniczący małopolskiego oddziału Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy.



- Rozmowa z premierem i ministrem zdrowia nie doprowadziła do porozumienia. Dlaczego?

- Rząd nie przedstawił żadnych konkretnych argumentów ani propozycji. To była luźna rozmowa z czterema związkami zawodowymi, z których trzy nie są zaangażowane w nasz protest.

- Czy, Waszym zdaniem, premier w pełni rozumie sytuację w służbie zdrowia?

- Obawiam się, że nie. Myślę, że prasa lokalna nie jest dostarczana na biurko premiera i nie ma on okazji dowiedzieć się, jak wygląda sytuacja w poszczególnych szpitalach i branżach medycznych. Sądzę, że opiera się na informacjach ministra zdrowia, który mówi, że średnio wszyscy lekarze zarabiają po 5 tysięcy złotych brutto. Tymczasem ta kwota - o ile lekarz faktycznie tyle zarabia - jest sumą pensji oraz pracy dodatkowej, wykonywanej olbrzymim wysiłkiem, ze szkodą dla rodziny i nierzadko dla pacjentów.

- Czyżby minister też nie znał realiów?

- Mam wrażenie, że prof. Zbigniew Religa wyobcował się z naszego środowiska i zna realia wybranej grupy kardiochirurgów, co jednak nie ma żadnego przełożenia na większość lekarzy.

- Może więc związek nie zrobił wszystkiego, żeby premierowi przybliżyć fakty?

- Mamy pomysł, aby każdy z nas wysłał na adres premiera swój pasek z kwotą pensji, którą otrzymuje w szpitalu. Może to da jakiś efekt? Podczas krótkiej rozmowy w piątek nie było szans na przedstawienie wszystkiego, co związek ma do powiedzenia premierowi.

- Dzisiaj rano przystępujecie więc do strajku bezterminowego. Nie wszyscy pacjenci będą mogli liczyć na opiekę?

- Będziemy pracować jak na ostrym dyżurze. Oznacza to, że na pomoc mogą liczyć pacjenci, którzy zachorują nagle i ich stan będzie zagrażał zdrowiu lub życiu. Dotyczy to m.in. ofiar wypadków, chorych na zapalenie płuc albo wyrostka robaczkowego. Zabiegi planowe nie będą wykonywane, ale z pewnymi wyjątkami. Są bowiem planowe operacje, których nie można przesunąć. Na przykład nie można przesunąć operacji guza jajnika, bo nie wiemy, jaki to jest rodzaj guza i możemy podejrzewać chorobę nowotworową. W takich sytuacjach będziemy zmieniać kwalifikacje z planowej na nagłą. Jeśli natomiast wyznaczenie innego terminu zabiegu nie stanowi dla pacjenta żadnego zagrożenia, będziemy tak właśnie robić. Nie my doprowadziliśmy do tego, że grupa lekarzy jest tak zdeterminowana.

- Już w ubiegłym tygodniu dzwonili do nas oburzeni pacjenci, informując, że - choć mieli skierowania na zabiegi w krakowskich szpitalach, zostali odprawieni z kwitkiem.

- Nic o tym nie wiem. Z pewnością nie miało to nic wspólnego z naszą akcją, która zaczyna się od dzisiaj.

- A przychodnie przyszpitalne? Czy one także nie będą przyjmować pacjentów?

- Tak, ale są kontrole, które muszą być wykonane w terminie i nie można ich przełożyć. Na przykład kontrola po wszczepieniu rozrusznika serca jest obowiązkowa i - pomimo strajku - zostanie przeprowadzona.

- A co powiecie pacjentom? Przecież jeśli strajk będzie się przedłużał, w końcu oni wystąpią przeciwko wam.

- Instrukcji odgórnych nie ma. Każdy będzie musiał rozważyć sytuację pacjenta i ją wytłumaczyć. Generalnie będziemy wyjaśniać tak: jesteśmy zatrudnieni w szpitalu, ale usługę kupuje u nas Narodowy Fundusz Zdrowia. Jeśli pacjent tej usługi nie otrzymuje, bo NFZ za nią nie płaci, to proszę zgłosić pretensje do funduszu, w którym pacjent kupuje świadczenie. Ludzie muszą zrozumieć, że nie może być tak, aby zapłata za usługę była tak niska, że jej prawidłowe wykonanie nie jest możliwe.

- Jak długo to potrwa?

- Na razie nie sposób tego przewidzieć. Na najbliższy piątek planowane jest spotkanie u ministra Zbigniewa Religi, który obiecuje, że przedstawi harmonogram zmian. Jeżeli spotkanie zakończy się fiaskiem, należy liczyć się z rozszerzeniem akcji i przeprowadzaniem referendum w sprawie składania wypowiedzeń z pracy. Nikt nie zmusi lekarza do pracy w placówce, gdzie pensja nie pozwala na utrzymanie rodziny.

- Co minister musiałby zaproponować, abyście przerwali protest?

- To nie jest strajk dzieci, które myślą, że jak dosypie się piasku, to będzie dobra zabawa. Rozumiemy, że nie ma dzisiaj pieniędzy ani w NFZ, ani w budżecie państwa, aby od zaraz wzrosły nasze zarobki. Musi jednak zostać jasno nakreślony program reformy. Nasz protest, jeżeli zostanie rozsądnie potraktowany przez rządzących, doprowadzi do zmian systemowych, które będą korzystne nie tylko dla nas, lecz przede wszystkim dla pacjenta, czyli dla całego społeczeństwa.

Rozmawiała: DOROTA STEC-FUS
FOT. ANDRZEJ WIŚNIEWSKI



- Rozmowa z premierem i ministrem zdrowia nie doprowadziła do porozumienia. Dlaczego?

- Rząd nie przedstawił żadnych konkretnych argumentów ani propozycji. To była luźna rozmowa z czterema związkami zawodowymi, z których trzy nie są zaangażowane w nasz protest.

- Czy, Waszym zdaniem, premier w pełni rozumie sytuację w służbie zdrowia?

- Obawiam się, że nie. Myślę, że prasa lokalna nie jest dostarczana na biurko premiera i nie ma on okazji dowiedzieć się, jak wygląda sytuacja w poszczególnych szpitalach i branżach medycznych. Sądzę, że opiera się na informacjach ministra zdrowia, który mówi, że średnio wszyscy lekarze zarabiają po 5 tysięcy złotych brutto. Tymczasem ta kwota - o ile lekarz faktycznie tyle zarabia - jest sumą pensji oraz pracy dodatkowej, wykonywanej olbrzymim wysiłkiem, ze szkodą dla rodziny i nierzadko dla pacjentów.

- Czyżby minister też nie znał realiów?

- Mam wrażenie, że prof. Zbigniew Religa wyobcował się z naszego środowiska i zna realia wybranej grupy kardiochirurgów, co jednak nie ma żadnego przełożenia na większość lekarzy.

- Może więc związek nie zrobił wszystkiego, żeby premierowi przybliżyć fakty?

- Mamy pomysł, aby każdy z nas wysłał na adres premiera swój pasek z kwotą pensji, którą otrzymuje w szpitalu. Może to da jakiś efekt? Podczas krótkiej rozmowy w piątek nie było szans na przedstawienie wszystkiego, co związek ma do powiedzenia premierowi.

- Dzisiaj rano przystępujecie więc do strajku bezterminowego. Nie wszyscy pacjenci będą mogli liczyć na opiekę?

- Będziemy pracować jak na ostrym dyżurze. Oznacza to, że na pomoc mogą liczyć pacjenci, którzy zachorują nagle i ich stan będzie zagrażał zdrowiu lub życiu. Dotyczy to m.in. ofiar wypadków, chorych na zapalenie płuc albo wyrostka robaczkowego. Zabiegi planowe nie będą wykonywane, ale z pewnymi wyjątkami. Są bowiem planowe operacje, których nie można przesunąć. Na przykład nie można przesunąć operacji guza jajnika, bo nie wiemy, jaki to jest rodzaj guza i możemy podejrzewać chorobę nowotworową. W takich sytuacjach będziemy zmieniać kwalifikacje z planowej na nagłą. Jeśli natomiast wyznaczenie innego terminu zabiegu nie stanowi dla pacjenta żadnego zagrożenia, będziemy tak właśnie robić. Nie my doprowadziliśmy do tego, że grupa lekarzy jest tak zdeterminowana.

- Już w ubiegłym tygodniu dzwonili do nas oburzeni pacjenci, informując, że - choć mieli skierowania na zabiegi w krakowskich szpitalach, zostali odprawieni z kwitkiem.

- Nic o tym nie wiem. Z pewnością nie miało to nic wspólnego z naszą akcją, która zaczyna się od dzisiaj.

- A przychodnie przyszpitalne? Czy one także nie będą przyjmować pacjentów?

- Tak, ale są kontrole, które muszą być wykonane w terminie i nie można ich przełożyć. Na przykład kontrola po wszczepieniu rozrusznika serca jest obowiązkowa i - pomimo strajku - zostanie przeprowadzona.

- A co powiecie pacjentom? Przecież jeśli strajk będzie się przedłużał, w końcu oni wystąpią przeciwko wam.

- Instrukcji odgórnych nie ma. Każdy będzie musiał rozważyć sytuację pacjenta i ją wytłumaczyć. Generalnie będziemy wyjaśniać tak: jesteśmy zatrudnieni w szpitalu, ale usługę kupuje u nas Narodowy Fundusz Zdrowia. Jeśli pacjent tej usługi nie otrzymuje, bo NFZ za nią nie płaci, to proszę zgłosić pretensje do funduszu, w którym pacjent kupuje świadczenie. Ludzie muszą zrozumieć, że nie może być tak, aby zapłata za usługę była tak niska, że jej prawidłowe wykonanie nie jest możliwe.

- Jak długo to potrwa?

- Na razie nie sposób tego przewidzieć. Na najbliższy piątek planowane jest spotkanie u ministra Zbigniewa Religi, który obiecuje, że przedstawi harmonogram zmian. Jeżeli spotkanie zakończy się fiaskiem, należy liczyć się z rozszerzeniem akcji i przeprowadzaniem referendum w sprawie składania wypowiedzeń z pracy. Nikt nie zmusi lekarza do pracy w placówce, gdzie pensja nie pozwala na utrzymanie rodziny.

- Co minister musiałby zaproponować, abyście przerwali protest?

- To nie jest strajk dzieci, które myślą, że jak dosypie się piasku, to będzie dobra zabawa. Rozumiemy, że nie ma dzisiaj pieniędzy ani w NFZ, ani w budżecie państwa, aby od zaraz wzrosły nasze zarobki. Musi jednak zostać jasno nakreślony program reformy. Nasz protest, jeżeli zostanie rozsądnie potraktowany przez rządzących, doprowadzi do zmian systemowych, które będą korzystne nie tylko dla nas, lecz przede wszystkim dla pacjenta, czyli dla całego społeczeństwa.

Rozmawiała: DOROTA STEC-FUS, "Dziennik Polski" 2007-05-21

Autor: ea