Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Selekcjoner zatrzymany, kandydat z zarzutami

Treść

Janusz W., były selekcjoner piłkarskiej reprezentacji Polski, wicemistrz olimpijski z Barcelony, został wczoraj zatrzymany przez policję w związku ze śledztwem dotyczącym korupcji w polskiej piłce nożnej. W ręce funkcjonariuszy trafił również Krzysztof P., były sędzia i obserwator PZPN. Za tydzień futbolowa centrala ma wybrać nowe władze i nowego prezesa. Co do tego czasu się wydarzy, trudno przewidzieć, pewne jest tylko, iż może być jeszcze gorąco. Wczoraj dwa zarzuty dotyczące niegospodarności usłyszał jeden z kandydatów na sternika centrali, uważany za faworyta do przejęcia schedy po Michale Listkiewiczu, Zdzisław K. Zatrzymanie W. z jednej strony było szokiem, bo to głośne nazwisko, sporo znaczące w polskim futbolu, z drugiej nie zaskoczyło. Z jego osobą związane było mnóstwo kontrowersji i choć dotychczas nikt nigdy nie złapał go za rękę i nic nie udowodnił - budził skrajne emocje. Był dobrym trenerem, a raczej takim, który potrafił doprowadzić prowadzone przez siebie drużyny do wyznaczonego celu. W 1992 roku zdobył z naszą reprezentacją wicemistrzostwo olimpijskie w Barcelonie. Niedługo po tym sukcesie pojawiła się nieśmiało informacja, iż piłkarze byli wspomagani niedozwolonymi środkami, niepotwierdzona szybko ucichła. Wydawało się wówczas, że W. zostanie trenerem pierwszej reprezentacji, tak się nie stało. Objął Legię Warszawa, z którą po roku cieszył się mistrzostwem Polski. Krótko. Przez ostatnią ligową kolejkę w tabeli prowadziły Legia i ŁKS Łódź, z identycznym dorobkiem punktowym. Stało się jasne, iż o wszystkim zadecyduje stosunek bramek, i tak faktycznie było. ŁKS na własnym stadionie rozbił Olimpię Poznań 7:1 (co ciekawe, spotkanie to prowadził Michał Listkiewicz), a Legia w Krakowie rozgromiła Wisłę 6:0. Ten drugi mecz wyglądał na tak haniebnie "drukowany", iż - przy braku dowodów - nie wytrzymał nawet PZPN. Ówcześni włodarze naszej futbolowej centrali postanowili Legii tytuł odebrać, karząc także pozostałe trzy wspomniane kluby. W Warszawie W. pracował do końca 1993 roku, po czym wyjechał do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Marzenia spełnił w lipcu 1997 r. - został wtedy trenerem reprezentacji Polski, witany jako ten, który jako pierwszy wprowadzi ją do finałów mistrzostw Europy. Oczywiście nie wprowadził. Potem jego kariera pikowała już w dół, więcej niż o dokonaniach mówiło się o zachowaniu i barwnych powiedzeniach, z których "kasa misiu, kasa" stało się znakiem rozpoznawczym. Prowadził Śląsk Wrocław, Anorthosis Famagusta, Świt Nowy Dwór Mazowiecki, Znicz Pruszków i Widzew Łódź (podpisał wtedy oświadczenie, iż nie udzielał ani nie przyjmował żadnych korzyści majątkowych za nieetyczne zachowanie, i to zarówno takie, które miało lub mogło mieć wpływ na konkretny wynik sportowy), w międzyczasie mocno udzielając się w polityce. Był członkiem Sojuszu Lewicy Demokratycznej, w 2005 r. już z listy Samoobrony dostał się do Sejmu i został przewodniczącym Komisji Kultury Fizycznej i Sportu. Skandal wybuchł, gdy policja zatrzymała go pijanego za kierownicą samochodu. Oczywiście już wcześniej w piłkarskim środowisku krążyły opowieści o zakrapianym stylu życia. Za W. ciągnęły się podejrzenia i niejasności, mimo to często wypowiadał się publicznie na temat korupcji w polskiej piłce i głosił potrzeby jej oczyszczenia i zreformowania. W świetle wczorajszych wydarzeń brzmi to jak ironia. Ostatnio zasłynął jako jeden z dyżurnych krytyków Leo Beenhakkera, nie ukrywał nawet, iż chętnie podejmie się ponownie pracy z naszą narodową drużyną. Od wczoraj wiadomo, iż z zawodowymi marzeniami W. może się pożegnać. Nad ranem do jego warszawskiego mieszkania weszli wrocławscy policjanci, mężczyzna został zatrzymany - jak poinformowano w związku z aferą korupcyjną. Można się tylko domyślać, iż rzecz miała bezpośredni związek z wydarzeniami z poprzedniego dnia, gdy w ręce funkcjonariuszy trafiło trzech działaczy Świtu; być może ich zeznania pogrążyły byłego selekcjonera. Wiadomo, iż prokuratura postawi mu 11 korupcyjnych zarzutów dotyczących sezonu 2003/2004 (na sumę kilkuset tysięcy złotych), gdy pracował w Nowym Dworze Mazowieckim. W. nie był jednak jedyną osobą, którą zatrzymali wczoraj wrocławscy policjanci - rano w Poznaniu podobny los spotkał Krzysztofa P., byłego sędziego i obserwatora PZPN. Co ciekawe, dla P. to nie nowość, już raz był skazany za korupcję; wczoraj usłyszał 10 nowych zarzutów. Z pewnością środa była pod wieloma względami historycznym dniem w śledztwie dotyczącym mataczenia piłkarskimi rozgrywkami. Prokuratura we Wrocławiu stawiała już zarzuty członkom zarządu PZPN, znanym trenerom i arbitrom, ale były selekcjoner przed jej obliczem jeszcze nie miał przyjemności stanąć. To oczywiście nie koniec, śledztwo wciąż jest w fazie rozwojowej, kolejne zatrzymania skutkują nowymi faktami. Na razie przed oblicze prokuratury trafiło już ponad 160 osób, wiadomo, iż w proceder było zamieszanych ponad 50 klubów. Tymczasem wczoraj we wrocławskim sądzie okręgowym - jako świadkowie w procesie dotyczącym korupcji w piłce - zeznawali były selekcjoner naszej reprezentacji Andrzej Strejlau i I wiceprezes ds. organizacyjnych PZPN Eugeniusz Kolator. Mimo wezwania nie stawił się Michał Listkiewicz, usprawiedliwiając się zaplanowanym wcześniej wyjazdem służbowym. W Prokuraturze Krajowej we Wrocławiu gościł także K., sekretarz generalny PZPN i mocny kandydat na prezesa związku. Jego wizyta dotyczyła jednak innej sprawy, dotyczącej niegospodarności. Zdaniem śledczych, mężczyzna miał przekazać ponad 300 tysięcy złotych zajętych przez komornika na poczet Widzewa Łódź, za co może mu grozić do pięciu lat więzienia. K. złożył obszerne wyjaśnienia, ale nie przyznał się do winy i poprosił prokuratora o wyznaczenie kolejnego terminu przesłuchania. Niewykluczone, że w związku z zarzutami będzie musiał zrezygnować z walki o fotel prezesa PZPN. Sam potwierdził wczoraj wolę kandydowania. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2008-10-24

Autor: wa