Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Skazywała opozycję w komunie, skazuje i dziś

Treść

Sędziowie orzekający w latach 80. w procesach politycznych, wciąż wykonują swój zawód, a niektórzy z nich wciąż rozstrzygają. Ferująca surowe wyroki dla opozycyjnych działaczy Grażyna Puchalska jest dziś sędzią warszawskiego sądu okręgowego. Na jej trop wpadł przez przypadek Przemysław Maksymiuk, który ze zdziwieniem przeczytał, że sędzina nadal orzeka i to w sprawach o zabarwieniu politycznym. W 1986 roku, w przyspieszonym procesie, skazała go za drukowanie i rozpowszechnianie nielegalnych wydawnictw.

Dziesięć lat później orzeczenie sędzi Puchalskiej zostało w sposób zdecydowany podważone przez Sąd Najwyższy. Sędzina jest znana historykom, którzy badając orzecznictwo warszawskich sądów z lat 80., zaliczyli ją do grona sędziów negatywnie wyróżniających się nadmierną surowością.
Przypadek nie jest odosobniony, jednak obecnie kwestia nieautonomicznie orzekających sędziów wychodzi już poza ramy poprawności politycznej, a należny sędziom atut niezawisłości ginie w różnorodnych okolicznościach.
W latach 80. sędzia Grażyna Puchalska pracowała w Sądzie Rejonowym miasta stołecznego Warszawy. Ten okres działalności sądów stał się przedmiotem publikacji wydanej przez Instytut Pamięci Narodowej pt. "Sędziowie warszawscy w czasie próby 1981-1988". W książce Adam Strzembosz i Maria Stanowska wyróżnili orzecznictwo sędziny, zaliczając je do nadmiernie surowego. "Spośród sędziów sądów powszechnych negatywnie wyróżniali się sędziowie sądów rejonowych: Eugeniusz Kołtuniak, Piotr Aleksandrow i Grażyna Puchalska" - czytamy w publikacji. Według badaczy, Puchalska orzekała zazwyczaj w składzie jednoosobowym, niekiedy z ławnikami, zarówno w sprawach o przestępstwo (10 osób), jak i w sprawach o wykroczenia (5 osób). "We wszystkich tych sprawach doszło do skazania, z czego 9 osobom wymierzono bezwzględne kary pozbawienia wolności (w tym 8 - w przedziale od 1 roku do 3 lat) i 5 - bezwzględne kary aresztu (od 2 do 3 miesięcy), niekiedy nawet surowsze niż żądał oskarżyciel" - czytamy. W ocenie badaczy, ówczesna surowość sędziny razi tym bardziej, że badane sprawy dotyczyły lat 1985-1986, a więc kilka lat po zniesieniu stanu wojennego.
Według Strzembosza i Stanowskiej, w latach 80. za tzw. rozpowszechnianie wiadomości sądy prawomocnie skazały 268 osób (w pierwszej instancji 278), 28 osób uniewinniono (w pierwszej instancji 29), a co do 26 osób umorzono postępowanie na podstawie amnestii (w pierwszej instancji 16). W stosunku do 2 osób umorzono postępowanie z powodu znikomego społecznego niebezpieczeństwa.
W roku 1986 w ręce sędzi Puchalskiej trafiła sprawa Przemysława Maksymiuka i pięciu innych osób, które zostały oskarżone o podejmowanie działań zmierzających do wywołania niepokoju publicznego, polegających na drukowaniu i rozpowszechnianiu bez wymaganego zezwolenia nielegalnych wydawnictw, m.in. czasopisma "KAT" (Krajowej Agencji Terenowej). W postępowaniu przyspieszonym oskarżeni zostali uznani za winnych i otrzymali wyroki od 1 roku do 1,5 roku więzienia. W sierpniu 1986 roku sąd rejonowy, na mocy ustawy z 17 lipca 1986 roku dotyczącej szczególnego postępowania wobec sprawców niektórych przestępstw, umorzył postępowanie karne.
Dziesięć lat później postanowienia zaskarżył prezes Sądu Najwyższego, który zarzucił mu obrazę prawa materialnego przez przyjęcie jako podstawy umorzenia, że oskarżeni byli sprawcami zarzucanych im czynów, mimo niewykrycia w ich działaniach znamion zarzucanego przestępstwa. SN wskazał na błędy ustaleń SR, który w żaden sposób nie wykazał, że drukowanie i rozpowszechnianie pisma "KAT" było podjęte w celu wywołania niepokoju publicznego. - W tym stanie rzeczy Sąd Rejonowy dla m.st. Warszawy, wydając w tej sprawie wyrok skazujący, a następnie postanowienia umarzające postępowanie, oparł się na niedopuszczalnym w postępowaniu karnym domniemaniu winy - uzasadnił SN. Sąd uznał, że pismo w żaden sposób nie nawoływało do burzenia porządku, a miało charakter edukacyjny i choć podejmowało ostrą krytykę rzeczywistości i panującego systemu totalitarnego, to działania te mieściły się w ramach prawa wolności słowa, działalności politycznej i wyrażania swoich poglądów. Wszyscy oskarżeni zostali uniewinnieni.
Tymczasem ferująca surowe wyroki sędzia w 2003 roku została powołana przez Aleksandra Kwaśniewskiego, prezydenta RP, do pełnienia urzędu na stanowisku sędziego Sądu Okręgowego w Warszawie, gdzie pracuje do dziś. Na jej trop przez przypadek natknął się Przemysław Maksymiuk, który ze zdziwieniem przeczytał, że sędzina nadal orzeka. I to w sprawach o zabarwieniu politycznym. Sprawa dotyczyła jednego ze spotów reklamowych wyemitowanych w trakcie kampanii referendalnej. Sąd pierwszej instancji umorzył postępowanie, a postanowienie to uchylił sąd odwoławczy, w którym przewodniczącą trzyosobowego składu była sędzia Puchalska. Sędzina dzięki tej decyzji trafiła na Czarną Listę Temidy.
"Nasz Dziennik" próbował skontaktować się z sędzią Grażyną Puchalską, jednak ta, za pośrednictwem sekretariatu X Wydziału Sądu Okręgowego w Warszawie, oznajmiła, iż rozmawiać z nami nie będzie.
W ocenie mecenasa Piotra Łukasza Andrzejewskiego, konstytucjonalisty, senatora PiS, przytoczony przypadek nie jest odosobniony, a obecnie sprawę jakości orzecznictwa sędziów trzeba postrzegać szerzej niż tylko w zakresie politycznym. Znane są bowiem przykłady orzeczeń sędziowskich będących np. następstwem działań korupcyjnych. Jak podkreślił senator Andrzejewski, na początku lat 90. w prawie o ustroju sądów powszechnych wprowadzony został zapis, który mówił o tym, że sędzia, który sprzeniewierzy się zasadzie niezawisłości, będzie pozbawiony prawa wykonywania zawodu. By nie narażać sędziów na bezpodstawne oskarżenia, najpierw sprawę w dwuinstancyjnym postępowaniu badała korporacja sędziowska. Dopiero kiedy ta (nie przesądzając o winie) uznawała zasadność stawianego zarzutu, kierowała sprawę do sądu. Tu sędzia mógł się bronić, a sprawa mogła być rozpatrywana także w dwóch instancjach. W przypadku wyroku sądu uznającego winę sędziego ostateczna decyzja należała do prezydenta RP, który mianuje sędziów. - Było to więc pięcioinstancyjne postępowanie. Przepis obowiązywał przez rok i SLD zaskarżyło go do Trybunału Konstytucyjnego - podkreślił Andrzejewski. Trybunał w składzie trzyosobowym uznał wówczas, że przepis jest sprzeczny z Konstytucją, bo narusza niezawisłość sędziowską. - Przepis nie obowiązuje, a należałoby do niego powrócić, bo jest obojętne, czy ten sędzia będzie dziś orzekał stronniczo dlatego, że ma takie, a nie inne dyrektywy polityczne, czy dlatego, że ktoś tak mu kazał, czy dlatego, że weźmie łapówkę - dodał. Senator Andrzejewski podkreślił, iż niezawisłość sędziego jest atrybutem, bez którego nie można wykonywać tego zawodu, dlatego racjonalizacja obecnego stanu rzeczy jest wskazana. - Sprawa jest otwarta i należy wszystkim, którzy pretendują do stanowisk w parlamencie czy rządzie stawiać pytanie, co zamierzają w tym zakresie zrobić - dodał.
Marcin Austyn
"Nasz Dziennik" 2009-05-25

Autor: wa