Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Śmierć kibica pod radiowozem

Treść

Kibice w Zielonej Górze świętowali zdobycie przez swój klub Stelmet Falubaz Zielona Góra tytułu drużynowego mistrza Polski w żużlu. Radość, która ze stadionu przeniosła się na ulice, nieoczekiwanie przerwała śmierć 23-letniego kibica, który zginął pod kołami nieoznakowanego policyjnego samochodu fiat ducato. Z ustaleń policji wynika, że około godz. 2.10 w nocy jeden z kibiców, 23-letni mieszkaniec Zielonej Góry, przebiegał przez jezdnię w niedozwolonym miejscu. Wówczas został potrącony przez radiowóz, który - według oceny prokuratury - nie poruszał się z prędkością większą niż 50 km na godzinę. Podczas konferencji w Prokuraturze Okręgowej w Zielonej Górze prokurator Alfred Staszak oznajmił, że nieoznakowany radiowóz jechał do zgłoszenia i choć prędkość, z jaką się poruszał, nie została jeszcze dokładnie ustalona, to była ona niewielka. - Nie było dużego ruchu na ulicach, ale był duży ruch pieszych. Z naszych wstępnych informacji wynika, że nie była to duża prędkość - ocenił prokurator Staszak. Dodał, że radiowóz nie miał szans ominąć mężczyzny.
Stwierdzenia prokuratury są jednak sprzeczne z relacjami świadków zdarzenia, którzy uważają, że samochód policyjny, który śmiertelnie potrącił kibica, poruszał się z dużą prędkością, a przy tym nie jechał na sygnale. - Policyjny tajniacki samochód jechał główną ulicą, którędy wracali kibice. Co najmniej stówę miał na liczniku - relacjonuje dziewczyna, która widziała całe zdarzenie. Prędkość, z jaką poruszał się samochód policyjny, można ustalić na podstawie śladów na miejscu zdarzenia. Wszystko jednak wskazuje na to, że prokuratura będzie miała utrudnione zadanie, ponieważ - w ocenie świadków zdarzenia - na skutek bierności policji doszło do zatarcia śladów przez tłum. - Ślad hamowania jest stosunkowo długi, ale nie ma pewności, że jest to ślad hamowania tego pojazdu - powiedział prokurator Alfred Staszak, który dodał, że policjant prowadzący samochód był trzeźwy. Jak podkreślają eksperci, prędkość samochodu można określić na podstawie innych śladów. Istotne będą np. wyniki sekcji zwłok, które pokażą skalę obrażeń zewnętrznych i wewnętrznych zmarłego, eksperci mogą też zbadać uszkodzenia, jakie powstały w karoserii samochodu. Być może są też jakieś zdjęcia z monitoringu miejskiego, gdzie zarejestrowano przejazd radiowozu. Z dotychczasowych ustaleń prokuratury wynika, że potrącony mężczyzna w chwili wtargnięcia na jezdnię rozmawiał przez telefon komórkowy. Jednak, jak podkreślił prokurator Staszak, nie potwierdza tego analiza monitoringu.
Według śledczych, zanim na miejscu pojawiła się karetka pogotowia, policjanci jako pierwsi, natychmiast po zdarzeniu udzielali poszkodowanemu pierwszej pomocy. Inną wersję przedstawiają świadkowie tragicznego wypadku. - Człowiek leżał, a oni się nim nie zajęli - mówi jedna z osób. Dopiero kiedy ktoś z tłumu przystąpił do reanimacji i sztucznego oddychania, wówczas dołączył do niego policjant, który zaczął uciskać klatkę piersiową potrąconego mężczyzny. Około godz. 2.30 przybyły na miejsce lekarz stwierdził zgon kibica.
Po tragicznym zdarzeniu wybuchły zamieszki, a według prokuratury przybyły o godz. 2.34 na miejsce prokurator nie mógł wykonać czynności, bo tłum zatarł większość śladów. - Uniemożliwienie przeprowadzenia oględzin spowodowało, że na miejsce ściągnięto dodatkowe siły policyjne - relacjonował prokurator Staszak. Policja użyła gazów łzawiących, armatki wodnej i broni gładkolufowej, oddając w powietrze 155 strzałów. W efekcie starć z policją zniszczonych zostało kilkanaście samochodów, w tym samochody policyjne, wybite zostały szyby w jednym z zielonogórskich komisariatów policji, zniszczona jest także stacja paliw. Kilka osób zostało lekko rannych, a dziewięć osób, w tym jedną kobietę, zatrzymała policja. Obrażenia odniosły dwie policjantki. Jedna funkcjonariuszka ruchu drogowego uderzona bliżej nieustalonym przedmiotem ma podejrzenie złamania podstawy czaszki, a druga ma złamaną szczękę, ale jak podkreśla Weronika Rozenberger ze szpitala Wojewódzkiego w Zielonej Górze, ich życie nie jest zagrożone.
Prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie wypadku nieoznakowanego policyjnego samochodu, pod kołami którego zginął człowiek. Ponadto inne postępowania dotyczą czynnej napaści na dwie funkcjonariuszki policji oraz w sprawie zniszczenia mienia podczas zamieszek. - Apeluję do wszystkich osób, którym zostały zniszczone witryny sklepowe, których okradziono w tym dniu, którym zostały zniszczone samochody o zgłaszanie się do prokuratury lub najbliższej jednostki policji. Zabezpieczyliśmy monitoring ze stadionu, ze stacji paliw i z całego miasta, żeby ewentualnie wytypować osoby, które miały związek z tymi chuligańskimi incydentami - podkreślił prokurator Staszak. Ponadto okoliczności wypadku bada specjalny zespół powołany przez komendanta głównego policji. Rzetelne i obiektywne wyjaśnienie okoliczności tragedii w Zielonej Górze zapowiedział też wiceszef MSWiA Adam Rapacki. Podkreślił, że impreza była zgłoszona, zabezpieczona prawidłowo, przebiegała spokojnie i bez incydentów, a do zajść doszło dopiero później w wyniku niezdrowych emocji i alkoholu, które spowodowały eskalację działań. - Według wstępnych ustaleń, jest to nieszczęśliwy wypadek drogowy. Poczekajmy jednak na potwierdzenie wszelkich okoliczności, które wyjaśnia prokuratura - mówił Rapacki. Wobec wątpliwości co do bezzwłocznego przystąpienia przez policjantów do udzielenia pomocy poszkodowanemu zadeklarował wyjaśnienie tej kwestii. Szef MSWiA zapowiedział ściągnięcie dodatkowych sił policyjnych do Zielonej Góry, aby zapewnić bezpieczeństwo i na wypadek eskalacji protestów. - Już prowadzimy dialog ze środowiskiem kibiców, by usiąść do stołu i rzetelnie sprawę wyjaśnić, uspokoić emocje. Mamy nadzieję, że zdrowy rozsądek zwycięży - stwierdził Rapacki.
Premier Donald Tusk, który w sprawie tragedii w Zielonej Górze rozmawiał m.in. z komendantem głównym policji Andrzejem Matejukiem, stwierdził, że był to tragiczny w skutkach, ale jednak typowy wypadek, a środki użyte przez policję były adekwatne do zdarzenia. Usprawiedliwiając policjantów, stwierdził, że nie mieli oni szans uniknąć potrącenia kibica, a prędkość, z jaką jechali, to ok. 40 km na godzinę. Ponadto, wbrew temu, co twierdzą świadkowie zdarzenia, premier Tusk podkreślał, że policjant kierujący samochodem, który śmiertelnie potrącił kibica, natychmiast podjął akcję ratunkową. Z jednej strony podkreślając, że żadnej tragedii nie powinno się wykorzystywać do celów politycznych, Donald Tusk sam, wykorzystując fakt zamieszek i śmiertelnego potrącenia kibica, próbował winą za tego typu wydarzenia obarczyć przeciwników politycznych.
Mariusz Kamieniecki

Nasz Dziennik Poniedziałek Wtorek, 4 października 2011, Nr 231 (4162)

Autor: au