Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Telewizja TVN wyemitowała drastyczne dialogi z pedofilami w porze oglądalności w pełni dostępnej dla dzieci

Treść

"Zdzisław spotkał 11-letnią Anię, kiedy wracała do domu. Za krzywdę, którą jej zrobił, siedzi w więzieniu trzeci rok. W listopadzie przyszłego roku wyjdzie na wolność. Zapewnia, że nie jest pedofilem, a to, do czego doszło, może się przecież przydarzyć każdemu...". To zapowiedź talk-show "Rozmowy w toku", wyemitowanego przez telewizję TVN. Gwiazdami jednego z ostatnich odcinków byli skazani za przestępstwa seksualne pedofile, którzy owszem, bardzo chętnie odpowiadali na drobiazgowe pytania prowadzącej, Ewy Drzyzgi, ujawniając przerażające szczegóły krzywdzenia swoich ofiar. Program został nadany około godziny 16.00, mogły go więc oglądać również dzieci. Interwencję w tej sprawie zapowiadają Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji oraz Rada Etyki Mediów. Mężczyźni z wyrokami za pedofilię mieli zakryte twarze i z telewizją TVN łączyli się z więzień. Chętnie opowiadali o szczegółach molestowania swoich ofiar, które notabene były obecne w studiu. Widzowie mogli się dowiedzieć, w jaki sposób pedofile krzywdzili dzieci, niepomni na ich prośby i łzy. Czemu miałoby służyć czynienie z pedofilów partnera do rozmowy dla dziennikarza? Czy ktoś w TVN pomyślał, że ujawnianie mechanizmów ich działania może być instrukcją dla kolejnych seksualnych przestępców? Umożliwienie udziału w publicznym dyskursie osób skazanych za pedofilię prowadzi do swego rodzaju oswojenia opinii publicznej z drastycznymi treściami - chodzi o przekraczanie pewnej bariery wrażliwości. Dopuszczanie do zwierzeń pedofilów w studiu telewizyjnym jest szkodliwe z psychologicznego punktu widzenia. Drobiazgowe opisywanie tego typu przestępstw zamiast uświadamiać społeczeństwu wagę problemu, może raczej spowodować reakcje lękowe na tym tle - i u rodziców, i u dzieci. - Gdybyśmy mieli rozważyć, czy pokazanie czegoś takiego jest edukujące i czy w imię tej edukacji możemy dopuścić takie szczegóły, to ja uważam, że jest jednak zbyt duże ryzyko narażenia dzieci na szwank - alarmuje dr Piotr Szczukiewicz, psycholog, adiunkt Instytutu Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie oraz pracownik Specjalistycznej Poradni Psychoprofilaktyki i Terapii Rodzin w Lublinie. Jego zdaniem, szczególna szkodliwość tego programu wynika z jego dostępności dla dzieci: został on wyemitowany w godzinach popołudniowych, mimo że zawierał drastyczne szczegóły z życia pedofilów, niebezpieczne dla wrażliwej dziecięcej psychiki. - Program powinien być wyemitowany znacznie później - podkreśla dr Szczukiewicz. I dodaje, że osobiście nie ocenia zbyt wysoko funkcji edukacyjno-prewencyjnej tego typu programu, nawet w odniesieniu do dorosłych. - Raczej kwalifikuję go jako typowy "towar medialny", a więc coś, co ma się dobrze sprzedać. Jeśli zależy nam na dobru dzieci i rodziców, zdecydowanie lepiej jest sięgać po sprawdzone metody profilaktyki przemocy seksualnej, które w Polsce są przecież prowadzone, i to przez specjalistów - zauważa. W jego przekonaniu kampanie medialne powinny wspierać takie działania, ale na pewno nie w ten sposób. Jak tłumaczy, generalnie dorośli starają się chronić dzieci przed treściami agresywnymi, pornograficznymi, drastycznymi, przed biciem i przekleństwami. Robią to w trosce o ich harmonijny rozwój, poczucie bezpieczeństwa i emocjonalną równowagę. Właśnie dlatego dziecko nie powinno wysłuchiwać opisów i komentarzy zawartych w tego typu materiale. - Adresowanie - nawet mimowolne - takiego programu do dzieci uznałbym za nadużycie wobec dziecka - mówi dr Szczukiewicz. Na podporządkowywanie dobra odbiorców ideologii oglądalności wskazuje prof. Piotr Jaroszyński, kierownik Katedry Filozofii Kultury KUL. W jego przekonaniu, obserwujemy tu nieprzypadkowe działanie, mające na celu niszczenie autentycznych wartości w imię źle pojmowanej wolności słowa. - Granice wolności słowa są płynne - mówi prof. Jaroszyński. - W normalnych warunkach określa je dobro lub zło, które odczytujemy z rzeczywistości. My jednak żyjemy w oparach różnych ideologii, przez które filtrowane są programy radiowo-telewizyjne czy teksty gazetowe. Ideologie te nie liczą się z rzeczywistością, a nawet, w skrajnych wypadkach, tak jak to ma miejsce dzisiaj, zło nazywają dobrem, a dobro - złem. Wówczas to zboczeńcem staje się osoba normalna, a zboczeniec jest partnerem dialogu wpływowego dziennikarza. Rewolucja rozgrywa się na naszych oczach, a jej celem jest zniszczenie podstaw aksjologicznych kultury Zachodu i chrześcijaństwa. Dla rewolucjonistów pojęcie przyzwoitości jest śmieszne - uzmysławia filozof. Nadawca programu odpiera wszelkie zarzuty i wątpliwości. - Żaden z programów Ewy Drzyzgi nie promował pedofilii - podkreśla Karol Smoląg, rzecznik prasowy TVN. - Wszystkie wypowiedzi w programie z 4 listopada 2008 roku komentowane były przez psychologów, czuwających nad ewentualnymi próbami uchylenia się winnych od odpowiedzialności, a także same ofiary. Program "Jestem pedofilem, ale każdemu może się przecież przydarzyć..." ujawnił też metody działania pedofilów i ich schematy myślenia, umożliwiając widzom zdobycie informacji mogących mieć kluczowe znaczenie w zapobieganiu molestowania wśród nieletnich. Ani wydawcy, ani Ewa Drzyzga nie wykreowali pozytywnego wizerunku skazanych za pedofilię mężczyzn - kategorycznie stwierdza Smoląg. Równocześnie mówi o zasługach, jakie w jego przekonaniu ma Ewa Drzyzga co do rozpowszechnienia tematu wykorzystywania seksualnego dzieci. - Od sześciu lat Ewa Drzyzga porusza w swoich programach trudny temat pedofilii. Jest osobą, która stworzyła i promuje akcję "Zły dotyk". Dzięki niej słowo "pedofilia" pojawiło się w debacie publicznej, przełamując ważne społeczne tabu. Intensywna kampania medialna prowadzona w programach Ewy Drzyzgi podniosła społeczną świadomość tematu molestowania dzieci, tłumacząc, czym jest pedofilia, jak jej zapobiegać i gdzie szukać pomocy - mówi Smoląg. Jak przypomina, w ramach akcji "Zły dotyk" zorganizowano także szkolenia dla policjantów, nauczycieli i sędziów w zakresie przeciwdziałania, diagnozowania i reagowania na wykorzystywanie seksualne nieletnich. Rzecznik TVN uważa, że czynienie z pedofilów bohaterów telewizyjnego show i pozwalanie im na opowieści o szczegółach ich lubieżności nie ma nic wspólnego z propagowaniem pedofilii. Jego zdaniem, nagłaśnianie tego tematu w taki sposób to ważny krok w edukacji rodziców, nauczycieli, terapeutów. - Znana jest powszechnie książka autorstwa Kazimierza Moczarskiego "Rozmowy z katem" - kontruje Smoląg. - Czy w związku z tym, że zawarty jest w niej wywiad z hitlerowskim oprawcą Jurgenem Stroopem, stanowi ona apologię nazizmu? - pyta. - Oczywiście, że nie. Na tej samej zasadzie nie można powiedzieć, że wywiad z osobą skazaną za pedofilię jest propagowaniem tej patologii. Umożliwia to natomiast widzom zdobycie wiedzy, jak chronić najbliższych przed pedofilami i jak reagować w sytuacji, gdy zetkną się z tym problemem - kategorycznie stwierdza rzecznik Smoląg. Doktora Piotra Szczukiewicza nie przekonuje argumentacja stacji TVN, że poprzez ukazanie mechanizmów działania pedofilów, o których oni sami opowiadają, rodzice będą mogli lepiej poznać problem i skuteczniej chronić swoje dzieci. - Czy oddawanie głosu terrorystom i opisywanie ze szczegółami ich okrucieństw nagłośni problem terroryzmu? A może raczej będzie kształtowało atmosferę strachu i powszechnego zagrożenia terroryzmem? - pyta dr Szczukiewicz. I wskazuje, że zajmowanie się tematem pedofilii wymaga od dziennikarza dużej odpowiedzialności. Nie można milczeć na temat pedofilii, ale trzeba uważać, jak i z kim o tym problemie rozmawiać, żeby nie ranić i nie straszyć. - Trzeba też mieć na uwadze dobro ofiar. Nie chcę twórcom odbierać dobrych intencji, zakładam, że naprawdę w tej sprawie leży im na sercu dobro dzieci i ich rodziców. Niestety, powiedziałbym, że dbają o to dobro dość nieudolnie - konkluduje psycholog, podkreślając podstawową zasadę profesjonalnej profilaktyki: "nie straszyć". Dobrymi chęciami... Doktor Hannie Karp, medioznawcy z Wyższej Szkoły Kultury i Społecznej i Medialnej w Toruniu, trudno jednak uwierzyć w dobre intencje twórców programu. - Media komercyjne żerują na emocjach widzów i nawet nie trzeba być ich znawcą, żeby to zauważyć, jednak obecnie przekraczają w swoich propozycjach programowych granice ekshibicjonizmu czy nawet wojeryzmu - komentuje dr Karp. Jej zdaniem, wszelkie działania polegające na czynieniu bohaterami programów telewizyjnych osób mocno kontrowersyjnych, są obliczone wyłącznie na efekt i zwiększenie oglądalności. - W widzu czy słuchaczu wywołuje się odpowiednio wysokie emocje, podsyca stale ciekawość i tym samym uzależnia od siebie coraz bardziej. Serwuje się coraz większe dawki niezdrowych emocji, następuje eskalacja złego gustu, złego smaku. Widz zostaje sprowadzony do roli podglądacza lub osoby podsłuchującej pod drzwiami domu czyjeś życie - tłumaczy dr Karp. Według niej propagowanie trudnych tematów i ich nagłaśnianie w celu uświadamiania społeczeństwa nijak się ma do konwencji talk-show. - Gdy słyszymy od rzecznika TVN, że przecież pani Drzyzga zainicjowała akcję "Zły dotyk", dzięki której przeszkolono rodziców, terapeutów, policjantów, że więcej zaczęto o tym bolesnym problemie mówić, to trzeba mocno podkreślić, że jej audycja stanowi zupełnie oddzielną sprawę. Cały program jest odpowiednio sformatowany, ma wzbudzać przede wszystkim ciekawość, zmusza jej bohaterów do wynurzeń, co nie zawsze jest do końca złe, przede wszystkim wtedy, gdy gośćmi w studiu są osoby rzeczywiście pokrzywdzone - zauważa. - Jednak bohaterami tych programów są też osoby, które zamiast "zwierzać się" przed prokuratorem, żerują na emocjach telewizyjnej widowni - podkreśla dr Hanna Karp. Czy wszystkich zapraszać? Sprawą zainteresowaliśmy Radę Etyki Mediów. - Rada jeszcze nie otrzymała oficjalnej skargi, ale nie zawsze REM czeka na jakąś oficjalną skargę - tłumaczy Maciej Iłowiecki, członek Rady Etyki Mediów. - Często sama z siebie zajmuje się jakimś problemem, który uzna za ważny. Ja wypowiadam się nie w imieniu Rady, ale od siebie, ponieważ jeszcze nie dyskutowaliśmy wspólnie akurat na ten temat. Jednakże znam mechanizmy działania tej Rady, dlatego wydaje mi się, że to jest właśnie taka sprawa, którą Rada się powinna zająć - i pewnie się zajmie - zapowiada. - Jest to sprawa do poważniejszej dyskusji, której tematem powinna być zasadnicza kwestia: czy rzeczywiście wolno i powinno się dyskutować o wszystkim - a jeśli tak, to w jaki sposób - tłumaczy Iłowiecki. Jego zdaniem, zasadnicza kontrowersja, jaka rodzi się wokół tego programu, polega nie na tym, że temat pedofilii w ogóle został poruszony, tylko o jakiej porze i w jaki sposób. - Sposób, w jaki zapowiadano tę audycję, już sam był skandalem, bo nie można się pytać pedofila: "jak pan to robił?" - podkreśla Iłowiecki. - Jeśli on odpowiada dokładnie, to już jest właśnie ta forma, którą krytykuję. Nie dlatego że on tam przyszedł, tylko dlatego że tak się go spytano, a on oczywiście odpowiedział, co robił, ze szczegółami - dodaje. Przypomina równocześnie, że coraz więcej specjalistów ocenia pedofilów jako ludzi chorych, których należy leczyć. - Natomiast jest problem taki: czy zapraszać - zastanawia się Iłowiecki. - Otóż w ogóle teraz już coraz powszechniejsza jest zasada w mediach, że ludzie powinni poznawać wszystko, co się dzieje i z czym się mogą spotkać. Dlatego właściwie wszystko zależy od tego, w jakiej formie to się przeprowadza. Łączy się z tym następne pytanie: czy rzeczywiście wolno i powinno się dyskutować o wszystkim? Coraz więcej jest zwolenników tezy, że powinno się dyskutować o wszystkim i że wszystko zależy właśnie od formy tej dyskusji, od kultury, że można to zrobić w sposób kulturalny, delikatny, z uwrażliwieniem na to, kto tego może słuchać, czy słuchają tego dzieci. Tu oczywiście niestety to znowu dotyczy nie tylko przecież TVN, ale w ogóle mediów: mało kto dba o formę, rzadko ujawnia się właśnie ta wrażliwość, o której mówimy, i to poczucie, że słuchają nas również ci, którym może zaszkodzić to słuchanie - zaznacza i zapowiada podjęcie tej sprawy na forum Rady Etyki Mediów. Interwencję zapowiada również Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. - Na razie nie mogę dać żadnego komentarza, bo nie widziałem tego programu, natomiast mogę powiedzieć, że jeżeli taka skarga wpłynęła, to na pewno zwrócimy się do nadawcy o wyjaśnienia w tej sprawie i przede wszystkim o materiał - zapowiada Witold Kołodziejski, przewodniczący KRRiT. - Szokuje mnie to, co na ten temat słyszę, więc tym bardziej muszę to po prostu sprawdzić. Na pewno zajmę się tą sprawą - deklaruje przewodniczący Kołodziejski. Utrata poczucia przyzwoitości przez dziennikarzy wielu mediów i ich zleceniodawców jest coraz częściej dokumentowana przygotowywanymi przez nich materiałami. - Dziennikarze uważają dziś, że każdy jest partnerem do dyskusji: przecież gdyby mogli rzeczywiście podyskutować z Bin Ladenem, to mało prawdopodobne, że odrzuciliby tę propozycję... Albo gdyby ożyli Hitler albo Stalin - rzuciliby się wszyscy! - alarmuje Maciej Iłowiecki, zwracając tym samym uwagę na coraz niższy poziom etyczny polskiego dziennikarstwa. Można się wobec tego zastanawiać, czy kolejnym krokiem telewizji komercyjnych nie będzie zapraszanie do rozmowy morderców i gwałcicieli - "w ramach walki z przestępczością". Okazuje się, że nie jest to zagrożenie wyimaginowane - były juz tego typu próby. - To nie jest tak, że istnieje groźba czy niebezpieczeństwo, iż tak się stanie, że przestępcy będą mówić o swoich zbrodniach w świetle reflektorów - to niestety już się zdarzyło - informuje dr Hanna Karp. - TVN już emitowała cykl takich rozmów, które prowadził dyrektor programowy TVN Edward Miszczak. Sam jeździł z kamerą do więzień i prowadził cykl rozmów z więźniami, podsuwał im mikrofon, namawiał do zwierzeń, a ci mówili o swoich emocjach, o tym, co popełnili. Delikatnie mówiąc, było to niezdrowe, przestępcy czuli się nobilitowani, zauważeni, niejako docenieni. Ludzie, którzy mordowali, gwałcili, mieli na swoim koncie rozboje różnego rodzaju, byli atutem komercyjnej stacji telewizyjnej, "pracowali" na jej rzecz, bo przyciągali zaintrygowaną szeroką widownię, która nigdy dotąd nie miała okazji spojrzeć mordercy w oczy. Od tamtej pory granice tego, co dopuszczalne, drastycznie się przesunęły - podsumowuje dr Hanna Karp. Maria S. Jasita "Nasz Dziennik" 2008-11-13

Autor: wa