Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Teren wojskowy. Wstęp wzbroniony

Treść

Od kwietnia przez Smoleńsk zdążyły już przejść ulewne deszcze - przez sześć dni. Były wichury zrywające dachy. Później nastały upały, nawet 35 stopni w nocy. A wrak polskiego samolotu leży w żaden sposób niezabezpieczony na placu, wewnątrz lotniczej bazy. Jest oczywiście zupełnie zniszczony, wszystko rozbite, połamane. Wystają kable, przewody hydrauliczne, części aparatury. Dziennikarzom "Naszego Dziennika" udało się zobaczyć pilnie strzeżoną tajemnicę Rosji. Tylko dlaczego to taka tajemnica?
Magistralna M1 jest rosyjską drogą do Europy. To nią, w wyobraźni sowieckich strategów, czołgi z czerwonymi gwiazdami miały pędzić kiedyś na Zachód, przynosząc komunistyczne "wyzwolenie" całemu kontynentowi. Leżący 400 kilometrów od Moskwy Smoleńsk jest zatem miastem frontowym, ostatnią dużą miejscowością przed granicą z Białorusią. Stąd już tylko tysiąc kilometrów do Warszawy. Co to znaczy przy rosyjskich odległościach...
Jest to więc miasto strategiczne. Lotnisko wojskowe Siewiernyj (Północne) też musiało być strategiczne. Dziś tak na pewno nie wygląda. Wokół pasa startowego o długości 2500 metrów nie ma nawet płotu, z budynków sypie się tynk, urządzenia nawigacyjne (lampy oświetlające podejście, radiolatarnie) są przyrdzewiałe, cały "teren wojskowy" porośnięty jest nigdy niekoszoną trawą i poprzecinany ścieżkami, którymi miejscowi ludzie chodzą do pobliskich działek i garaży. A może ten stan zapuszczenia jest tylko dobrym kamuflażem?
"To miejsce"...
...Tak miejscowi Rosjanie mówią o niewielkiej polanie, kilkadziesiąt metrów na południowy wschód od początku pasa. Wszyscy wiemy, jakie to "miejsce". Bo gdy padają słowa bezpośrednie: "katastrofa", "wypadek", "śmierć", w ich głosie i spojrzeniu pojawia się jakaś nuta niepokoju, lęku. Chyba nie do końca uświadomiona. Znacznie łatwiej przychodzą słowa: "nieszczęśliwy wypadek", "pamięć", "kwiaty", "znicze"... To jest zresztą zupełnie szczere. Gdy teren był jeszcze ogrodzony i wieńce składano przy szosie, były ich setki. Teraz możemy podejść bezpośrednio do miejsca upadku Tu-154M.
W jednym z drzew tkwi wbity kilkunastocentymetrowy kawałek kadłuba. Ktoś go owinął biało-czerwoną wstążką. Kiedy Stanisława Afanasiewa, założycielka smoleńskiego Związku Polaków, pokazuje nam to, rozumiemy, że widzimy przedmiot traktowany jak relikwia. Litewska rodzina jadąca na wakacje w kierunku Morza Czarnego też - widać to wyraźnie - jest poruszona. A w ciągu dnia zatrzymują się tu dziesiątki samochodów. Nic dziwnego: z zatłoczonej M1 wystarczy zjechać kilka kilometrów w bok. Nawet świeżo wydane przewodniki uwzględniają tę nową "atrakcję". Widzimy rejestracje z Polski, Rosji, Ukrainy, Kazachstanu.
Drugi Katyń
Wielu z oglądających przynosi znicze albo prawosławne świeczki. Leżą wieńce od różnych polskich instytucji, organizacji, kilka pochodzi od Rosjan. Są składane przy kamieniu średniej wielkości, który przywiózł pewien Rosjanin. A zatem ten tymczasowy obelisk jest inicjatywą prywatną. W sprawie trwałego upamiętnienia katastrofy miejscowe władze czekają na wniosek strony polskiej. Wysoki urzędnik władz obwodowych, z którym rozmawialiśmy, spodziewa się budowy kompleksu podobnego jak w Katyniu: pomnik, kaplica, obok wystawa informacyjna.
Ale strona polska ma najwyraźniej inne priorytety. Nasze władze skupiły się na oczekiwaniu na archeologów, którzy mają wkrótce przyjechać. "Wkrótce" może jednak oznaczać kilka miesięcy. Wtedy będzie tu już zimno, a ziemia stwardnieje. Trudno spodziewać się nadzwyczajnych efektów ich pracy. Zresztą nie zrobiono rzeczy znacznie prostszych. Oprócz samego miejsca, z którego wyciągnięto wrak, wokół pozostały gęste zarośla, które można było wyciąć i przeszukać teren. Ci, którzy mówili o przesiewaniu ziemi do głębokości półtora metra, nie zrobili nawet tego. Nic dziwnego, że jeszcze miesiąc po 10 kwietnia znajdowano tu fragmenty samolotu, rzeczy osobiste ofiar. A nawet ich szczątki .
Terenu pilnuje całą dobę dwóch milicjantów z samochodem. Nie mają tu dużo do roboty, zresztą, jeśli ktoś by coś wyniósł z krzaków, to ich nadzór niewiele by pomógł. Oddelegowany do Smoleńska, zmieniający się co tydzień urzędnik polskiego konsulatu z Moskwy przychodzi codziennie na kilka godzin. Na ogół nie musi interweniować. Ale też właściwie niewiele może. Kiedy pyta się go o wrak, tak jak my, słyszy się odpowiedź:
"Wstęp wzbroniony - teren wojskowy". Zgodę na zobaczenie szczątków polskiego samolotu musi wydać osobiście minister! - Nie możemy się narazić na oskarżenie, że jest źle pilnowany - mówi rosyjski urzędnik. Czy zdaje sobie sprawę, jak cynicznie to brzmi? Trudno, żeby Polak nie zadawał pytań, co się dzieje z naszym samolotem. Obok miejsca, w którym składamy kwiaty, znajdują się duże zakłady lotnicze remontujące wojskowe transportowe An-24. Przez płot widzimy wielkie hale, hangary. Może to tutaj go przenieśli? Miejsce wydaje się odpowiednie. Ale rosyjskie władze zdecydowały inaczej. Wrak został przewieziony około kilometra w głąb terenu wojskowej jednostki obsługującej lotnisko. Kiedy prosimy o możliwość zobaczenia go, dostajemy odpowiedź, że jest dobrze zabezpieczony "w zamkniętym budynku". Oficer dyżurny na rozmowę z nami wychodzi kilkanaście metrów przed bramę. Nie chce wiele mówić. Odsyła do wyższych przełożonych i "życzliwie" ostrzega: "Proszę się tu nie kręcić. To może być uznane za szpiegostwo".
Wartę pełnią bardzo młodzi poborowi żołnierze. Są widocznie znudzeni służbą. Ich ranga jest najniższa, ale wobec cywili demonstrują wyższość, którą zapewnia mundur i naładowany karabin. W ich oczach można dostrzec typową dla rosyjskich wojskowych stosunków służbowych pogardę względem stojącego niżej w hierarchii. Dano im ogromną władzę, co do czego nie mamy wątpliwości: na tabliczkach niejednokrotnie pojawia się słowo "śmierć".
Nie wiemy, dlaczego wrak polskiego rządowego Tu-154M, z którego poszycia nie zeszła biała i czerwona farba, jest tak ukrywany i niedostępny, a jednocześnie nie przykryto go nawet plandeką. Ekspertyzy, które - być może - trzeba będzie wykonać, będą niedokładne, obarczone błędem spowodowanym wpływem różnorodnych czynników fizycznych, działających przez miesiące, jakie upłynęły od katastrofy. Jeśli kiedyś nawet te szczątki wrócą do Polski, to ustalenia polskich ekspertów mogą być z tego powodu podważone. Czy to właśnie jest tajemnica tego miejsca?
Piotr Falkowski, Smoleńsk
Nasz Dziennik 2010-08-23

Autor: jc