Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Sądeccy ratownicy wrócili z Pakistanu

Treść

NOWY SĄCZ. Po czterech dobach akcji poszukiwawczej w pakistańskim mieście Balakot, zniszczonym przez trzęsienie ziemi, powróciła do domów 22-osobowa gdańsko-sądecka grupa strażaków oraz czwórka lekarzy z Polskiej Misji Medycznej.

Do Nowego Sącza przyjechało w środę nad ranem czterech sądeckich strażaków: bryg. Maciej Halota, st. kpt. Robert Kłębczyk, st. asp. Krzysztof Gruca z sądeckiego oddziału Szkoły Aspirantów w Krakowie oraz st. ogniomistrz Zbigniew Kałuziński z JRG nr 2.

Dla większości z nich była to już kolejna misja ratownicza, w której nieśli pomoc po kataklizmach. Najtrudniejsza z dotychczasowych. Polscy ratownicy i lekarze opatrzyli setki osób. Niestety, nie udało im się odnaleźć nikogo żywego. Cudem można nazwać dotarcie w niedzielę rano, czyli tydzień po trzęsieniu ziemi, do czwórki żywych dzieci w górskiej osadzie. Znaleźli je miejscowi ludzie.

Polska grupa lekarzy i ratowników wraz z pięcioma specjalnie szkolonymi psami pracowała od 11 października w miejscowości Balakot w pakistańskim Kaszmirze oraz okolicach. Region, w którym Polacy nieśli pomoc, tuż przed trzęsieniem ziemi zamieszkiwało ok. 350 tys. ludzi. Kataklizm dotknął 80 tys. Według szacunkowych danych, zginęło tam 20 tys osób., 30 tys. było rannych, a 2 tys. uznano za zaginione.

Nasi ratownicy zostali podzieleni na dwie grupy. Jedna zajęła się budowaniem i rozkładaniem szpitala polowego. Tam ośmiu ratowników opatrywało poszkodowanych. Drugi zespół penetrował ruiny budynków, które złożyły się jak pudełka. Do szpitala przynoszono osoby nie tylko z miasta, ale z całej okolicy.

Polska ekipa ratownicza była jedną z wielu, które odpowiedziały na apel władz zniszczonych terenów o pomoc. Jak zaznaczają ratownicy, dotarli tam stosunkowo późno. Wylecieli z Polski 10 października. Następnego dnia zostali przewiezieni samochodami z Islamabadu do Balakot. Polscy ratownicy pracowali na zmianę. Przeszukiwali gruzowiska bez wytchnienia, mając nadzieję, że uda im się wydobyć z nich kogoś żywego. Nie tracili nadzieli, zwłaszcza, że w uratowanie swoich bliskich gorąco wierzyli mieszkańcy Balakot, którzy cudem ocaleli. Ludzie koczujący na gruzowiskach sami też szukali swoich bliskich. Na wypoczynek i regenerację sił było niewiele czasu. Spali po dwie-trzy godziny. Trudy misji odczuło też pięć psów, które obecność żywego człowieka wyczują nawet wiele metrów pod gruzami.

- Była to jedna z najtrudniejszych, o ile nie najtrudniejsza nasza misja - mówi st. kpt. Robert Kłębczyk z sądeckiego oddziału Szkoły Aspirantów w Krakowie. - Działaliśmy w górzystym terenie, w związku z czym dotarcie do poszkodowanych było utrudnione. Ponadto warunki pogodowe odbiegały od tych, które mamy w Polsce. W dzień temperatura dochodziła nawet do 35 stopni, nocą nie przekraczała kilku. Bardzo trudno było gdziekolwiek dotrzeć, bo drogi były zagruzowane.

Miejscowa ludność z Balakot, którą oszczędził żywioł, walczyła o przetrwanie i nieustannie, razem ze ratownikami, poszukiwała w ruinach swoich bliskich. Jeszcze większe problemy mieli mieszkańcy żyjący w wysoko położonych osadach w rejonie Balakot. Do wielu z tych wiosek nie można było dotrzeć nawet na mułach.

- Ludzie z gór znosili rannych do naszego i innych szpitali polowych, gdzie otrzymywali doraźną pomoc medyczną nawet trzy doby - opowiada Krzysztof Gruca. - Schodzili również po żywność i środki opatrunkowe. Ci, którzy przeżyli pod gruzami, zostali wydobyci przez bliskich i mieszkańców Balakot w pierwszych dwóch dobach. Budynki, które się zawaliły, były lekkiej konstrukcji. Wystarczył kilof, aby przebić się przez gruzy. Dlatego też miejscowa ludność miała czas by przebić je i wydobyć czekających na pomoc. Od momentu, gdy nasza grupa dotarła do miasta, nikogo żywego nie zdołano wyciągnąć spod gruzów.

Polska grupa ratownicza prowadziła poszukiwania zarówno w samym mieście, jak i w trudno dostępnym, górzystym terenie. Sprawdzano te miejsca, wskazywane przez ludzi. Niestety nie udało się znaleźć nikogo żywego. Odkrywano jedynie zwłoki. Polska grupa w szpitalu polowym udzieliła pomocy blisko 700 osobom, niejednokrotnie z bardzo skomplikowanymi urazami. Rannych przynoszone na łóżkach, deskach, noszach. Cięższe przypadki były transportowane do pobliskich szpitali śmigłowcami pakistańskimi i amerykańskimi.

Do Pakistanu od kilku dni dociera pomoc żywnościowa i rzeczowa, płynąca z wielu krajów świata, w tym również m. in. z Polski, a nawet z Indii, z którym Pakistan ma napięte stosunki.

Iga Michalec

"Dziennik Polski" 2005-10-20

Informacja z serwisu www.sacz.pl

Autor: ab