Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Smuda: Cały czas się uczymy

Treść

Czy był to najlepszy występ kadry pod moim okiem? Być może, ale nie jest to dla mnie najważniejsze. Ja wymagam, by grała jeszcze lepiej, walczyła i wygrywała z najlepszymi - powiedział Franciszek Smuda po meczu piłkarskich reprezentacji Polski i Bułgarii. Nasi wygrali 2:0, faktycznie rozegrali całkiem niezłe spotkanie, kilka razy efektownie błysnęli, ale pokazali też sporo przywar, nad których wyeliminowaniem przez najbliższe miesiące będą musieli pracować w pocie czoła.
Na stadionie stołecznej Polonii pierwszy raz w nowym roku nasza drużyna pokazała się niemal w optymalnym składzie. Smuda mógł przyjrzeć się graczom występującym na co dzień w klubach zagranicznych, którzy mają być trzonem ekipy na Euro 2012. Mowa m.in. o Jakubie Błaszczykowskim, Ludovicu Obraniaku i Tomasza Kuszczaku. Z powodu urazów do stolicy nie mogli przyjechać Ireneusz Jeleń i Paweł Brożek, a więc skuteczni napastnicy. Takich graczy w kadrze brakowało, przed środowym spotkaniem statystycy dokładnie wyliczali, ile goli w narodowych barwach strzelili dotychczas Robert Lewandowski, Dawid Nowak i Patryk Małecki, powołani przez selekcjonera. Tymczasem okazało się, że nawet z jednym zawodnikiem z przodu Polska może grać ofensywnie i stwarzać zagrożenie pod bramką rywala. Smuda postawił bowiem na kreatywnych i błyskotliwych pomocników, szybkich skrzydłowych, którzy mieli raz po raz nękać rywali i uprzykrzać im życie. Ten taktyczny plan powiódł się przede wszystkim dzięki Błaszczykowskiemu, który w środę rozegrał rewelacyjne spotkanie. Wychowanek Rakowa Częstochowa brał udział w większości akcji naszego zespołu, w imponującym stylu wygrywał pojedynki indywidualne, strzelał i wreszcie asystował. Zdobyty przez niego pod koniec pierwszej połowy gol był rzadkiej urody i świadczył o niepospolitej piłkarskiej inteligencji i odwadze. Oglądanie gry pomocnika Borussii Dortmund było prawdziwą przyjemnością, a poziom przez niego reprezentowany można określić nawet mianem "światowego". Gdybyśmy mieli więcej takich Błaszczykowskich w składzie, mistrzostw Europy moglibyśmy oczekiwać ze sporymi nadziejami. Na razie nie mamy, ale w środowy wieczór z dobrej strony pokazali się i inni. Szczególnie Lewandowski, bardzo aktywny, szukający gry, a przy tym dysponujący naprawdę fantastycznym uderzeniem. Gol ustalający wynik był przepiękny. Kilka niezłych zagrań zaprezentowali Dariusz Dudka (aczkolwiek - bądźmy szczerzy - lewa strona obrony nie jest jego ulubioną pozycją), Radosław Majewski, Ludovic Obraniak. W ogóle Polacy w środę walczyli, byli aktywni, chciało im się. - Ale cały czas wymagam, by grali jeszcze lepiej. Przed laty chwaliliśmy się serią zwycięskich spotkań, ale z kim - z Kazachstanem, Azerbejdżanem, Łotwą, Estonią. Mnie takie sukcesy nie interesują, wolę, byśmy nawet przegrali, ale z bardzo silnym rywalem. Mamy młody zespół, który dopiero "raczkuje", zgrywa się. Ci chłopcy muszą się jeszcze dużo uczyć, a jeśli to robić, to od najlepszych. Dlatego zależy mi na sparingach z jak najmocniejszymi przeciwnikami - zauważył Smuda. Selekcjoner był zadowolony z postawy swoich podopiecznych, ale też przyznał, że ma świadomość ogromu pracy, jaka czeka całą kadrę. - Przed meczem powiedziałem zawodnikom, że jeśli ktoś popełni indywidualne błędy, podskoczy mu piłka, źle ją przyjmie, to go rozgrzeszę. Także ze względu na fatalny stan boiska. Jeśli jednak ktoś straci piłkę i się po nią nie wróci, nie będzie walczył o odzyskanie, to go nigdy nie usprawiedliwię - dodał.
O ile w ofensywie nasi zaprezentowali się całkiem nieźle, o tyle nadal mają problemy z grą w defensywie. Za często przytrafiają się im proste, niewymuszone błędy i dotyczy to zarówno czwórki obrońców, jak i bramkarza. Kuszczak w środę nie był zbyt pewny, a Smuda już wcześniej zapowiedział, że wkrótce znów da szansę Arturowi Borucowi. - Dążymy do sytuacji, w której po każdym meczu będziemy mogli powiedzieć, że miał on wielu bohaterów, najlepiej całą drużynę - zakończył trener.
A co się w środę najbardziej nie podobało? Stan murawy, który był koszmarny. To jakiś skandal, że reprezentacja nie po raz pierwszy mecze w roli gospodarza rozgrywa na kartoflisku. Nie podobały się stroje. Nike być może chciała zaszokować, skandalikiem zrobić sobie reklamę, ale to PZPN zatwierdza koszulki i stawia kropkę nad "i". Tymczasem nasi wybiegli w trykotach granatowo-czerwono-białych, budząc konsternację. Czy dla władz futbolowej centrali tradycja i narodowe symbole zupełnie się nie liczą? Absurd. Smuda co prawda przekonywał, że najważniejszy jest wynik, a stroje nie grają, ale niesmak pozostał. Nie podobało się też zachowanie kibiców, którzy nie pierwszy raz na mecz reprezentacji przenieśli prymitywne klubowe waśnie i animozje. Czy na spotkaniu narodowej drużyny sympatycy Legii naprawdę muszą atakować dzieciaka tylko dlatego, że "śmiał" założyć koszulkę w barwach innej stołecznej ekipy, Polonii? Trudno to pojąć.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 2010-03-05

Autor: jc