Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Skomplikowała się sytuacja Polaków w walce o awans na mundial w RPA

Treść

- Jesteśmy na siebie wściekli - przyznał Paweł Brożek. - Żal pracy, wysiłku, punktów - dodał Michał Żewłakow. Polscy piłkarze nie ukrywali przygnębienia po przegranym w fatalnych okolicznościach pojedynku ze Słowakami o punkty eliminacji mistrzostw świata. Minuta, która wstrząsnęła Biało-Czerwonymi i odebrała im pewne zwycięstwo, może w końcowym rozrachunku kosztować bardzo dużo. Nawet awans. W sobotę dobrze i zwycięsko, w środę kiepsko pod każdym względem - ileż to razy przerabialiśmy w przeszłości ten scenariusz, gdy nasi nie potrafili rozegrać dwóch wartościowych meczów o stawkę w ciągu kilku dni. Teraz jednak miało być inaczej, trener Leo Beenhakker zapewniał, iż nie ma takiego problemu, jego podopieczni są gotowi do walki, nie zabraknie im sił i serca. Uwierzyliśmy. W sobotę Polacy nas zachwycili, w środę oczekiwaliśmy podobnej gry. I skutecznej - przede wszystkim. Tymczasem było inaczej. Nasi od początku próbowali ruszyć na przeciętego (bądźmy szczerzy) przeciwnika, ale nie potrafili narzucić swoich warunków. W ich poczynaniach brakowało pasji, płynności, pomysłowości i lekkości, dzięki którym odprawili z kwitkiem Czechów. Każdy z zawodników (a w podstawowej jedenastce pojawiło się aż dziesięciu graczy, którzy rozpoczęli sobotnie starcie) zagrał dużo gorzej niż cztery dni wcześniej i dotyczy to zarówno tych, którzy na co dzień regularnie występują w swych klubach, jak i przesiadujących na ławce rezerwowych. Jakub Błaszczykowski, bohater potyczki z Czechami, tym razem popisał się jednym kapitalnym zagraniem (zapoczątkował akcję, po której Euzebiusz Smolarek zdobył pierwszego gola), ale poza tym rywale pilnowali go krótko i skutecznie. Rafał Murawski, który w sobotę zachwycał pracowitością, już po pół godzinie nie miał sił. Zawiedli i inni, może poza Smolarkiem, Pawłem Brożkiem, Michałem Żewłakowem. Mimo to po 85 minutach meczu nasi prowadzili i mieli komplet punktów w kieszeni. W tym jednak momencie Artur Boruc popełnił najgorszy błąd w karierze, w kuriozalny sposób podał piłkę Stanislavowi Sestakowi, a ten wyrównał (kilkadziesiąt sekund później, po koszmarnym błędzie całej defensywy, trafił jeszcze raz, nokautując podopiecznych Beenhakkera). Kiks bramkarza Celticu Glasgow odebrał Polakom punkty i jednocześnie pokazał, dlaczego do końca kariery nie wzniesie się powyżej poziomu ligi szkockiej. Co z tego bowiem, że potrafi bronić genialnie w starciach z najlepszymi, skoro myli się okrutnie, i to nie raz, w potyczkach z teoretycznie dużo słabszymi? To nie było jego pierwsze tak poważne przewinienie, Beenhakker tego nie zapomni i w kolejnym meczu od pierwszej minuty postawi na Łukasza Fabiańskiego. Patrząc z perspektywy dwóch ostatnich spotkań - szkoda, że nie zrobił tego wcześniej. Cóż, "mądry Holender po szkodzie". Sam Leo nie krył rozczarowania. - Zaprezentowaliśmy się dużo słabiej niż w meczu z Czechami. Wiedzieliśmy, że rywal jest mocny fizycznie, dlatego byliśmy nastawieni na taką grę. Przegraliśmy przez proste, indywidualne błędy, nie zgadzam się z opiniami, że zawiodła koncentracja. Sam na razie nie potrafię powiedzieć, co się stało, Słowacy nie byli na tyle groźni, abyśmy nie potrafili sobie z nimi poradzić. Zabrakło nam cierpliwości, nie potrafiliśmy długo utrzymać się przy piłce - przyznał. Piłkarze byli załamani. - Możemy być źli tylko na siebie - powiedział Żewłakow. - Przypadek, takie rzeczy się zdarzają, szkoda tylko, że dziś, gdy byliśmy tak blisko zwycięstwa - dodał Boruc. Polacy zafundowali sobie, trenerowi i kibicom prawdziwą huśtawkę nastrojów, nie pierwszy raz. Szkoda, bo gdyby w Bratysławie utrzymali korzystny wynik, pozostaliby liderami grupy 3., a tak spadli na drugie miejsce, za Słowację, która zgromadziła na koncie dwa punkty więcej. Wygrana oznaczałaby spokojną zimą, dobrą atmosferę. Porażka wszystko to przekreśliła. Niby wiemy, że Polaków stać na piękne mecze i dobrą grę z mocnymi przeciwnikami, z drugiej strony chcielibyśmy, by było to normą, a nie "wyskokiem" raz na dwa lata. W naszej grupie eliminacyjnej nie ma zdecydowanych faworytów, ba, w ogóle nie ma faworyta. Nawet Czesi, którzy teoretycznie są najwyżej notowani, zawodzą i spisują się poniżej oczekiwań. Walka o awans może toczyć się aż do ostatniego meczu, Polacy mają dużą szansę, ale w środę mogli zrobić ogromny krok do przodu. Zabrakło nie tylko kilku minut... Piotr Skrobisz Tabela grupy 3. 1. Słowacja 4 9 8:5 2. Polska 4 7 6:4 3. Słowenia 4 7 5:3 4. Irlandia Płn. 4 4 5:4 5. Czechy 3 4 2:2 6. San Marino 3 0 1:9 "Nasz Dziennik" 2008-10-17

Autor: wa