Stawiam pytania o Polskę i Polaków
Treść
- mówi Olgierd Łukaszewicz, który przyjeżdża do Krakowa ze swoim monodramem - Niebawem zobaczymy Pana w monodramie "A kaz tyz ta Polska, a kaz ta?" według utworów Stanisława Wyspiańskiego. Czy do Krakowa przywiódł Pana Festiwal Wyspiański 2007? - Nie tylko. Również fakt, że za kilka dni odbędą się wybory, przed którymi chciałbym porozmawiać z publicznością o Polsce, słowami Wyspiańskiego. Bo nikt z taką jak on ostrością, przenikliwością, tak boleśnie i gorzko nie mówi o nas w swoich wizjach przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Zakładam więc ja, komediant Narodowej Sceny, papierową czapkę złożoną ze stron różnych gazet codziennych, by jako Stańczyk wadzić się z Dziennikarzem, by fragmentami "Wyzwolenia", "Wesela" i "Warszawianki" wypowiedzieć gorączkowo gorycz, wściekłość na wszystkie nieprawości dziejące się wokół nas. Tym spektaklem zadaję pytanie, czy aby na pewno wiemy, jakiej chcemy przyszłości dla Polski? Dlaczego wciąż trwają kłótnie? Dlaczego nie dążymy do dialogu, który dopuszczałby do głosu różne opcje i różne wizje? "Podajcie ręce - zimne wasze dłonie. Myśl, jaka była w nas i w naszej wspólności - tonie" - mówię słowami Wyspiańskiego. I to jest gorzka prawda. Na początku przemian była w tym kraju wspólnota, wydawało się, że będziemy razem decydować o tym, jak i w którym kierunku będzie się Polska rozwijać. Niestety, to wszystko gdzieś utonęło. W miałkości sporów o symbole narodowe, o historię, o zbrodnie, o podłość, o kłamstwo. W niejasnej argumentacji polityków i ich chorych ambicjach. W nasilającej się z chorobliwą furią walce różnych ugrupowań i koterii. W tym wszystkim nie bez winy są media, często jednostronne, eliminujące dialog. O wyjątkowej roli prasy wiedział sam Wyspiański, który chciał być redaktorem wszystkich dzienników krakowskich, żeby łatwiej docierać do umysłów i serc Polaków. W tym spektaklu dużo we mnie z dziennikarza... - Przypomina Pan o istocie i urodzie słowa? - Tak. Bo ono stało się dziś sposobem na gazetowy show, służy sensacyjnemu przekazywaniu newsów, półprawd, często kłamstw, informacji ogłupiających, nijakich, trywialnych i miałkich. Kiedy mój Stańczyk wadzi się z Dziennikarzem i niszczy z rosnącą złością stos leżącej przed nim prasy - ma czapkę z gazet, nie z pawich piór. Walczę tym przedstawieniem o przywrócenie wagi słowu. - Pan zawsze traktował aktorstwo jako misję? - Jako rodzaj powołania, jako rodzaj służby. Przecież celem naszej pracy, każdego artysty, jest dawanie świadectwa, wpływanie na ludzi, pobudzanie ich serc i umysłów. Należę do tego pokolenia, które wychowywało się na poezji Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego, Norwida, Wyspiańskiego. W 1968 roku, będąc w zespole Teatru Stu, demonstrowałem pod pomnikiem Mickiewicza moją niezgodę na wydarzenia marcowe. Dziś moim monodramem, słowami Wyspiańskiego, mówię o naszej niemożności zdobycia się na poważną myśl o wspólnocie narodowej. Demonstruję swoją niezgodę na wrogi, wulgarny i agresywny bełkot szaleńców. Historia dała nam wszystkim szansę na budowanie wspólnoty społecznej, ale okazało się, że upiory przeszłości zatruwają społeczny dialog. "Byśmy padli potruci jadami w pogrzebowej stypie" - pisał Wyspiański. - Chce Pan też przywrócić wiarę w poezję? - Tak, w poezję, ale nie w poetyzowanie. Wyspiański nienawidził poetyzowania, czyli zafałszowywania rzeczywistości wszelkimi godłami, narodowymi zaklęciami. Za Wyspiańskim można powtórzyć, że za dużo mamy dziś tego niewolnictwa patriotyzmu, haseł, fasadowości i teatralizacji życia, czyli poetyzowania właśnie. Wciąż brakuje czynu, konkretnego działania. Gdzie jest dyskusja na argumenty o sposobie budowania wspólnej Europy? - Przez wiele lat wędrował Pan po całej Polsce ze swoim monodramem o Polsce, która w tym czasie bardzo się przecież zmieniła... - I zmieniła się tonacja rozmowy o niej. Dlatego także ja musiałem nieco przemodelować formę mojego dialogu z publicznością. Ale to był i jest nadal rodzaj mojej teatralnej pielgrzymki. Przed laty, po premierze na scenie narodowej w Warszawie, pojechałem z tym spektaklem do Teatru Śląskiego im. Wyspiańskiego w Katowicach. Bo tam nauczyłem się miłości do poezji, tam zapragnąłem być aktorem. To było podziękowanie za mój los. Za to, że mogę być komediantem. Z kolei przez lata spędzone w Krakowie uwierzyłem ironii i sprzeciwowi Wyspiańskiego. Dlatego nie mogę nie przyjechać z tym spektaklem do Teatru Stu, gdzie rozpoczęła się moja kariera sceniczna. Choć wiem, że przywozić Wyspiańskiego do Krakowa to tak, jak samowar wwozić do Tuły. Mam jednak nadzieję, że krakowska publiczność zechce wysłuchać, jaki znalazłem ton dla pytań o Polskę i Polaków stawianych przez Wyspiańskiego, zawsze niezmiernie aktualnych. - A co z odpowiedzią na pytanie: "A kaz tyz ta Polska, a kaz ta?" - "Musimy coś zrobić, co by od nas zależało, zważywszy, że dzieje się tak dużo, co nie zależy od nikogo". Rozmawiała: JOLANTA CIOSEK Monodram "A kaz tyz ta Polska, a kaz ta?" w wykonaniu Olgierda Łukaszewicza zostanie zaprezentowany w Teatrze Scena STU 14 i 15 października oraz 10 i 11 listopada o godz. 19. Bilety w cenie 50 zł. "Dziennik Polski" 2007-10-11
Autor: wa