Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Sędzia zawinił, Skarb Państwa zapłaci

Treść

Takiej egzekucji jeszcze nie było. Sędzia postanowił o przysądzeniu zlicytowanej nieruchomości, nie wziąwszy od nabywcy ustalonej zapłaty. Orzeczenie jest prawomocne. Nabywca ani myśli o dopłaceniu brakującej sumy. Dłużnik "został w skarpetkach". Wierzyciele odeszli z kwitkiem. Jak na razie ściągają zasądzone należności z żyrantów, rosną odsetki.
To się nie miało prawa zdarzyć. Prawnicy, którzy zetknęli się ze sprawą, łapią się za głowę, a wymiar sprawiedliwości rozkłada bezradnie ręce: powaga rzeczy osądzonej, upłynęły terminy do wzruszenia prawomocnego orzeczenia. Nic nie można zrobić. Już sam początek tego postępowania źle prognozował na przyszłość. Majątek dłużnika - Zbigniewa Parowicza, przedsiębiorcy rolnego, położony w Konradowie w gminie Świątki, wart był ponad 600 tys. zł, ale olsztyński rzeczoznawca wycenił go na zaledwie 327 tys. złotych. Fakt zaniżenia wyceny potwierdziła prokuratura, stawiając komornikowi i rzeczoznawcy zarzuty, ale ostatecznie sprawę umorzono.
Cena wywoławcza nieruchomości na potrzeby licytacji ustalona została na 217 tys. zł, tj. 2/3 kwoty oszacowania. To w całości pokrywało długi Parowicza. Tak wynikało z planu podziału sporządzonego przez komornika. Gdyby natomiast nieruchomość zbyto za jej rzeczywistą rynkową wartość (dwukrotnie wyższą niż cena ustalona przez rzeczoznawcę komorniczego), to Parowicz mógłby sobie jeszcze kupić jakiś kąt, by nie zostać bez dachu nad głową.
Sąd gubi pieniądze
Na pierwszej ani na drugiej licytacji nikt się nie zjawił. Wobec braku chętnych jeden z wierzycieli - firma Agrolak - złożyła wniosek o przejęcie licytowanej nieruchomości na własność za 2/3 kwoty oszacowania, tj. za 217 tys. złotych. Tego samego dnia wpłaciła rękojmię - 32,6 tys. złotych. Było to w lipcu 2006 roku. W listopadzie Sąd Rejonowy w Olsztynie, który nadzorował egzekucję, udzielił nabywcy przybicia. W lutym komornik sporządził plan podziału kwoty 217 tys. zł, w marcu 2007 r. sąd wezwał Agrolak do złożenia na rachunek depozytowy sądu części ceny w kwocie 30,7 tys. zł i wreszcie 1 czerwca 2007 r. zdecydował o przysądzeniu mu własności nieruchomości, stwierdzając, że spełnił wszystkie warunki licytacyjne, z których podstawowym jest zapłata... pełnej ceny, czyli w tym przypadku 217 tys. złotych. Parowicz złożył zażalenie na to postanowienie, ale sąd II instancji uznał, że wszystko jest w porządku i zażalenie oddalił. Orzeczenie ostatecznie uprawomocniło się 30 października 2007 roku. Majątek Zbigniewa Parowicza przeszedł na własność nabywcy, a on sam i jego rodzina, po eksmisji, stali się bezdomni. Wtedy jeszcze nie wiedział, że to wcale nie koniec kłopotów, jego koszmar miał się dopiero zacząć. Przekonał się o tym, gdy wierzyciele zaczęli nachodzić jego poręczycieli, a przecież powinni być zaspokojeni w wyniku licytacji. Firma Agrolak nie zapłaciła bowiem całej wymaganej kwoty, zresztą właśnie dlatego, że sąd jej nie wymagał.
W marcu 2008 r. Sąd Rejonowy w Olsztynie dokonał podziału kwoty uzyskanej z egzekucji, daleko odbiegającego od planu podziału sporządzonego przez komornika. Uwzględniał on jedynie firmę Agrolak i wierzycieli hipotecznych; pozostałym wierzycielom przyznał tylko zwrot kosztów egzekucji. Nawet w tym momencie sędzia Paweł J. nie "zwrócił uwagi", że brakuje pieniędzy. Przeciwnie - wyszło mu, że Agrolak wpłacił za dużo i nakazał... zwrócić firmie 33,7 tys. złotych (!). Tymczasem był to ostatni moment, w którym uchybienie mogło być naprawione. Przez kolejne dwa lata Parowicz chodził od drzwi do drzwi - wszędzie szukając sprawiedliwości. Pisma do sądu z zapytaniem, co się stało z ich pieniędzmi, wysyłała również jego żona, ale sąd nawet nie raczył na nie odpowiedzieć.
Pod koniec ubiegłego roku Parowicz trafił do biura poselskiego posłanki Lidii Staroń. - Pan Parowicz zwrócił się do mnie o pomoc, gdy okazało się, że pomimo zlicytowania jego majątku wierzyciele nadal windykują należności - mówi posłanka Staroń. Przejrzała dokumenty. Zaczęła liczyć. Wyszło, że Agrolak wpłacił łącznie tylko ok. 29 tys. złotych (!). Wierzytelność, którą sobie potrącił od ceny, opiewała na blisko 66 tys. zł - co daje razem ok. 95 tys. złotych. Cena ustalona za majątek w Konradowie wynosiła 217 tys. złotych. Gdzie zatem podziało się ok. 120 tys. złotych?

Kto zapłaci?
- Zwróciłam się do sędziego wizytatora w Sądzie Rejonowym w Olsztynie z pytaniem, gdzie reszta pieniędzy. Przejrzał akta, po czym stwierdził, że nie potrafi odpowiedzieć. Wystąpiłam więc do sądu o potwierdzenie wpłaty całości sumy. Okazało się, że w sądzie go nie posiadają. Nie wierzyłam własnym oczom, dopiero wtedy zrozumiałam, co się stało i dlaczego wierzyciele p. Parowicza nachodzą jego żyrantów - wyjaśnia posłanka Staroń. - Jest niedopuszczalne, aby sąd zrobił przysądzenie, jeśli nie wpłynęła cała zapłata - podkreśla. - Mówi o tym art. 998 kpc. - potwierdza mec. Lech Obara. - Jednak w tym przypadku stało się zupełnie inaczej - dodaje.
Sędzia Paweł J. był w tym czasie na urlopie. Po interwencji posłanki podjął próbę odkręcenia sprawy. Postanowieniem wezwał Agrolak, po trzech latach, do uiszczenia brakującej kwoty za nabytą nieruchomość i przedstawił nowy plan podziału pieniędzy uwzględniający pozostałych wierzycieli. Ale firma ani myśli płacić. Zaskarżyła postanowienie w całości. Jak tłumaczy, orzeczenie o przysądzeniu nieruchomości jest od trzech lat prawomocne, a sędzia Paweł J. osobiście potwierdził w nim, że wszystkie warunki licytacyjne zostały wypełnione, w tym także te dotyczące zapłaty.
W opinii resortu sprawiedliwości - postanowienie o uzupełnieniu przez Agrolak brakującej kwoty nie ma oparcia w przepisach, ponieważ powoduje de facto wzruszenie (cofnięcie) wydanego uprzednio postanowienia w sprawie planu podziału, który został już wykonany. Ostateczna ocena należeć będzie do sądu II instancji.
Kontrola z ministerstwa w olsztyńskim sądzie rejonowym przeprowadzona po interwencji posłanki Lidii Staroń potwierdziła, że sędzia J. popełnił błąd, jednak naprawienie go - zdaniem kontrolujących - nie jest już możliwe, gdyż minął termin do zaskarżenia prawomocnych orzeczeń.
Wątpliwe jest także, zdaniem resortu sprawiedliwości, by Parowicz otrzymał odszkodowanie od Skarbu Państwa za szkody wyrządzone przez funkcjonariusza, w tym wypadku - sędziego.
"Warunkiem koniecznym żądania naprawienia szkody przez Skarb Państwa za wydanie prawomocnego orzeczenia, jest stwierdzenie we właściwym postępowaniu niezgodności z prawem takiego prawomocnego orzeczenia, a wobec upływu dwuletniego terminu do wniesienia tego środka zaskarżenia, nie można już uzyskać takiego orzeczenia" - napisano w sprawozdaniu z kontroli.
- Poszkodowany ma 3 lata na dochodzenie odszkodowania od Skarbu Państwa, ale tylko 2 lata na pozwanie tegoż do sądu za rażące naruszenie prawa. To pułapka dla wielu pokrzywdzonych, a jak pokazuje sprawa p. Parowicza, dopiero interwencja posłanki Staroń pozwoliła uzyskać informację o "zgubieniu" pieniędzy przez sąd, a potem pomoc dla p. Parowicza - wyjaśnia mec. Lech Obara, pełnomocnik pokrzywdzonego.
Sytuacja przedstawia się więc następująco: mamy "niesłusznie wzbogaconego wierzyciela" (który jednak nie jest "wzbogacony bezpodstawnie", gdyż ma za sobą prawomocne orzeczenie); mamy grupę pokrzywdzonych wierzycieli, którzy nie zostali zaspokojeni z licytacji; mamy "zlicytowanego" dłużnika, który został bez dachu nad głową, a mimo to nadal jest obciążony długiem; żyrantów, którzy muszą spłacać to, czego sąd "zapomniał" wyegzekwować; i na koniec mamy sędziego, za którego błędy odpowiada Skarb Państwa, czyli wszyscy podatnicy. Która z tych osób powinna zapłacić zagubione przez sąd 130 tysięcy?
Parowicz zamierza skarżyć Skarb Państwa o odszkodowanie, a także sędziego winnego utraty pieniędzy. - Taką sytuację obejmuje art. 415 kodeksu cywilnego: "Kto z winy swej wyrządził drugiemu szkodę, obowiązany jest do jej naprawienia", i z niego Parowicz może skorzystać. Parowicz powinien odzyskać swoje pieniądze - mówi posłanka Staroń. - Uzyskanie odszkodowania od sędziego byłoby przestrogą dla innych funkcjonariuszy publicznych, którzy tak niedbale rozstrzygają o życiu i majątku ludzi - dodaje mec. Obara.
Będzie to pierwsza sprawa w Polsce, gdzie sędzia ma przed sądem odpowiadać za swoje błędy. Bezdomny dzisiaj Parowicz ma tylko nadzieję, że tej sprawy nie będzie rozstrzygał olsztyński sąd...
Małgorzata Goss
Nasz Dziennik 2010-08-18

Autor: jc