Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Spóźniona reforma

Treść

Premier Donald Tusk ogłosi dzisiaj szczegóły wielkiej operacji oszczędnościowej pod nazwą "plan naprawy finansów publicznych". Ekonomiści wskazują, że plan jest co najmniej o rok spóźniony, co więcej - może przynieść skutki odwrotne od zamierzonych.
Przesunięcie części pieniędzy z otwartych funduszy emerytalnych do ZUS, nałożenie na zamożniejszych rolników obowiązku wnoszenia składek do ZUS, wyższych niż teraz płacą w KRUS, sprzedaż państwowych firm inwestorom prywatnym, ograniczenie wzrostu wydatków budżetowych do 1 proc. rocznie - to tylko niektóre elementy zapowiadanego przez rząd planu naprawy finansów publicznych. Szczegóły programu przedstawi dzisiaj premier Donald Tusk. - Żadne wydatki, poza tymi, które musimy realizować ustawowo, nie będą mogły wzrosnąć w ciągu roku więcej niż o 1 procent - tak opisał premier słynną "regułę wydatkową", która ma być jednym z filarów planu oszczędnościowego. Celem programu jest powstrzymanie tempa narastania deficytu budżetowego i długu publicznego.
Mimo uniknięcia w 2009 r. recesji, a nawet niewielkiego wzrostu na poziomie 1,7 proc., Polska znalazła się w punkcie krytycznym, a to za sprawą zadłużenia finansów publicznych, które stopniowo wymyka się spod kontroli. Przyrost zadłużenia niemal trzykrotnie przekracza tempo wzrostu gospodarczego. Już dziś wiadomo, że deficyt sektora finansów publicznych za 2009 r. będzie wyższy niż 6,3 proc. PKB (według szacunków z października 2009 r.), a w 2010 r. wzrośnie jeszcze bardziej. Ekonomiści przestrzegają, że nasze zadłużenie publiczne może przekroczyć w tym roku próg 55 proc. PKB, co wiązałoby się z koniecznością przeprowadzenia drastycznych cięć wydatków budżetowych. - O ile przeprowadzenie reformy finansów publicznych jest konieczne, o tyle oparcie się na "regule wydatkowej" jest błędne i najprawdopodobniej niewykonalne, ponieważ oznacza mechaniczne ograniczanie wzrostu wydatków publicznych, bez oglądania się na długofalowe skutki cięć dla rozwoju gospodarczego - komentuje rządowe plany dr Cezary Mech, były wiceminister finansów, doradca prezesa NBP. - Rezultatem przyjętej metody będzie wcześniej czy później spadek wzrostu gospodarczego, spadek dochodów budżetowych i... konieczność dalszego, jeszcze głębszego ograniczania wydatków publicznych, w tym nakładów na wrażliwe społecznie dziedziny, jak służba zdrowia czy system emerytalny - ostrzega dr Mech.
Według Jana Filipa Staniłko, asystenta naukowego w Instytucie Sobieskiego, przy obecnym kształcie budżetu reguła wydatkowa nie wystarczy, by uzdrowić finanse publiczne, lecz konieczna jest zmiana całej konstrukcji budżetu w taki sposób, aby pozwalał planować wydatki publiczne długofalowo, a nie w perspektywie jednego roku. - Z zapowiedzi premiera wynika, iż reguła wydatkowa ma dotyczyć tylko wydatków niezapisanych w ustawach. Przecież 70 proc. wydatków budżetu to wydatki sztywne, wynikające z różnych ustaw, a te będą rosnąć! - zwraca uwagę Staniłko.
Jeśli więc rząd chce zbilansować budżet, musi objąć regułą wydatkową także wydatki sztywne albo zmienić ustawy w taki sposób, by generowały mniejsze wydatki z budżetu. I jedno, i drugie będzie, zdaniem ekonomisty, trudne do przeprowadzenia z uwagi na rok wyborczy. - Trudno będzie także rządowi osiągnąć zakładany efekt przy niskim wzroście gospodarczym. Polskie finanse publiczne są tak skonstruowane, że zbliżają się do równowagi dopiero wtedy, gdy wzrost przekracza 5 proc. PKB - wyjaśnia ekonomista. Ponadto trudno oczekiwać szybko korzystnych efektów reformy, bo zostanie ona wprowadzona w życie za późno. - Obecnie rząd praktycznie nie kontroluje już długu publicznego. Obawiam się, że w tym roku zadłużenie może przekroczyć próg 55 proc. PKB, co automatycznie oznaczałoby konieczność zbilansowania budżetu na 2011 r. (aby dług już dalej nie narastał), a w kolejnym roku - konieczność całkowitego zlikwidowania zadłużenia. Do przeprowadzenia takich cięć reguła wydatkowa nie wystarczy. Sądzę, że rząd przystąpił do naprawy finansów "o jeden budżet za późno" - ocenia ekonomista Instytutu Sobieskiego.
Małgorzata Goss
Nasz Dziennik 2010-01-29

Autor: jc