Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Szczęsny wyznacza poziom

Treść

Zremisowaliśmy z trzecim zespołem świata, ale przyjęliśmy ten wynik jak porażkę - te słowa Wojciecha Szczęsnego dużo mówią o towarzyskim meczu piłkarskich reprezentacji Polski i Niemiec. Biało-Czerwoni byli o krok od historycznego sukcesu, ale niestety nie potrafili utrzymać prowadzenia do samego końca. Zabrakło im kilku sekund, w trakcie których dostali od rywali bolesną lekcję. Lekcję, z której trzeba wyciągnąć wnioski.

Pojedynek na gdańskiej PGE Arenie miał być jedną z najważniejszych prób przed Euro 2012. Polacy, nie licząc spotkania z Hiszpanią, za kadencji Franciszka Smudy jeszcze nie rywalizowali z tak dobrym i wymagającym przeciwnikiem. Obu tych meczów nie sposób jednak porównać. 8 czerwca ubiegłego roku selekcjoner łudził się, że jego podopiecznych stać na otwartą grę z najlepszą drużyną świata, szykującą formę na mundial w RPA. Zabrał zawodników z wakacji, nakazał im pójść na wojnę i wszyscy pamiętamy, czym to się skończyło. Klęską, po której długo trzeba było lizać rany. Dziś Smuda już wie, że polski piłkarz niespecjalnie jest w stanie walczyć jak równy z potentatami i stara się dostosowywać taktykę do jego możliwości i potencjału. Dlatego przeciw Niemcom trudno było liczyć na ułańskie szarże i efektowne ofensywne wypady. Z drugiej strony selekcjoner obiecywał, że "obrony Częstochowy" nie będzie, podobnie jak liczenia na łut szczęścia i czyhania na li tylko same kontry. Jak wyszło w praktyce?
Chwilami dobrze. Polacy mieli przebłyski całkiem niezłej gry, szczególnie gdy... wyprowadzali szybkie kontrataki. W samej pierwszej połowie mogły przynieść one trzy bramki, gdyby tylko Sławomir Peszko zachował w nich więcej zimnej krwi. Były pomocnik Lecha Poznań, dokładnie obsługiwany przez kolegów, aż trzykrotnie znalazł się w sytuacjach sam na sam i fatalnie je spartaczył. Nie ma na to żadnego usprawiedliwienia, grając z przeciwnikiem klasy Niemiec takie okazje trzeba wykorzystywać. Więcej, podczas Euro Peszko może być pewien, że trzech szans w jednym spotkaniu na pewno nie dostanie, bo tam poziom koncentracji i zaangażowania ze strony rywali będzie nieporównywalnie większy. Z tym zaangażowaniem Niemców było w Gdańsku różnie. Z jednej strony, gdy tylko przyspieszali i zaczynali grać z pasją, od razu pod naszym polem karnym robiło się gorąco. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że przez większość spotkania brązowi medaliści ostatniego mundialu poczynali sobie z luzem, swobodą i nonszalancją, niespotykaną jak na drużynę Joachima Loewa. Z drugiej strony trudno im się dziwić. Mając już zapewniony awans na Euro, ciężkie ligowe mecze w perspektywie, nie chcieli ryzykować ostrzejszych starć. Nikt nie chciał zostawić na boisku zdrowia i to było widać. Ale nawet poczynający sobie na pół (może dwie trzecie) gwizdka Niemcy już po 10 minutach mogli prowadzić 3:0. Polaków ratował niesamowity Wojciech Szczęsny, interweniujący z ogromnym wyczuciem i refleksem. Bramkarz Arsenalu Londyn potwierdził, że jest obecnie fachowcem najwyższej klasy, prezentującym poziom godny mistrzostw Europy. Puścił co prawda dwie bramki (jedną z karnego, drugą po fatalnym błędzie obrony), ale gdyby nie on, tych goli mogło być sześć. - Nie przesadzajmy ze stwierdzeniem, że uchroniłem zespół przed kompromitacją. Też mieliśmy kilka fajnych sytuacji i też mogliśmy strzelić kilka bramek więcej - powiedział po spotkaniu. Skromnie, spokojnie, ale nikt nie miał wątpliwości, że syn Macieja, byłego reprezentanta Polski, był bohaterem meczu. - No dobrze, mogę być zadowolony ze swojej gry. Miałem kilka niezłych interwencji, ale były i takie, w których powinienem zachować się lepiej - dodał. Szczęsny miał okazję do pokazania klasy, bo koledzy z defensywy wystawili go na mocną próbę nerwów. O ile jeszcze Marcin Wasilewski i Damien Perquis (debiut przeciętny, acz obiecujący, niezależnie od kontrowersji związanych z jego powołaniem) zagrali jako tako, na trójkę z plusem, o tyle Arkadiusz Głowacki i Jakub Wawrzyniak egzaminu nie zdali. Głowacki, przesympatyczny człowiek i naprawdę dobry piłkarz, w kolejnym ważnym meczu kadry popełnił koszmarne błędy, które zadecydowały o wyniku. Tym razem sprokurował rzut karny, a chwilę potem zobaczył czerwoną kartkę. Niepotrzebnie. Z kolei Wawrzyniak, niemiłosiernie ogrywany, w ostatniej sekundzie meczu sprezentował rywalom wyrównującego gola. O ile jeszcze parę stoperów Głowacki - Perquis jakoś można sobie wyobrazić na Euro, o tyle z obsadą lewej strony obrony jest ogromny problem.
Pozytywy oprócz gry Szczęsnego? Postawa Roberta Lewandowskiego, który jest napastnikiem niezłej europejskiej klasy. Znów z dobrej strony, choć grał tylko kilkanaście minut, pokazał się Paweł Brożek, trochę walorów potwierdził Jakub Błaszczykowski, niezłe momenty mieli Rafał Murawski i Dariusz Dudka. Trzeba pochwalić Polaków za ambicję i serce do gry, a także za to, że nie wywiesili białej flagi po czerwonej kartce Głowackiego. Że nie okopali się w pobliżu własnej "szesnastki", ale grając w osłabieniu, byli zdolni wyprowadzić skuteczną kontrę i zdobyć bramkę - która powinna dać historyczne zwycięstwo. Niestety, stało się inaczej. - Klasowa drużyna nie może sobie pozwolić na rozluźnienie nawet na sekundę. Trudno wygrywać, jeśli strzela się gola w 90. minucie, a za chwilę kolejnego traci. Pozostał w nas spory niedosyt, ale może lepiej, że coś takiego wydarzyło się teraz, a nie na Euro. Myślę, że ten mecz był dla nas dobrą szkołą - przyznał Lewandowski. - Zremisowaliśmy z trzecim zespołem świata, ale biorąc pod uwagę okoliczności, ten wynik traktujemy jak porażkę. Jeśli jednak poprawimy pewne mankamenty, to podczas mistrzostw będziemy w stanie powalczyć o zwycięstwo z rywalami pokroju Niemiec. Skutecznie - dodał Szczęsny, któremu pewności siebie i przekonania o swych umiejętnościach nie brakuje. I dobrze.

Piotr Skrobisz

Nasz Dziennik 2011-09-08

Autor: au