Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Szczęsny i dortmundczycy

Treść

14 meczów towarzyskich rozegrała piłkarska reprezentacja Polski w 2011 roku - ostatnim bez pojedynków o stawkę i punkty, czy to mistrzowskich imprez, czy też eliminacji do nich. Połowę z nich wygrała, cztery zremisowała, trzy przegrała. Tyle mówią suche fakty, a czy przez ostatnie miesiące dokonała takiego postępu, który z optymizmem pozwalałby oczekiwać Euro 2012?

Biało-Czerwoni sezon rozpoczęli 6 lutego zwycięskim pojedynkiem z Mołdawią. Identyczny wynik (1:0) uzyskali w kończącym rok starciu z Bośnią i Hercegowiną (16 grudnia). Poza tym pokonali Norwegię, Argentynę, Gruzję, Białoruś oraz Węgry. Na papierze najefektowniej wyglądała wygrana 2:1 nad "Albicelestes", bo to przecież jedna z najlepszych ekip na świecie. Trzeba pamiętać, że rywale przyjechali do Warszawy w składzie odbiegającym nawet od rezerwowego. Dlatego najbardziej wartościowy rezultat podopieczni Franciszka Smudy osiągnęli w zremisowanym 2:2 pojedynku z Niemcami. Zagrali w nim również najlepszą piłkę, bez kompleksów, starając się walczyć i narzucać swoje warunki. Byli też o krok od pierwszego, historycznego zwycięstwa nad tym rywalem. Zabrakło do niego kilkunastu sekund lub lepszej koordynacji ruchowej Jakuba Wawrzyniaka, który w kuriozalny sposób wywrócił się tuż przed wyrównującą bramką dla gości. Poza tym remisami zakończyły się starcia z Grecją, Meksykiem i Koreą Południową. Lepsze okazały się reprezentacje Litwy, Francji i Włoch. Szczególnie dwaj ostatni przeciwnicy obnażyli wszystkie słabości naszej narodowej drużyny, pokazując, jak wiele czeka ją jeszcze pracy przed mistrzostwami. Pracy, na którą czasu zbytnio już nie będzie.
Smuda w 2011 roku powołał 54 piłkarzy: 6 bramkarzy, 18 obrońców, 21 pomocników i 9 napastników. Wśród nich było 11 debiutantów: Damien Perquis, Eugen Polanski, Grzegorz Krychowiak, Sebastian Małkowski, Michał Gliwa, Marcin Kamiński, Filip Modelski, Waldemar Sobota, Maciej Jankowski, Arkadiusz Piech i Arkadiusz Woźniak. O dwóch pierwszych selekcjoner zabiegał najmocniej, nie zważając, że w przeszłości deklarowali chęć gry dla reprezentacji Francji i Niemiec. Potem się co prawda z tych słów wycofywali, ale każdy wnioski mógł sobie wyciągnąć sam.
W 14 tegorocznych meczach reprezentacja strzeliła zaledwie 15 bramek, co wystawia niezbyt imponującą średnią. Aż 8 z nich zapisał na koncie duet z Borussii Dortmund, czyli Jakub Błaszczykowski i Robert Lewandowski. Obaj trafili po cztery razy, w tym w trzech meczach z rzędu: z Niemcami, Koreą i Białorusią. Trzy gole na koncie zapisał Paweł Brożek, po jednym Adrian Mierzejewski, Dawid Plizga, Waldemar Sobota i... Węgier Vilmos Vanczak, autor "samobója".
Tyle fakty i liczby, teraz o wrażeniach. Czy Polska uczyniła w minionych miesiącach taki postęp, który pozwoliłby z optymizmem oczekiwać mistrzostw Europy i zwiększył prawdopodobieństwo realizacji celu, jakim jest wyjście z grupy? Trudno powiedzieć. Wawrzyniaka, w kontekście meczu z Niemcami, wspomnieliśmy nieprzypadkowo, bo gra na najbardziej newralgicznej pozycji, czyli lewej obronie. Newralgicznej, bo z jej obsadą Smuda ma największe problemy. Liczył, że rozwiąże je Sebastian Boenisch, ale ten doznał ciężkiej kontuzji i tak naprawdę - choć już trenuje - nie wiadomo, czy zdąży się przygotować do Euro. Trener sprawdzał kilku potencjalnych kandydatów, żaden, łącznie z Wawrzyniakiem, nie dawał gwarancji odpowiedniej jakości. W ogóle gra defensywna to kolejna bolączka narodowego zespołu. Polacy mają z nią kłopoty od początku pracy Smudy i specjalnie nie widać zmian na lepsze. Jak popełniali proste błędy, tak popełniają je nadal, łącznie z Perquisem, który miał być lekiem na całe zło. Tymczasem niczym się nie wyróżniał, wręcz dostrajając się najczęściej do poziomu prezentowanego przez kolegów. Z grona defensorów wyróżnia się tylko Łukasz Piszczek (kolejny dortmundczyk), który ma za sobą doskonały sezon. Tak naprawdę nowej jakości nie wniósł też drugi piłkarz, o którego Smuda szalenie zabiegał, czyli Polanski. Owszem, w podaniach do najbliżej stojącego kolegi się wyróżniał, ale to potrafi każdy piłkarz w Polsce. Gorzej wyglądał, gdy musiał zagrać odważniej czy podjąć ryzykowną decyzję. Z meczu na mecz słabiej wypadał również kolejny polski "obcokrajowiec", czyli Ludovic Obraniak. Nie był reżyserem gry, nie kreował jej, wypadał blado i niemrawo. Widać po nim było, że ciąży mu rola rezerwowego w klubie, tyle że Smuda nie za bardzo wiedział, kim go zastąpić.
Reprezentacja wciąż nie wypracowała rozpoznawalnego stylu. Owszem, zdarzają się jej przebłyski, szczególnie w ofensywie stać ją na coś ciekawszego i bardziej interesującego, ale za rzadko. Lewandowski, Błaszczykowski, Piszczek, Wojciech Szczęsny w bramce gwarantują określoną jakość, ale futbol jest grą zespołową, w której w jednym momencie na boisku przebywa jedenastu facetów. Nasza drużyna, niestety, nie za bardzo czym ma zaskoczyć rywali, którzy bez większych kłopotów mogą dostrzec, że kluczem do sukcesu jest i będzie powstrzymanie duetu z Dortmundu.
Przed Smudą i piłkarzami wciąż ogrom pracy. Selekcjoner oczekuje, że jego podopieczni będą w optymalnej formie w maju, na ostatnim zgrupowaniu przed mistrzostwami. Deklaruje, że jest świadom niedoskonałości zespołu i postara się je wyeliminować. Do Euro Polacy rozegrają jeszcze cztery mecze towarzyskie - z Portugalią (29 lutego), Łotwą (22 maja), Słowacją (29 maja) oraz Liechtensteinem bądź Maltą (2 czerwca). To ważne słowo - towarzyskie. Pod wodzą Smudy Biało-Czerwoni nie wystąpili w ani jednym meczu o punkty. Nie awansowali na mundial w RPA, w eliminacjach do Euro walczyć nie musieli. Dlatego tak naprawdę nie wiadomo, jak wpłynie na nich presja czy stres spowodowany stawką. A ta, w czerwcu przyszłego roku, będzie gigantyczna.

Piotr Skrobisz

Autor: au