Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Samorządowy pat

Treść

Donald Tusk zaapelował do premiera o podjęcie rozmów na temat impasu w samorządach po wybuchu "afery mandatowej". Premier propozycję przyjął, jednak do późnego popołudnia termin spotkania pozostawał nieustalony. Według Tuska, politycy powinni przeprosić wyborców za zamieszanie i poszukać rozwiązania, które pozwoliłoby uniknąć powtórnych wyborów. Szef Platformy Obywatelskiej Donald Tusk zaapelował do premiera Jarosława Kaczyńskiego o zakończenie "wojny politycznej" i podjęcie rozmów w celu przerwania impasu spowodowanego nieterminowym złożeniem oświadczeń majątkowych przez 700 samorządowców na czele z prezydent Warszawy Hanną Gronkiewicz-Waltz. Tusk zadeklarował chęć natychmiastowego spotkania z premierem. Odpowiedzialnością za zamieszanie obciążył przede wszystkim polityków, którzy uchwalili restrykcyjne przepisy o utracie mandatów, w mniejszym stopniu samorządowców, którzy się do nich nie zastosowali. W myśl przepisów, samorządowcy mają 30 dni od daty ślubowania na przedstawienie oświadczeń majątkowych i 30 dni od dnia wyboru na przedstawienie oświadczenia o działalności gospodarczej małżonka. Sankcją za spóźnienie jest, według ordynacji wyborczej, wygaśnięcie mandatu, lecz w ustawie o samorządzie gminnym nadal figurują starsze przepisy, które jako sankcję przyjmują utratę diety. Prawo zbyt surowe... Tusk powołał się na ekspertyzę prof. Jerzego Regulskiego, jednego z twórców reformy samorządowej, który uważa, że utrata mandatu jest sankcją nieadekwatną do przestępstwa, jakim jest spóźnienie z oświadczeniem majątkowym. Kilkudniowe opóźnienie nie narusza, jego zdaniem, celu przepisu, jakim jest zwalczanie korupcji. Profesor Regulski uważa, że rada może w takim wypadku podjąć uchwałę o wygaśnięciu mandatu, ale może także zdecydować o odmowie wygaszenia, jeżeli uzna, że spóźnienie było usprawiedliwione. Wówczas samorządowiec nadal piastuje dotychczasową funkcję, a jego decyzje są legalne. Opinii tej nie podziela szef rządu. - Rada ma obowiązek podjąć uchwałę o wygaszeniu mandatu. Jeśli jej nie podejmie, zrobi to za nią wojewoda w trybie decyzji zastępczej, a od jego decyzji służy odwołanie do sądu administracyjnego - powiedział premier Jarosław Kaczyński. Podkreślił, że podważanie tych przepisów nie służy praworządności. Abolicji nie będzie Twórca reformy samorządowej prof. Witold Kulesza jest przeciwko ponownym wyborom. - To byłaby kpina z demokracji - ocenił. Kulesza popiera pomysł przyjęcia przez Sejm w trybie pilnym "ustawy abolicyjnej", która wydłużyłaby terminy na zgłaszanie oświadczeń majątkowych. Projekt takiej ustawy już zgłosiła do laski marszałkowskiej Platforma Obywatelska. Popiera go PSL. Sejm zdecydował jednak, że nie podejmie prac nad projektem na obecnym posiedzeniu. Tusk zaproponował, aby politycy przed rozstrzygnięciem "konfliktu mandatowego" zwrócili się o opinię do Państwowej Komisji Wyborczej, sędziów Trybunału Konstytucyjnego oraz ekspertów. Wcześniej jednak premier Kaczyński powinien wycofać się, jego zdaniem, ze sztywnego stanowiska, iż zgodnie z literą prawa mandaty wygasły już w momencie przekroczenia terminu oświadczenia majątkowego, i od tej chwili wszelkie decyzje byłego samorządowca są nielegalne. - Jeśli eksperci orzekną, że jedynym wyjściem są wybory, Platforma się temu podporządkuje - zapowiedział Tusk. Małgorzata Goss Bizantyjski absurd Chociaż spór, jaki wywiązał się przy okazji "impasu mandatowego", wydawać się może na pierwszy rzut oka absurdalny - jest to jeden z najpoważniejszych konfliktów cywilizacyjnych, jaki dotknął Polskę od początku transformacji. - Państwo demokratyczne powinno przestrzegać prawa - powiedział prezydent Lech Kaczyński w Trybunale Konstytucyjnym, gdzie odbyło się wczoraj uroczyste spotkanie pt. "500 lat tradycji państwa prawa w Rzeczypospolitej". Problem nie polega jednak na tym, CZY stosować prawo, lecz JAKIE prawo. Prawo polskie jest nieusystematyzowane i nadmiernie szczegółowe, a wskutek tego krępuje inicjatywę obywateli, wiąże ręce urzędników, a całe państwo przekształca w biurokratyczną maszynerię. Wraz z tym rośnie niezrozumiała dla normalnego człowieka rozbieżność między tym, co uznawane jest powszechnie za sprawiedliwe, a tym, co nakazuje litera prawa. Na końcu tej drogi otwierają się wrota absurdu, np. urzędnicy zabierają dzieci rodzicom, bo tak każe przepis, gdy ci są biedni; wybrani w wyborach samorządowcy tracą mandaty, bo złapali się na haczyk prawny; proces o morderstwo trzeba powtarzać, bo sędzia zapomniał się podpisać pod wyrokiem skazującym... Prymat litery nad duchem prawa, pozytywizm prawny lekceważący prawo naturalne - oto, z czym mamy do czynienia. Znakomity historiozof i twórca teorii cywilizacji Feliks Koneczny wywodził tę tendencję z cywilizacji bizantyjskiej i wskazywał, że zabija ona naszą cywilizację łacińską, opartą na prymacie prawa naturalnego i przejrzystym, rzymskim modelu systemu prawnego. Obywatel, samorządowiec, wyborca, podatnik, interesant w urzędzie doświadczają dziś tego "zabijania" na każdym kroku. Co robić? Trzeba zmienić filozofię stanowienia prawa. Skończyć np. z rozliczaniem ministrów z ilości przedłożonych Izbie ustaw. Odwrotnie - tym lepszy minister, im bardziej potrafi ograniczyć, skondensować regulacje prawne na swoim poletku. Tym lepszy Sejm - im bardziej ogólnie i szeroko potrafi ujmować życie obywateli w ramy ustaw. Tym lepszy urzędnik, im sprawniej podejmuje decyzje. Jeśli nie odwrócimy dotychczasowej logiki, to takich sytuacji jak "samorządowy pat" będzie coraz więcej, aż w końcu mechanizm państwa najzwyczajniej w świecie się zatnie. Małgorzata Goss, "Nasz Dziennik" 2007-01-26

Autor: ea