Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Testament deportowanych

Treść

W histo rii Polski nie brakuje wydarzeń, do których można by zastosować Mickiewiczowskie wersy: "Jeśli zapomnę o nich, Ty, Boże na niebie, zapomnij o mnie". Niektórzy mówią nawet, że my, Polacy, mamy szczególne upodobanie w rozpamiętywaniu tego, co było naszym nieszczęściem, klęską. Mówią, że to niedobrze dla pamięci wspólnej, dla zbiorowej wyobraźni; że lepiej wspominać to, co było zwycięskie. Może jest w tym cząstka prawdy, ale tu kłócą się ze sobą dwie racje. Z jednej strony potrzeba optymizmu i poczucia własnej siły, pewności siebie, z drugiej zaś mądrość zawarta w często cytowanych słowach, przypisywanych marszałkowi Ferdynandowi Fochowi, że "ojczyzna to ziemia i groby". I jeszcze myśl o tym, że "narody tracąc pamięć, tracą życie". Więc jakże zapomnieć o tych naszych rodakach, których rankiem 10 lutego 1940 r. wywleczono z własnych domów i upchano w bydlęcych wagonach? O mężczyznach, kobietach i dzieciach, którym zgotowano piekło Sybiru i Kazachstanu. O setkach tysięcy nędzarzy wyzutych z ojczyzny, zmarłych z głodu i zimna. Ojczyzna to ziemia i groby, ale najbardziej bolesne są te groby, których nie ma. O nich zapomnieć nie wolno. Zesłania Polaków w głąb Rosji mają długą historię. Trafiali tam zwolennicy króla Stanisława Leszczyńskiego, konfederaci barscy, powstańcy kościuszkowscy, listopadowi i styczniowi, działacze niepodległościowi kilku pokoleń, wśród nich młody Ziuk Piłsudski. Byli to jednak głównie mężczyźni, uczestnicy walk zbrojnych lub konspiratorzy. W czasie I wojny światowej pojawili się w głębi Rosji Polacy wysiedlani przez rząd rosyjski z terenów przyfrontowych i tzw. bieżeńcy, których wojna pognała na wschód. Ci jednak wrócili po zakończeniu wojny do kraju. Wraz z nimi wracało do niepodległej już Polski tysiące politycznych zesłańców lat poprzednich. Rok 1939 to nowy rozdział w dziejach sybirskiej odysei. Bolszewizm "udoskonalił" carskie metody eksterminacji narodów. Najkrócej oddają je słowa enkawudzisty, wypowiedziane do ludzi przywleczonych gdzieś pod Irkuck czy Krasnojarsk, zapamiętane i zapisane we wspomnieniach deportowanych: "Was tu zdzies priwiezli, sztob wy podochli". Ten nowy rozdział polegał przede wszystkim na objęciu eksterminacją wszystkich obywateli Rzeczypospolitej z terenów okupowanych przez Sowiety. Już nie tylko tych, którzy konspirowali i przeciwstawiali się okupantowi. Nie tylko mężczyzn. Przed wojną polscy historycy szacowali liczbę zesłańców z konfederacji barskiej na 10 tysięcy ludzi, tyle samo powstańców kościuszkowskich, 15 tysięcy żołnierzy napoleońskich, 60 tysięcy powstańców listopadowych, 70 tysięcy styczniowych, 100 tysięcy z okresu między Powstaniem Styczniowym a I wojną światową. Według szacunków rządu RP na uchodźstwie, w jednym tylko z kilku masowych transportów lat 1940-1941 było więcej ludzi niż wszystkich wymienionych wyżej! Dokładna liczba deportowanych przez władze sowieckie obywateli RP nie jest do dziś znana. Co gorsza, staje się ostatnio przedmiotem gorszących manipulacji, swego rodzaju "polityki historycznej". Na wystawie Eriki Steinbach w Berlinie można było przeczytać, że Sowieci deportowali na Sybir i do Kazachstanu tylko około 300 tysięcy Polaków. Współcześni historycy często bezkrytycznie przyjmują dane udostępnione przez władze rosyjskie, z których wynika, że w latach 1939-1946 wywieziono w głąb Sowietów 555 tysięcy obywateli RP. Szacunki rządu polskiego podają liczbę ponad 2 milionów osób, a liczebność masowych deportacji z lat 1940-1941 sięga ponad 200 tysięcy każda. Niezależnie od tych okrutnych rachunków jedno pozostaje poza dyskusją. Na niezmierzonych obszarach dawnych Sowietów walają się kości deportowanych Polaków, zwłaszcza tych najsłabszych, którzy nie wytrzymywali trudów samej "podróży" trwającej, o głodzie i chłodzie, kilka tygodni. Kości dzieci i ludzi starych, których martwe ciała wyrzucano z wagonów prosto w śnieg. Nam o tym nigdy nie wolno zapomnieć. Ojczyzna to nie tylko groby, także pamięć o grobach, których nie ma. Muszą więc być w naszych sercach. "Dziesiąty luty będziem pamiętali. Przyszli sowieci, myśmy jeszcze spali...". To początek ballady deportowanych ułożonej w drodze na zesłanie. To ich testament, któremu powinni być wierni nie tylko ci spośród deportowanych, którzy szczęśliwie przeżyli do dziś. To moralny nakaz dla wszystkich Polaków. Pamiętajmy! Zmarły w zeszłym roku ks. prałat Zdzisław Peszkowski apelował wielokrotnie przed 10 lutego, przed kolejnymi rocznicami pierwszej masowej deportacji, o symboliczny gest pamięci i solidarności. Prosił nas: "Niech 10 lutego w każdym polskim domu zapłonie wieczorem światełko w oknie na znak, że jesteśmy, pamiętamy i czuwamy. Przenieśmy się myślą na Jasną Górę i zabierzmy wszystkich naszych bliskich, doświadczonych Golgotą Wschodu, na Apel Jasnogórski. Przywołajmy tych, którzy pozostali na dalekim Wschodzie. Ogarnijmy ich modlitwą. Przynieśmy Matce Bożej nasze przebaczenie, które nie oznacza zapomnienia i tchórzliwego milczenia". Posłuchajmy raz jeszcze kapelana Rodzin Katyńskich i Pomordowanych na Wschodzie - zwłaszcza teraz, gdy już go nie ma wśród nas. W niedzielę wieczorem zapalmy świece na znak pamięci, na znak naszej wierności i trwania. Piotr Szubarczyk IPN Gdańsk "Nasz Dziennik" 2008-02-09

Autor: wa