Szybka koalicja albo szybkie wybory
Treść
Dziś mogą się rozpocząć oficjalne negocjacje PiS - PSL. Jeśli PiS spełni wstępne, nieformalne warunki ludowców
Dymisja Wojciecha Mojzesowicza, jasna i czytelna deklaracja, czy PiS dąży do wyborów, czy stabilnej koalicji, oddanie ludowcom jednego z resortów, przez który przepływa duża część środków unijnych, oraz jak najszybsze przegłosowanie przepisów zakazujących kandydowania do Sejmu osobom z wyrokami sądowymi, to - jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy - nieformalne warunki wstępne, od których spełnienia PSL uzależnia ogłoszenie przystąpienia do oficjalnych negocjacji z PiS. Ludowcy chcą upiec trzy pieczenie na jednym ogniu: stać się współtwórcami przewidywanego sukcesu wynikającego z wykorzystania pieniędzy z unijnego budżetu, uchronić się przed szybkimi wyborami, które dziś w najlepszym razie dają im powtórkę wyniku z jesieni ubiegłego roku, oraz ostatecznie rozprawić się z kłopotem, jakim było powstanie i rozwój Samoobrony.
Choć oficjalnie ludowcy zaprzeczają, jakoby toczyły się negocjacje z PiS, to wiadomo, że sondażowe rozmowy z zaufanymi ludźmi premiera Jarosława Kaczyńskiego trwają od kilku dni. Jak udało nam się dowiedzieć, PSL postawiło cztery wstępne warunki, od których uzależnia publiczne uznanie, że toczą się rzeczywiste negocjacje. Najbardziej "miękkim" z nich jest postulat dymisji Mojzesowicza.
- Dobrze by było, żeby sam odszedł lub by premier mu podziękował, bo to byłby dla nas sygnał, że PiS żałuje tej akcji z Beger - mówi nam polityk PSL. Dodaje, że piątkowe przeprosiny premiera w TVP zamąciło niedzielne wystąpienie w Stoczni Gdańskiej. - To był początek kampanii - uważają ludowcy.
Ta sytuacja nie jest jasna i dlatego także PiS się waha, czy spełniać warunek ludowców. Wciąż nie wie, jak rozstrzygnie się sprawa weksli. Bez rozwiązania tej kwestii trudno oczekiwać większości, a bez niej - kontynuacji rządów. Jeśli nie będzie koalicji większościowej, nie ma sensu negocjowanie z PSL. Wtedy czekają nas wybory, a w nich postać Mojzesowicza jest niezbędna. Jeśli nie - warto, by odsunął się w cień. Jak na razie Mojzesowiczowi nie udało się porozmawiać z premierem Kaczyńskim, co potwierdzałoby doniesienia o wahaniach w samym kierownictwie PiS. Czy będą wybory, nie wiedzą też ludowcy. A w nieoficjalnych rozmowach przyznają, że gdyby doszło do szybkiej kampanii, to lepiej nie mieć w "życiorysie" negocjacji z partią skompromitowaną aferą z taśmami Renaty Beger.
- To takie trzymanie się w szachu, bo bez pewności, że wejdziemy do rządu, PiS takiej deklaracji nie złoży, a bez niej nie wejdziemy do rządu - mówi nam polityk PSL.
Wątpliwości nie budzą dwa inne żądania. O ministrze ochrony środowiska Janie Szyszce coraz częściej prasa pisze w kontekście jego kontrowersyjnych umów z leśnikami, Prawo i Sprawiedliwość w razie potrzeby pozbyłoby się więc ewentualnego kłopotu. Szyszkę zastąpiłby Stanisław Żelichowski, który jest "człowiekiem Jarosława Kalinowskiego" i należy do grupy sceptyków w PSL. Waldemar Pawlak chętnie objąłby resort gospodarki, ale PSL nie podnosi na razie tego w negocjacjach. Nie wiadomo też, czy nie lepszym pomysłem byłoby sprawowanie pieczy nad obszarem rolnictwa. To wiązałoby się z objęciem nadzoru nad agencjami rolnymi, a zarazem ze spełnieniem postulatu, o którym w PSL nie mówi się głośno: zniszczenie wpływów Samoobrony. Sekretarz Rady Naczelnej PSL Marek Sawicki tylko się uśmiecha na to pytanie i nie chce potwierdzić.
- Skoro ja z wyrokiem nie mógłbym być wójtem, to nie jest normalną sytuacją ta, w której z tym wyrokiem mógłbym być posłem, a nawet marszałkiem - wyjaśnia postulat wprowadzenia do prawa zakazu kandydowania osób z kryminalną przeszłością. Tutaj można liczyć na poparcie całego parlamentu. Nawet Andrzej Lepper mówi, że poparłby taki zapis. Wydaje się to jednak tylko słowną deklaracją, która nie znalazłaby odzwierciedlenia w głosowaniu.
Nieoficjalnie wiadomo, że są szanse, by już dziś przedstawiciele obu partii oficjalnie usiedli do rozmów. Jeśli nie dojdzie do tego w ciągu najbliższych kilkudziesięciu godzin, wybory będą znacznie bliższe niż dzisiaj.
- Jeśli oficjalnie ogłosimy początek rozmów, będzie to oznaczać, że się dogadamy - mówi polityk PiS. Wierzy, że wówczas bez problemu zbierze się wystarczająca większość.
A co z często słyszanym w kuluarach projektem powrotu do koalicji z Lepperem? Nikt w PiS nie myśli o powrocie Leppera do rządu.
Tymczasem Platforma Obywatelska oczekuje od marszałka Sejmu, że najpóźniej 12 października podda pod głosowanie wniosek o skrócenie kadencji parlamentu. - Uważamy, że w obecnym parlamencie nie da się już zbudować żadnego rządu, który byłby w stanie wywiązać się z ubiegłorocznych wielkich nadziei i obietnic, jakie złożono Polakom - uważa Jan Rokita.
Prawo i Sprawiedliwość ma coraz mniej czasu, by dowieść, że Rokita się myli. Jeśli nie zbierze większości, będzie on miał duże szanse, by znów liczyć się w walce o fotel zajmowany dziś przez Jarosława Kaczyńskiego.
Mikołaj Wójcik, "Nasz Dziennik" 2006-10-03
Autor: ea