Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Sekuła obronił stołek

Treść

Posłom Prawa i Sprawiedliwości nie udało się odwołać z funkcji przewodniczącego hazardowej komisji śledczej Mirosława Sekuły (PO). Przewodniczącego jednogłośnie obronili członkowie koalicji rządzącej PO - PSL. Od głosu wstrzymał się Bartosz Arłukowicz (Lewica).
Mirosław Sekuła, odnosząc się do stawianych mu zarzutów, ani trochę nie posypał głowy popiołem, lecz przystąpił wręcz do kontrataku. - Protestuję przeciw podejmowaniu przez organy partii politycznych decyzji dotyczących organizacji wewnętrznej komisji sejmowych. Nie znajduje to bowiem żadnych podstaw prawnych i jest niszczeniem demokracji parlamentarnych. Z posłów zaś zamiast przedstawicieli narodu czyni żołnierzy, czy jak to się ostatnio mówi - fighterów partii politycznych. Trudno się odnieść merytorycznie do stricte politycznego wniosku o moje odwołanie - mówił Sekuła. Przewodniczący przypominał, że uchwałę o złożenie wniosku o pozbawieniu go funkcji podjął Komitet Polityczny Prawa i Sprawiedliwości. Zaatakował śledczych opozycji, zarzucając im wielogodzinne przesłuchania świadków wskutek m.in. zadawania tych samych pytań, a także kpienie ze świadków. Słowa te brzmią o tyle zabawnie w ustach Mirosława Sekuły, iż to właśnie przewodniczący odpowiedzialny jest za taką, a nie inną organizację pracy komisji, powodującą, że przesłuchiwała ona świadków często od rana do wieczora, nie mając praktycznie czasu na późniejszą rzetelną analizę ich zeznań. To Sekuła też wnioskował, aby dziennie przesłuchiwać nawet po trzech świadków. W rezultacie kolejny świadek zaplanowany do przesłuchiwania na dany dzień przed komisją często stawał w późnych godzinach wieczornych albo ze względu na późną porę przesłuchanie przekładano. Zdarzało się również wzywanie świadków, do których, jak się okazywało, śledczy nie mieli pytań. Były poseł SLD Ryszard Maraszek, aby zdążyć na przesłuchanie, przybył do Warszawy, pokonując wielogodzinną drogę dzień przed przesłuchaniem, praktycznie tylko po to, by od śledczych usłyszeć "dzień dobry" i "do widzenia", ale też na szczęście usłyszał również "przepraszam".
Trudno taką organizację pracy nazwać inaczej niż kpienie sobie z wzywanych świadków. - Jeśli nie chce pan pomóc, to proszę nie przeszkadzać - zwracał się do Mirosława Sekuły Zbigniew Wassermann (PiS). - Proszę doprowadzać do spotkań, proszę pozwolić rozmawiać z instytucjami współpracującymi. Bo to, co najbardziej okaleczyło prace komisji, to zwłoka, uniemożliwienie nam dotarcia, zapoznania się z najważniejszymi dokumentami w sytuacji, w której w tempie ekspresowym przesłuchiwaliśmy najważniejszych świadków. To były farsy, nie przesłuchania - dodał poseł PiS. Komisja wciąż nie ma np. opracowanych billingów rozmów telefonicznych głównych bohaterów afery hazardowej, co pozwalałoby na wyciągnięcie wniosków z analizy tego, kto, kiedy i do kogo dzwonił. Bartosz Arłukowicz (Lewica), który wczoraj w sprawie Sekuły wstrzymał się od głosu, tłumaczył, iż "rozpoczynanie kolejnej walki personalnej zaszkodziłoby komisji, jak i sprawie, którą ma ona wyjaśnić".
Nie znam, nie interesowałem się...
Przed komisją stanął wczoraj Sławomir Nowak, były szef gabinetu politycznego premiera Donalda Tuska. Po wybuchu afery hazardowej Nowak stracił stanowisko i powrócił do poselskiej pracy w Sejmie. Podobnie jak np. minister Michał Boni tłumaczył, że na hazardzie się nie zna, a premier o niczym w tej sprawie go nie informował. Nowak zeznał, że nie wiedział o żadnej akcji Centralnego Biura Antykorupcyjnego w sprawie afery hazardowej, nie zna Ryszarda Sobiesiaka, a żadni lobbyści branży hazardowej nie zwracali się do niego o pomoc. Powiedział m.in., iż choć na bieżąco miał dostęp do kalendarza premiera i wiedział, z kim szef rządu się spotykał, to nie miał wiedzy, a Donalda Tuska nie pytał, o czym 19 sierpnia rozmawiał z szefem CBA Mariuszem Kamińskim, a później czego dotyczyły spotkania premiera z Mirosławem Drzewieckim, Grzegorzem Schetyną i Zbigniewem Chlebowskim. Kamiński zeznał, iż z Nowakiem minął się w drzwiach sekretariatu szefa rządu, gdy wraz z ministrem Jackiem Cichockim wychodził ze spotkania z Tuskiem.
Nowak przyznał, że wtedy po raz pierwszy spotkał się z Kamińskim, którego określił "legendą PiS", i nawet uścisnęli sobie dłonie. W tej sytuacji tym bardziej zastanawiające jest, że Nowak miałby nawet nie zapytać Donalda Tuska, z którym od lat blisko współpracuje, po co Kamiński do niego "wpadł".
Sławomir Nowak zeznał, iż wtedy prawdopodobnie nie był umówiony na spotkanie z premierem. Wyjaśniał, że miał praktycznie nieograniczony dostęp do Tuska i w ciągu dnia spotykali się wielokrotnie. To pozwala na spekulacje, że Nowak mógł z ciekawości zajrzeć do gabinetu szefa rządu, by dowiedzieć się, z jaką sprawą przybył do niego tak niezwykły gość. Nowak zaprzeczał jednak, by był źródłem jakiegokolwiek przecieku do Ryszarda Sobiesiaka, bo nie dość, że biznesmena nie znał, to także nic o akcji CBA miał nie wiedzieć. Nie wykluczył natomiast, że po wizycie Kamińskiego u premiera mógł spotkać się z Marcinem Rosołem, szefem gabinetu politycznego ministra Drzewieckiego.
Były szef gabinetu politycznego premiera przyznał się natomiast do jednego, drobnego udziału w pracach nad ustawą hazardową. Na przełomie lipca i sierpnia jeszcze 2008 roku premier wydał Nowakowi polecenie zreferowania szefowi rządu przebiegu prac nad ustawą hazardową. Sławomir Nowak wyjaśniał, że o informacje w tej sprawie zwrócił się do wiceministra finansów Jacka Kapicy.
W uzyskanej od Kapicy informacji znalazły się uwagi, iż ministerstwo gospodarki sprzeciwia się postulowanym przez resort finansów dopłatom od gier. Zaznaczył jednak, że informacje, które uzyskał od wiceministra finansów, nie były niepokojące.
Beata Kempa (PiS) dopytywała Nowaka, czy szefowie wszystkich gabinetów politycznych mogli liczyć na takie nagrody jak Marcin Rosół, który, zapewne za dobrą służbę, od ministra Drzewieckiego miał otrzymać łącznie 60 tys. zł nagrody. Sławomir Nowak wyjaśniał, że o nagrodach dla Rosoła nie decydował premier, on sam - jak przyznał - od Donalda Tuska żadnych finansowych nagród nie otrzymał.
Przed komisją nie stanął natomiast Sławomir Sykucki, który poinformował komisję, iż jest chory. Sykucki to były prezes Totalizatora Sportowego, znajomy Ryszarda Sobiesiaka, który przygotowywał córkę biznesmena do rozmowy kwalifikacyjnej w sprawie pracy w zarządzie Totalizatora. Przewodniczący komisji Mirosław Sekuła poinformował, że komisja uzyskała od marszałka Sejmu zgodę na wyjazdowe posiedzenie, na którym przesłuchany zostanie inny biznesmen branży hazardowej - Jan Kosek. Choroba uniemożliwia Koskowi przyjazd do Warszawy. Komisja zdecydowała wczoraj m.in. o wezwaniu na świadka Marka Przybyłowicza, byłego pracownika Totalizatora, który m.in. pisał donosy do premiera w sprawie niepokojących rzeczy, które dzieją się wokół Totalizatora.
Artur Kowalski
Nasz Dziennik 2010-03-02

Autor: jc