Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Takie książki zaburzają rozwój psychoseksualny dzieci

Treść

Z dr Urszulą Dudziak, psychologiem z Instytutu Nauk o Rodzinie Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, rozmawia Maria Cholewińska W zmienionym kanonie lektur przeznaczonym dla klas IV-VI szkoły podstawowej znalazła się książka Grzegorza Kasdepkego "Mam prawo! Czyli nieomal wszystko, co powinniście wiedzieć o prawach dziecka, a nie macie kogo zapytać". Są to historyjki mające oswoić dzieci z Konwencją Praw Dziecka, w tym z tematem wykorzystywania seksualnego. "Nie jesteś rzeczą ani numerem - od urodzenia masz prawo mieć swoje imię, nazwisko oraz państwo, które o Ciebie zadba" - cytuje autor. Czy ta książka dobrze służy rozwojowi i bezpieczeństwu dzieci? - Na pewno dla dzieci wiele tego typu tematów to tematy na wyrost: to są raczej tematy dla wychowawców, dla nauczycieli i nade wszystko dla rodziców. Wciąż za mało się podkreśla, że pierwszymi wychowawcami dziecka są rodzice, a więc rzeczywista pomoc, jaką chcemy świadczyć dziecku, powinna polegać na pedagogizacji rodziców, mającej na celu ułatwienie im procesu wychowawczego, a nie na próbach edukacji dzieci w sprawach być może przekraczających ich możliwości pojmowania, nie na teraz, za trudnych, niepotrzebnych, a co więcej - mogących izolować dziecko od rodziny. Obawiałabym się też przy szerzeniu informacji dotyczących praw - bez względu na to, dla której grupy społecznej - że jeżeli nie będziemy mówić równocześnie o obowiązkach, a tylko o tym, "co się należy", to istnieje niebezpieczeństwo wykształcenia postaw roszczeniowych: postaw oczekiwania, że inni będą mieli za zadanie sprostać naszym żądaniom realizacji tego, co się nam należy. Podczas lektury miałam wiele wątpliwości. Przykładowo, jeden z bohaterów to "Janek, nazywany potocznie Don Juankiem, a wszystko przez widoczne od pierwszej klasy zainteresowanie płcią przeciwną". Czy uwagę dzieci w podstawówce nauczyciele powinni ukierunkowywać na zainteresowania płcią przeciwną? I czy takie nazewnictwo z całkiem "dorosłej" literatury nie jest niebezpieczne? - Bardzo dziękuję za zauważenie tego zjawiska, dlatego że ono jest naprawdę niebezpieczne: w tym wieku u dzieci jest czas latencji, wyciszenia pewnych potrzeb seksualnych. Bo czym innym jest koleżeństwo i przyjaźń, czym innym zakochanie, a czym innym miłość. Czas seksualnego milczenia jest nieodzowny dla prawidłowego rozwoju ku dojrzałej miłości i dorośli ludzie - zwłaszcza jeśli są wychowawcami - powinni umieć uszanować ten czas, nie powinni łamać bariery wstydu, a nade wszystko nie powinni narzucać dzieciom patologii dorosłych! Jednakże jest w tej chwili spora grupa osób, które tego nie doceniają i w sensie psychicznym gotowi są nawet "gwałcić" dziecko przez wchodzenie z przedwczesnymi informacjami, przez rozbudzanie zainteresowania, które nie powinno mieć miejsca. Przecież jeżeli mówimy o Don Juanie czy o Casanovie, to nie są to wzorce do naśladowania dla dzieci - to nawet nie są wzorce do naśladowania przez dorosłych: rozwiązłość nigdy nie tworzy nam dojrzałych odniesień między płciami, nigdy nie prowadzi do zbudowania zdrowego małżeństwa czy rodziny! Propozycja wcielania się w role patologiczne w ogóle nie powinna mieć miejsca, a jeżeli już dziecko miałoby grać taką rolę, to potrzeba jakiegoś morału pedagogicznego, wyciagnięcia wniosków. Natomiast kiedy się postaci patologicznej nadaje świetlany wyraz czy nazywa się ją zdrobnieniami, to jest to aprobata dla patologii! Bo zdrobnienia mają pozytywny wyraz w komunikacji. Stąd w przypadku określenia "Don Juanek" ktoś może odczytać akcent przyzwolenia, a jasne jest, że dla zachowań kojarzonych z Don Juanem dla takich czynów akceptacji absolutnie dać nie można. To jeszcze nic. W ramach zapoznawania się z artykułem 34 Konwencji, mówiącym o wykorzystywaniu seksualnym, mali bohaterowie książki urządzają "casting na rolę zboczeńca"... - W takiej sytuacji trudno się dziwić, że coraz więcej rodziców będzie się bało wysyłać swoje dzieci do szkoły... Szkoła jest bowiem miejscem edukacji, gdzie rodzice wysyłają dziecko po to, żeby się kształciło, uzupełniając swoją dotychczasową wiedzę wyniesioną z domu. To oczywiście jest potrzebne, bo nauczyciele są specjalistami różnych przedmiotów. Natomiast rodzice nie zdają sobie sprawy z tego, że jeśli nauczyciele będą korzystać z niewłaściwych podręczników, to dziecko zamiast się rozwijać, będzie narażone na niebezpieczeństwa cofnięcia się w tym rozwoju czy na przedwczesne spotkanie z patologiami. A to jest rzecz, przed którą rzeczywiście trzeba dziecko chronić. Owszem, jest prawdą, że w świecie mamy do czynienia z rozmaitymi zaburzeniami, patologiami, zboczeniami ludzi dorosłych, że czasami małe dzieci też bywają zagrożone zaburzeniami ludzi dorosłych. Ale tego typu tematy wymagają dużej wrażliwości ze strony pedagogów i większość tego typu tematów powinna być - jeżeli już jest taka potrzeba - realizowana w indywidualnych rozmowach, najlepiej rodziców z dzieckiem, bo to oni najlepiej znają swoje dziecko, znają jego historię życia. Realizowanie takich tematów na forum klasy, kiedy dzieci - nawet będące w tym samym wieku - mają różne doświadczenia, różne potrzeby, różne oczekiwania jest niewłaściwe i niebezpieczne rozwojowo. Jakie mogą być konsekwencje przedwczesnego mówienia dzieciom o seksie, a przede wszystkim o różnych nadużyciach w tej sferze w oderwaniu od małżeństwa i od miłości? - W taki sposób możemy małe dzieci przerazić patologią, zohydzić im relacje seksualne, możemy, niestety, wskazać na same zaburzenia, na samo zło tej rzeczywistości. Istnieje niebezpieczeństwo, że tak rozkładając akcenty, ukażemy płciowość człowieka i współżycie seksualne jako zagrożenie, co oczywiście nie jest zgodne z prawdą! Seksualność człowieka ma służyć dwóm zasadniczym celom: wyrażaniu miłości i przekazywaniu życia, a więc mówienie prawdy o ludzkiej miłości to przede wszystkim ukazywanie jej piękna, ukazywanie dobra, wreszcie odpowiedzialności. Miłość i odpowiedzialność zawsze powinny iść ze sobą w parze. To właśnie te kwestie trzeba akcentować w wychowaniu, chociaż dzieci w tym wieku wymagają przede wszystkim informacji o koleżeństwie, o przyjaźni i o miłości bardziej rozumianej w kategoriach miłości bliźniego, troski o drugiego człowieka, miłości, która jest darem, która pomaga, która potrafi zauważyć czyjś smutek, czyjś ból. To jest kwestia ujmowania miłości w bardziej ogólnym aspekcie: troski o dojrzałość zdolności do miłości. To nie jest jeszcze etap w wymiarze relacji seksualnych, a tym bardziej zaburzonych relacji seksualnych! To jeszcze nawet nie jest czas mówienia o normie seksualnej, jaką jest współżycie małżeńskie. Jeżeli rzeczywiście chcemy chronić dziecko przed patologiami seksualnymi, to powinniśmy je uczyć miłości, a o patologiach więcej mówić rodzicom czy wychowawcom, żeby to z ich strony następowała ochrona, a nie żeby dziecko miało samodzielnie obronić się przed przestępcą seksualnym. Bo to jest jakieś ogromne nieporozumienie. Można odnieść wrażenie, że Kasdepke ustawia rodziców w nieprzyjemnej roli. Do zapoznania się z treściami Konwencji wybrał np. artykuły mówiące o prawie dziecka do intymności: "Nikomu nie wolno bez pozwolenia czytać Twoich listów, maili, esemesów czy pamiętników" oraz "Masz prawo spotykać się z przyjaciółmi". Wszystko układa się w logiczną całość - a w razie czego opiekę zapewni dziecku... państwo. - Stymulowanie wrogości wobec rodziców nie jest odpowiedzialnością wychowawczą! Dlatego że dziecko potrzebuje autorytetów, a rodzic ma być pierwszym z nich. Prawdziwy rodzic kochający dziecko nie chce jego krzywdy, a ta więź dziecka z rodzicami jest więzią priorytetową. Na bazie tej więzi, na bazie doświadczenia miłości i troski ze strony własnych rodziców kształtuje się w dziecku umiejętność właściwego podejścia do innych osób, tworzenia prawidłowych więzi z innymi. Dlatego tych więzi z rodzicami nie powinno się zaburzać, trzeba te więzi chronić. Co więcej - trzeba wskazywać dziecku na potrzebę zauważenia troski rodziców o nie. Myślę, że nie byłoby rzeczą właściwą indukowanie w dziecku takiego myślenia, że rodzice tylko knują jakiś podstęp, że chcą je śledzić i szykanować. W zdrowych relacjach z dziećmi, w zdrowych relacjach rodzicielskich najważniejsza jest miłość, najważniejsze jest dobro dziecka. W zdrowych relacjach domowych jest miejsce zarówno na zaufanie, jak i otwartość. To właśnie takich postaw powinno się uczyć dzieci, a nie chronienia się przed ingerencją innych i wskazywania świata zewnętrznego jako zagrażającego, wrogiego. "Klapsy są sprzeczne z dziewiętnastym artykułem Konwencji". Przemoc wobec dziecka jest złem, ale czy można uczyć dzieci, że każdy "klaps" jest znęcaniem się nad nimi? Czy dzieci naprawdę tak to odbierają? - Faktycznie, takie potraktowanie sprawy jest nieprawdą. Bo czym innym jest przemoc i znęcanie się nad dzieckiem, a czym innym są nagrody i kary. Znowu jest to temat absolutnie nie dla dzieci, tylko dla rodziców - jeżeli rodzice są wychowawcami dziecka, to o tych oddziaływaniach wychowawczych trzeba przede wszystkim mówić do nich, ich uczyć, jak postępować z własnym dzieckiem. Nie wolno natomiast wtłaczać dziecka w rolę "śledczego", który ma dokonywać ocen postępowania ludzi dorosłych, który ma wyrokować o słuszności czy niesłuszności danego oddziaływania wychowawczego! Na pewno jesteśmy za tym, żeby chronić przed przemocą, ale też powinniśmy być bardzo przeciwni tzw. wychowaniu bezstresowemu, które ma na celu przesadną troskę o to, by niczym dziecka nie urazić, by nie przekroczyć najdrobniejszych granic. A prowadzi do tego, że dziecku nie mówi się jasno o konsekwencjach jego postępowania, nie nazywa się rzeczy po imieniu, nie uczy się odróżniać zachowań dobrych od złych, nie uczy się odpowiedzialności za zachowania. To może prowadzić do niedostosowania społecznego, do trudności w relacjach z innymi ludźmi, a nawet do wrogości wobec osób najbliższych, którym zależy na dobru dziecka. Rodzice jako pierwsi wychowawcy dziecka mają nie tylko prawo, ale i obowiązek dobro nazwać dobrem, a zło złem, za dobro pochwalić - ale zło napiętnować. Jakie mogą być konsekwencje czytania przez dzieci takiej książki, jeżeli nauczyciel wybierze ją jako lekturę? - Konsekwencje mogą być bardzo poważne z tej racji, że chodzi o oddziaływanie na postawy i na zachowania - wyraźnie to widać w tym odgrywaniu różnych scenek przez teatrzyk "Konewka". Wiedza doświadczana w konkretnych przykładach zabawy zapada w umysł i serce dziecka dużo głębiej. W związku z tym te inscenizacje, te wcielania się w konkretne role, mogą modyfikować postawy dziecka, mogą rzeczywiście kształtować postawy i zachowania bardziej niż suche treści przekazywane za pomocą jakiegoś wykładu. Ale kiedy czyta się te treści, w wielu przypadkach na wyrost, niedostosowane do wieku dziecka, wręcz prowokujące, pojawia się pytanie o recenzenta tego typu prac, bo żeby jakiś podręcznik był dopuszczony do użytku szkolnego, powinien być oceniony poprzez osoby znające się na psychologii rozwojowej dziecka, znające zasady pedagogiki. W tym momencie obawiałabym się tej zliberalizowanej pedagogiki, która teraz dosyć często dochodzi do głosu. Niepokoi mnie to, że niejednokrotne próby ostrzegania zgłaszane przez katolickich psychologów, próby zwracania uwagi na niebezpieczeństwo dewaluacji pewnych wartości są tak łatwo odrzucane poprzez epitetowanie takich uczciwych, zaangażowanych, rzetelnych wychowawców, nauczycieli czy rodziców, że są staroświeccy, "nie na fali", że nie są nowocześni. A przecież jeżeli mówimy o właściwych formach zachowania, o jakichś wartościach, to istotą sprawy jest jakiś cel wychowawczy, a nie to, czy będziemy nienowocześni, czy nie. Bardziej nam powinno zależeć na dobru dziecka, aniżeli na modzie. Zastanówmy się, do czego taka nowoczesność prowadzi. Czy rzeczywiście osobom lansującym liberalny styl życia, liberalny sposób wychowania, zależy na dobru dziecka? Czy rodzice mogą w jakiś sposób uchronić swoje dzieci przed taką szkodliwą propagandą w szkole? - Przede wszystkim istotne jest, aby rodzice wiedzieli, z jakich podręczników dziecko może być nauczane. Większość rodziców jest naprawdę ufnych w to, że jeżeli oni sami uczciwie i rzetelnie wykonują pracę w swoim zawodzie, to tak samo ktoś, kto jest nauczycielem, wychowawcą, pedagogiem, rzetelnie i uczciwie pisze książki oraz naucza i wychowuje tak, aby dziecku nie stała się krzywda. Absolutnie nie zdają sobie sprawy z tego, że wśród wychowawców i pedagogów, wśród piszących podręczniki, są osoby, dla których jakieś inne cele mogą być ważniejsze niż dobro ucznia. Warto uczulać rodziców, że powinni interesować się programami wychowawczymi, w jaki sposób będzie edukowane ich dziecko i z jakich podręczników nauczyciel będzie korzystał. Informacja o jakimś podręczniku, który jest niezgodny z naszym światopoglądem, może i powinna spowodować interwencje rodziców - najpierw zapytanie, czy w ich klasie nauczyciel zamierza z danej książki korzystać, a później wyrażenie swojego oczekiwania u dyrekcji szkoły czy na wywiadówkach, żeby po prostu miało miejsce wychowanie dzieci, a nie ich deprawacja. Rodzice jako pierwsi wychowawcy dziecka mają prawo i powinni chronić swoje dzieci przed tym, co uważają za niestosowne wychowawczo, za krzywdzące czy demoralizujące, więc wyrażenie swojego stanowiska i oczekiwania ze strony rodziców pod adresem nauczycieli i dyrekcji szkoły jest nie tylko właściwe, ale wskazane i konieczne. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-09-12

Autor: wa