Szymanowski i Beethoven na Wawelu
Treść
Dziedziniec arkadowy Zamku Królewskiego na Wawelu to miejsce prestiżowe. Odbywające się tam z rzadka imprezy mają szczególny walor, zgoda na ich organizację równa jest nobilitacji. Są wszakże dzieła i artyści, dla których nasz narodowy klejnot wydaje się naturalną oprawą. Taka właśnie harmonia pomiędzy miejscem, dziełem i wykonawcami panowała w niedzielny wieczór. Na wawelskim dziedzińcu rozbrzmiewała muzyka Karola Szymanowskiego i Ludwika van Beethovena w wykonaniu Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach oraz połączonych chórów Polskiego Radia i Filharmonii im. K. Szymanowskiego w Krakowie pod batutą Jerzego Semkowa, z udziałem Izabeli Kłosińskiej - sopran. Koncerty najlepszej polskiej orkiestry symfonicznej na Wawelu towarzyszące ważnym wydarzeniom stają się - mam nadzieję - tradycją. W maju 2004 roku, na wejście Polski do Unii Europejskiej, właśnie pod batutą Jerzego Semkowa słuchaliśmy Beethovenowskiej IX Symfonii, przed dwoma laty w lipcu na stulecie odzyskania Wawelu z rąk austriackich tym razem pod dyrekcją Stanisława Skrowaczewskiego zabrzmiały utwory Paderewskiego i Brucknera. Repertuar tegorocznego niedzielnego koncertu wyznaczyły dwie ważne rocznice: 180. rocznica śmierci Ludwika van Beethovena oraz rocznice urodzin (125.) i śmierci (70.) Karola Szymanowskiego. Czy III Symfonia "Pieśń o nocy" op. 27 Szymanowskiego nadaje się do wykonania w plenerze? W niedzielę wykonawcy dołożyli wszelkich starań, by ich interpretacja słynnego dzieła była poruszająca. Słuchając NOSPR-u podziwiałam spoistość brzmienia trudną do osiągnięcia w warunkach pleneru, doskonałe wykończenie każdego instrumentalnego sola, miękkie, okrągłe brzmienie połączonych chórów (przygotowanie: Jacek Mentel i Włodzimierz Siedlik), piękne piana i potężne kulminacje, logikę dyrygenta - architekta dzieła. Wszystko było na swoim miejscu. Zabrakło tylko jednego - mistyki, tajemniczości, tego niedookreślenia - zawieszenia pomiędzy zmysłowością i metafizyką, jakie cechuje muzykę Szymanowskiego. Wiem, że moje pokolenie ma wciąż w uszach III Symfonię w przesyconych ekspresją interpretacjach Witolda Rowickiego, że wciąż chce usłyszeć partię solową śpiewaną przez Stefanię Woytowicz, która umiała uczynić z niej prawdziwe misterium. Frazę, która powinna wywoływać u słuchaczy dreszcz: "Jak cicho... inni śpią. Ja i Bóg jesteśmy sami nocy tej...", Izabela Kłosińska prawie wykrzyczała, więc co tu mówić o metafizyce. Uporządkowana, dobra w charakterze była V Symfonia c-moll Beethovena, choć i z niej wiał chłód. Patrząc na puste w połowie krzesła zastanawiałam się, dlaczego nie umiano odpowiednio "sprzedać" tego - mimo moich powyższych zastrzeżeń - niewątpliwego wydarzenia muzycznego. Gdybyż dyrekcja Wawelu bardziej się tym zajęła, a mniej wymyślaniem, co wolno, a czego nie wolno zaproszonym gościom (mogliśmy o tym poczytać na odwrocie zaproszenia), więcej by to przyniosło pożytku. "Dziennik Polski" 2007-07-10
Autor: wa