Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Stoch na piątkę

Treść

W niedzielę w Planicy zakończył się kolejny sezon Pucharu Świata w skokach narciarskich. Kryształową Kulę zdobył, po raz pierwszy, Norweg Anders Bardal, piąte miejsce, najwyższe w karierze, zajął Kamil Stoch, do rekordu Fina Mattiego Nykaenena zbliżył się Austriak Gregor Schlierenzauer.

Spełnione oczekiwania
- Chcę być w czołowej szóstce - przed sezonem mówił Stoch. Urodzony w Zębie zawodnik przystępował do nowego rozdania w roli lidera reprezentacji Polski. Narty na półkę odłożył bowiem Adam Małysz, ikona dyscypliny, jeden z najbardziej popularnych, lubianych i szanowanych naszych sportowców. Mistrz w każdym celu, multimedalista olimpijski, mistrzostw świata, czterokrotny zdobywca Kryształowej Kuli. Przypominamy te sukcesy, by uświadomić raz jeszcze, co czekało Stocha. Sam co prawda zarzekał się, że nigdy nie zostanie drugim Małyszem, bo to nierealne, nie chciał, by ktoś wymagał od niego podobnych wyników, ale też doskonale zdawał sobie sprawę z oczekiwań. Orzeł z Wisły był kimś, kto spopularyzował skoki. Kimś, dla kogo rokrocznie do Zakopanego przyjeżdżały dziesiątki tysięcy kibiców. I dziś, po sezonie 2011/2012 można z czystym sumieniem powiedzieć, że Stoch zadaniu podołał. - Poradził sobie dobrze, choć został obciążony wielką presją. Sezon może uznać za bardzo udany. Chciał być w szóstce, zajął piąte miejsce. Przez chwilę mógł uplasować się nawet wyżej, ale nie ma się co rozwodzić nad tym tematem - przyznał Łukasz Kruczek, trener reprezentacji Polski. Od listopada do marca Stoch wygrał dwa konkursy, w Zakopanem i Predazzo. Mniej o jeden niż rok wcześniej, ale też dużo częściej stawał na podium - łącznie siedmiokrotnie: o prócz wspomnianych w Lillehammer, Engelbergu, Bad Mitterndorf i Sapporo (dwa razy). Praktycznie nie notował wpadek, a jeśli już, to można było je policzyć na palcach jednej ręki. Zwykle nie wynikały też z błędów własnych, ale niesprzyjających warunków. W zaledwie trzech zawodach uplasował się poza czołową piętnastką, w dwóch nie zakwalifikował się do finałowej serii. Skakał równo i dobrze. W 2012 r. tylko trzy razy zajął miejsce gorsze od dziewiątego, a to już o czymś świadczy. Stał się zawodnikiem, z którym liczą się wszyscy, faworytem, który zawsze włącza się do walki o najwyższe cele. Drugim Małyszem nie został, bo to nierealne, ale też w jednym już wyprzedził znamienitego kolegę. Fruwał od niego ładniej stylowo. I jeszcze jedno - w sezonie zgromadził 1078 punktów. Poprzedni zakończył z dorobkiem 739 pkt, a dwa lata wcześniej uzbierał ledwie 203. To doskonale pokazuje progres, a wciąż jest zawodnikiem z rezerwami, rozwijającym się.
Stoch jako lider kadry się zatem sprawdził, a jak ocenić pozostałych reprezentantów Polski? Umiarkowanie pozytywnie. Bywały konkursy, w których Piotr Żyła miał szanse włączyć się do rywalizacji o podium, jednak nie wytrzymywał presji. W klasyfikacji generalnej uplasował się jednak na całkiem przyzwoitym 19. miejscu, a błysnął podczas mistrzostw świata w lotach. Akurat ta impreza, rozgrywana w zmiennych, loteryjnych warunkach nie wyszła Stochowi, a Żyła, podczas zmagań drużynowych, ustanowił nieoficjalny rekord Polski w długości lotu. Od 26 lutego wynosi on 232,5 metra. Pod koniec sezonu z bardzo dobrej strony pokazali się dwaj juniorzy, Aleksander Zniszczoł i Klemens Murańka. Ten pierwszy to aktualny wicemistrz świata juniorów, drugi od lat był kreowany na wielką gwiazdę i następcę Małysza. To mu ciążyło, ale gdy z nieokrzesanego Klimka stał się dojrzalszym Klemensem, okazało się, że faktycznie może swój talent rozwinąć w dobrym kierunku. - Zrobiliśmy krok do przodu, jeśli chodzi o zdobycze punktowe, a z kilku młodych zawodników, prowadzonych przez Roberta Mateję, możemy mieć pociechę - zauważył Kruczek. Teraz wypada tylko poczekać, aż któryś z naszych talentów zrobi solidny krok do przodu. Małe, acz widoczne, już były.

Bardal, czyli niespodzianka
A teraz o bohaterze sezonu, czyli Bardalu. Czy ktoś spodziewał się, że doświadczony, choć bez spektakularnych sukcesów na koncie Norweg sięgnie po Kryształową Kulę? Chyba nikt, nawet w jego ojczyźnie jeśli już szukano faworytów, to raczej wśród młodszych kolegów. 30-latek z Steinkjer w Pucharze Świata zadebiutował w 2001 r., ale na pierwsze podium musiał poczekać aż do marca 2007 roku. W styczniu następnego roku, w Zakopanem, odniósł swoje pierwsze zwycięstwo. Poprzedni sezon zakończył na 14. miejscu w klasyfikacji generalnej, a w tym zaskoczył wszystkich. Trudno powiedzieć, by zdobył Puchar Świata w wielkim stylu. Tak nie było. Nie zostawił też w pamięci jakichś nadzwyczajnych wspomnień. Był za to najbardziej konsekwentny i najrówniejszy spośród wszystkich zawodników. Wygrał trzy konkursy (Engelberg, Bad Mitterndorf i Willingen), w czterech był drugi, a w pięciu trzeci. Wcześniej, w całej karierze, na podium stawał... sześciokrotnie. Po raz ostatni 4 marca 2008 r. w Kuopio! Minionego sezonu wcale nie rozpoczął najlepiej, na starcie dominowali Andreas Kofler i Schlierenzauer. Wydawało się niemal pewne, że rozdanie padnie łupem faworyzowanych Austriaków, że obsadzą całe podium, a reszta świata będzie przyglądać się ich wewnętrznej rywalizacji. Przez chwilę faktycznie tak było, ale nic nie trwa wiecznie. Pierwszy przełom nastąpił podczas konkursu lotów w Bad Mitterndorf. Schlierenzauer stracił w nim pewne zwycięstwo przez problemy z suwakiem w kombinezonie. Został zdyskwalifikowany, a na pierwszą pozycję przesunął się Bardal. Kolejnym ważnym momentem okazały się zawody w Sapporo. Norweg zajął w nich 2. i 14. miejsce, ale wyprzedził w klasyfikacji generalnej Schlierenzauera. Ten do Japonii się nie wybrał. Liderem PŚ pozostał Kofler, jednak nie na długo. 12 lutego, po wygranej w Willingen, Bardal odebrał Austriakom żółtą koszulkę i już jej nikomu nie oddał. W niedzielę w Planicy postawił kropkę nad i - został trzecim norweskim zdobywcą Kryształowej Kuli. Poprzednio po to trofeum sięgali Vegard Opaas i Espen Bredesen. - Jestem dumny z tego, co osiągnąłem - powiedział Bardal, od roku prowadzony przez Alexandra Stoeckla, Austriaka.
Tymczasem rodacy szkoleniowca reprezentacji Norwegii okazali się największymi przegranymi sezonu. Brzmi to dziwnie, zwłaszcza że mieli dwóch skoczków na podium Pucharu Świata i zdeklasowali rywali w zmaganiach drużynowych. Oni jednak liczyli na więcej, zdecydowanie. Marzyli o kolejnych triumfach, tymczasem w dwóch najważniejszych bojach ustąpili rywalom. Bardal zdobył Kryształową Kulę, a Słoweniec Robert Kranjec został mistrzem świata w lotach. Na początku sezonu wydawało się, że zdominuje go Kofler, potem, że Schlierenzauer. Ten drugi ruszył w pościg za Nykaenenem, rekordzistką pod względem liczby zwycięstw w Pucharze Świata. Najpierw dorównał Małyszowi, który 39 razy stał na najwyższym stopniu podium, a 4 lutego w Predazzo odniósł 40. zwycięstwo. Na tym jednak licznik Austriaka, przynajmmniej na razie, się zatrzymał. Legendarny Fin pozostał na czele z 46 triumfami, ale nikt nie ma wątpliwości, że prędzej czy później (raczej prędzej) Gregor go przegoni. Ma bowiem zaledwie 22 lata, mnóstwo zim do przeskakania, podczas których ustanowi wszelkie rekordy. Miniony sezon miał jednak dlań dość gorzki smak. Chciał więcej, zdecydowanie więcej, tyle że Austriakom przytrafiło się zbyt wiele wahań formy. Byli po prostu nierówni, co kosztowało ich bardzo dużo.

Piotr Skrobisz

Nasz Dziennik Środa, 21 marca 2012, Nr 68 (4303)

Autor: au