Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Strajk o dwóch obliczach

Treść

Pielęgniarki spod kancelarii premiera mówią, że warunkiem przerwania protestu w tym miejscu są podwyżki pensji. Twierdzą, że nie wrócą do domów i szpitali, dopóki postulaty płacowe nie zostaną spełnione. Jednocześnie wśród samych protestujących coraz częściej pojawiają się głosy, że strajk jest sztucznie podtrzymywany i w coraz większym stopniu przybiera charakter polityczny. Na dziś wystąpienie zapowiedział minister zdrowia Zbigniew Religa, który przedstawi założenia koszyka świadczeń gwarantowanych. Po środowych blisko czterogodzinnych rozmowach rządu z przedstawicielami medycznych związków zawodowych sytuacja nieznacznie się uspokoiła, ale nie nastąpił oczekiwany przełom. Kilkaset osób, głównie pielęgniarek, ale też lekarzy, techników i analityków medycznych nadal protestuje przed kancelarią premiera. Do tej pory strajk głodowy podjęło pięć pielęgniarek, jednak - jak zapowiada Ogólnopolski Związek Zawodowy Pielęgniarek i Położnych - liczba głodujących może się powiększyć nawet do 50 osób. Stan głodujących pielęgniarek jest dobry, choć - jak poinformowała opiekująca się nimi lekarka - są osłabione, gdyż to trzeci dzień głodówki. Podjęcie we wtorek głodówki miało być wyrazem solidarności z koleżankami, które przebywały wówczas w kancelarii premiera. Jak argumentują protestujące, podczas spotkania z premierem nie padły żadne konkretne rozwiązania, dlatego też nie ma przesłanek do przerwania strajku ani likwidacji "miasteczka" namiotowego. Rzecznik OZZPiP Ewa Obuchowska powiedziała, że po rozmowach z premierem wciąż nie wiadomo, na co mogą liczyć pielęgniarki. - Możemy mówić 50, 100 procent, ale to tylko hasło, które nic nie znaczy - stwierdza Obuchowska i dodaje, że związek oczekuje deklaracji od strony rządowej na piśmie. Strajk wzmaga się również w środowisku lekarskim. Ponad 60 lekarzy z trzech szpitali w woj. łódzkim kontynuowało wczoraj strajk głodowy. Kolejni deklarują chęć przystąpienia do tej formy protestu. Głodówkę zapowiadają też lekarze z Sieradza. Podjęcie protestu głodowego krytykuje wiceminister zdrowia Bolesław Piecha. - Trudno mi w jakikolwiek sposób wpływać na decyzję samorządu związku zawodowego pielęgniarek. Ja osobiście nie jestem zwolennikiem szantażu kogokolwiek, zwłaszcza szantażowania swoim stanem zdrowia - komentuje dla "Naszego Dziennika". Drugie dno strajku Dalsze rozmowy rządu z przedstawicielami służby zdrowia zaplanowano na poniedziałek. Coraz bardziej widoczne jest niezadowolenie wielu lekarzy i pielęgniarek, którzy podkreślają, że przeciągający się strajk zaczyna przybierać znamiona polityczne. - Wczoraj brałem udział w spotkaniu, które miało miejsce w szpitalu miejskim w Gdyni, podczas którego lekarze byli namawiani do dalszego uczestnictwa w strajku - relacjonuje w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Sławomir Łabsz, anestezjolog z Gdańska, który ponad 30 lat pracuje w służbie zdrowia. Według niego, wielu z obecnych tam lekarzy było przerażonych takim obrotem sprawy. Jak zaznacza, głównymi zapalnikami strajku są izby lekarskie, dyrektorzy, ordynatorzy, kierownicy klinik i profesorowie, a pozostałe 95 proc. środowiska medycznego nie wie, o co w tym wszystkim chodzi. Zdaniem Łabsza, należałoby się zastanowić, kto za tym stoi. Tym bardziej że ci, którzy namawiają do strajku, jakby nie zauważyli, że strona rządowa chce rozmawiać, i tłumaczą, że "najpierw trzeba strajkować, a później będą reformy"... Na znamiona strajku politycznego wskazuje również Bożena Banachowicz, pełnomocnik Komitetu Inicjatywy Ustawodawczej, była przewodnicząca Zarządu Krajowego OZZPiP. W rozmowie z nami podkreśla, że koczujące przed KPRM pielęgniarki nie widzą albo nie chcą widzieć pozytywnych działań rządu na rzecz spełniania zgłaszanych postulatów. - W mojej ocenie, dzieje się tak dlatego, że obecna przewodnicząca związku OZZPiP popiera żądania związku OZZL oraz politykę lewicy i PO. Nie mogę w to uwierzyć - podkreśla. Jej zdaniem, środowisko pielęgniarskie nie popiera nieustannie trwającego strajku. - Dlatego wzywam panią Dorotę Gardias, niech rzetelnie powie swoim koleżankom, o co walczy - apeluje Banachowicz. - Dziwię się temu tym bardziej, ponieważ obecna przewodnicząca w swoim exposé podczas zjazdu wyborczego zapewniała delegatki, że nigdy nie wyprowadzi ich na ulice, że będzie tylko prowadzony dialog dla polepszenia warunków bytowych tej grupy zawodowej - dodaje Banachowicz. Jak podkreśla, jej koleżanki "walczą o lepsze warunki pracy, większe zarobki i chcą wiedzieć, jaką będą miały w najbliższej przyszłości minimalną płacę, a także kiedy dojdą do godnych warunków wynagradzania". - Jestem przekonana, że dziś nie można manipulować środowiskiem pielęgniarsko-położniczym - alarmuje. Magdalena M. Stawarska "Nasz Dziennik" 2007-06-29

Autor: wa