Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Śledztwo czy zacieranie śladów?

Treść

Obawy co do rzetelności prowadzonego przez Rosjan śledztwa w sprawie katastrofy Tu-154M znów znajdują uzasadnienie. Dziennikarze z łatwością docierają do kolejnych świadków i nagrań wideo z miejsca zdarzenia, o których prokuratorzy nie mają pojęcia. Nie mogą mieć, bo nikt nie pytał miejscowej ludności o wydarzenia z 10 kwietnia. Przerażające są także wyemitowane w TVP 1 materiały przedstawiające realizację prac "przeniesienia" wraku samolotu - przy udziale pił, spychaczy, bez dbałości o możliwie wierne zachowanie stanu szczątków, oraz obraz sposobu ich zgromadzenia i "przechowywania" na terenie lotniska Siewiernyj.
Przez ponad pięć miesięcy rosyjscy prokuratorzy badający sprawę katastrofy samolotu Tu-154M nie zdołali dotrzeć do świadków wydarzenia, którzy widzieli spadający samolot oraz byli tuż po katastrofie na terenie przylegającym do lotniska. To, czego nie udało się zrobić prokuratorom, udaje się dziennikarzom. Tym razem do Smoleńska udała się ekipa "Misji specjalnej". Zamieszkujący i pracujący w sąsiedztwie lotniska Siewiernyj Rosjanie dysponują informacjami na temat katastrofy. To m.in. ich relacje oraz nagrane filmy dokumentują porozrzucane części samolotu czy stan drzew przed i po katastrofie - ostatecznie wykarczowanych przez rosyjskie służby. Jak się okazuje, nikt tych ludzi nie pytał o tragedię, co więcej, niektórzy świadkowie wskazywali, że wręcz nakazywano im milczenie. Wyemitowano również materiał filmowy z prac porządkowych na miejscu katastrofy. Widać na nim, że szczątki samolotu były traktowane jak nikomu niepotrzebny złom, a nie jak materiał dowodowy w śledztwie. Większe elementy samolotu zostały "przeczołgane" po smoleńskim błocie za pomocą ciężkiego sprzętu, a pewne elementy (niewygodne do transportu?) porozcinane piłami i nożycami. Porządkujący lotnisko nie mieli też obiekcji, by (bezmyślnie?) uszkadzać elementy wraku - wybijano szyby, dziurawiono poszycie. Tak "zabezpieczony" dowód został przewieziony na teren lotniska, gdzie został "poskładany" na dwie sterty - jedną zawierającą większe, a drugą mniejsze elementy. W tym stanie wrak czeka na przykrycie od pięciu miesięcy i mogą to poświadczyć kolejne ekipy polskich dziennikarzy przyjeżdżające w to miejsce.
Czy Rosjanie byli w stanie przed zniszczeniem wraku zbadać i udokumentować wszystkie jego elementy? To raczej mało prawdopodobne, bo w tak krótkim czasie mogli wykonać jedynie dokumentację fotograficzną. Istnieją też duże obawy, że w przypadku konieczności przeprowadzenia dodatkowych lub ponownych badań wraku nie będą one miały sensu z uwagi na kolejne zniszczenia dokonane przy jego przenoszeniu.
To jak zacieranie śladów
W ocenie gen. bryg. rez. Jana Baranieckiego, byłego zastępcy dowódcy Wojsk Lotniczych Obrony Powietrznej, który wielokrotnie uczestniczył w pracach komisji wyjaśniających przyczyny katastrof lotniczych, postępowanie Rosjan odbiega od obowiązujących standardów i wygląda raczej na zacieranie śladów, a nie próbę wyjaśnienia przyczyn tragedii. Jak zaznaczył, miejsce tragedii powinno zostać najpierw dokładnie udokumentowane i zbadane, a dopiero potem można podjąć prace związane z przeniesieniem i zabezpieczeniem wraku. Te działania nie powinny jednak skutkować dodatkowymi zniszczeniami.
- Nigdy przy katastrofie nie można się spieszyć. Nie na tym rzecz polega. Owszem, trzeba możliwie szybko zająć się ciałami zmarłych, i te czynności wykonywane są w pierwszej kolejności. Niestety, kiedy słyszę kolejne informacje o tym, jak Rosjanie zbierali szczątki samolotu, to utwierdzam się w przekonaniu, że tak naprawdę to nic nie zostało zbadane - powiedział w rozmowie z "Naszym Dziennikiem". Jak zauważył, samolot Tu-154M był tuż po remoncie, na gwarancji, więc tym bardziej nie powinien być przenoszony z miejsca tragedii bez zgody i udziału gwaranta i właściciela - takie zasady obowiązywały nawet w czasach PRL.
W obecnej sytuacji dla polskich śledczych, którzy w pełni uzależnieni są od wyników prac Rosjan, nawet dodatkowo zniszczony wrak może okazać się cennym materiałem. Będą możliwe jego badania, ale prawdopodobnie niektóre ślady zostały już nieodwracalnie zatarte. W ocenie Baranieckiego, niedopuszczalne jest też, by odpowiednie służby w pierwszych godzinach po katastrofie nie zebrały relacji i materiałów zgromadzonych przez świadków zdarzenia. - Zanim zacznie się dokładnie badać części samolotu, analizuje się to, jak samolot spadł, zbiera się przy tym wszystkie możliwe dowody, nie tylko np. nagrania rozmów z wieżą, ale też materiały wideo i relacje świadków. To stanowi pewien materiał wyjściowy. Potem analizuje się czarne skrzynki, o ile uda się je odnaleźć i odczytać - dodał.
Europa słucha pytań
Widoczne zaniedbania w rosyjskim śledztwie i bezsilność rządu w zakresie wyegzekwowania kierowanych do Rosjan wniosków o pomoc prawną jeszcze mocniej utwierdzają w przekonaniu, że sprawa katastrofy powinna zostać wyniesiona na możliwie najwyższy międzynarodowy poziom. Kwestia ta została poruszona na forum Parlamentu Europejskiego przez europosła Ryszarda Czarneckiego z grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Poseł wcześniej skierował w tej sprawie zapytanie do Komisji Europejskiej. Według niego, interwencja instytucji europejskich to dobry sposób nacisku na Rosjan, by ci zaczęli prowadzić rzetelne postępowanie.
- Uważam, że w sytuacji, gdy nie ma odpowiedniego nacisku ze strony polskiego rządu, tylko inna presja zewnętrzna, np. instytucji Unii Europejskiej, choćby Parlamentu Europejskiego, może stworzyć nadzieję na przełom w tym śledztwie, a przynajmniej uzyskanie większej wiedzy, niż dotychczas mamy - stwierdził poseł. Czarnecki w swoim wystąpieniu na forum PE poinformował, że sposób prowadzenia śledztwa przez Rosjan budzi niepokój w Polsce. To m.in. efekt opieszałości w przekazywaniu akt śledztwa. Jak mówił, "(...) bez presji ze strony Parlamentu Europejskiego, Unii Europejskiej, ta sprawa nigdy nie będzie wyjaśniona. Stąd apel o pewną solidarność z Polską w tej kwestii".
Dotąd poseł od KE uzyskał pisemne potwierdzenie, że strona polska nie kierowała w sprawie smoleńskiej żadnych wniosków, a jeśli te się pojawią, zostaną rozpatrzone. Komisja wyraziła też nadzieję, że przyczyny katastrofy zostaną jak najszybciej ustalone. W połowie września poseł skierował do KE kolejne zapytanie. Tym razem dotyczyło ono kwestii wydania wraku samolotu stronie polskiej. - Mimo nacisku polskiej opinii publicznej dotąd, mimo upływu niemal pół roku od katastrofy pod Smoleńskiem polskiego samolotu z prezydentem państwa na pokładzie, Rosja nie tylko nie zwróciła stronie polskiej wraku Tu-154, ale nawet w ogóle go nie zabezpieczyła. Mimo kilkakrotnych deklaracji w tej sprawie. Wrak samolotu jest kluczowym dowodem w toczącym się, zresztą bardzo powoli, śledztwie w sprawie tej katastrofy - zaznaczył poseł, równocześnie pytając, czy KE zabierze w tej sprawie głos.
Marcin Austyn
Nasz Dziennik 2010-09-23

Autor: jc